Wiem, że od wielu miesięcy nieprzerwanie zachwycam się Lupinem, ale nie potrafię inaczej. Nie spodziewałem się, że po obejrzeniu 3 wysoko ocenianych serii i 2 b. dobrych kinówek, ta marka zaskoczy mnie czymś jeszcze. Z tego błędnego przekonania wyciągnął mnie film "The Blood Spray of Goemon Ishikawa". Jest on perfekcyjnym arcydziełem, jak również przezajebistym zwieńczeniem drogi, jaką przeszedł Goemon. Kinówka o Jigenie była troszeczkę słabsza, ale jest jednocześnie na tyle wybitna, że raczej trafiłaby do najlepszych pełnometrażówek, jakie widziałem.
Oba dzieła, wraz z serią TV o Mine Fujiko, tworzą własny mini-świat. Różnią się od "głównego" uniwersum w paru kwestiach - np. stylem rysowania, kategorią wiekową, czy charakterem głównego bohatera. Wizerunek protagonisty nieco się różni od wersji z serii TV. Co prawda nadal jest luźnym śmieszkiem, który żyje w myśl zasady Carpe Diem, ale jest bardziej doświadczony i pewniej stąpa po ziemi. W standardowym uniwersum, twórcy lubią sobie czasem poświntuszyć (głównie z Mine Fujiko), zdarzy się że pokażą jakąś mocniejszą scenę, ale przedstawiają ją w łagodny sposób. W dojrzalszym świecie nie bawią się w odpowiednie kadrowanie brutalnych scen, czy inną formę cenzurę. Jest parę porno scen, które wyglądają jak gra wstępna do jakiegoś popieprzonego hentaia. Mamy walki pełne krwi i scen, przy których da się odczuć coś w rodzaju bóli fantomowych (przy niektórych ujęciach niezależnie od siebie syknąłem z bólu, czy zareagowałem w inny sposób).
Generalnie dostaliśmy kilka intensywnych napierdalanek na poziomie "Johna Wicka", czy bójki w ostatnim "Mission Impossible". Podobnie jak w w/w filmach, widzimy odcinanie kończyn (lub ich fragmentów), atakowanie przy pomocy wzmocnionych łańcuchów, bohaterowie wykorzystują również elementy otoczenia. Nie byłoby to dla mnie aż tak satysfakcjonujące, gdyby nie imponujący realizm tych produkcji oraz dbanie o drobne szczegóły. Jeszcze w żadnym anime nie widziałem, jak twórcy przykładają się z takim pietyzmem do chirurgicznej precyzji snajperów, którzy muszą uwzględniać wiele czynników przy oddawaniu strzału. Dobrze też to widać na przykładzie szczegółowo narysowanych pistoletów (pokuszono się o misterne pokazanie jego elementów składowych). Jakby tego było mało, siniaki i lima po walce też się pojawiają. Jeśli taki Lupin dostanie w oko, to będzie miał po nim śliwę przez parę dni. O ile zdarzyło się parę razy, że trafiłem na takie coś w anime, o tyle jeszcze nigdy nie wdziałem tak naturalnych i dynamicznych zmian nasycenia fioletu i zieleni w okolicach ran.
nc_oc=AQmUuV57JmBk1cFy1lyvE_ExWZ-IT8fBIYoVt0aNIVucodiUUzMA6f1xu9eu2PuxPk&_nc_ht=scontent-frt3-1.xx&oh=f1d724c33cf53aaec26a96229047732c&oe=5E53508D
Standardowo dla tej marki, dostaliśmy kilka nadprzyrodzonych wątków, ale wg mnie nie gryzą się one z tą wizją Lupina. Przede wszystkim dlatego, że twórcy chcą pokazać dobrą opowieść, a takie elementy ją ubogacają, przez co dużo lepiej możemy ją przeżywać. Mówiąc ogólnikowo - genialnie wypadły sceny, w których Goemon i Jigen osiągnęli szczyt (?) swoich umiejętności. Nie spoilerując za bardzo, przez moment nie widziałem samuraja, czy strzelca wyborowego, a specjalistów, którzy zdobyli 100% mistrzostwo. Kinówka o Jigenie przypomniała mi, jak wiele czynników jest istotnych, gdy idzie o perfekcyjne strzelanie. Zarówno snajperką, w przypadku jego rywala, jak i zwykłym pistoletem. Istotna jest również jego waga oraz siła wystrzału pistoletu i kul. Jeśli chodzi o drugi obraz, to powiem krótko - Goemon w końcu pokazał, że naprawdę mógłby skopać tyłek nie jednemu kozakowi z bitewniaka.
Ale ale, tyle piszę o zaletach, a nie powiedziałem za dużo o fabule. Zacznę od tego, że nie trzeba znać innych filmów, czy serii TV, ale nie polecam tego rozwiązania. Nic co prawda nie stoi na przeszkodzie, ale bez emocjonalnej więzi z tymi postaciami, stracimy sporo zabawy. "Lupin III: Daisuke Jigen's Gravestone" skupia się na zleceniu, którego celem jest prawa ręka słynnego złodzieja. Wykonawcą tego zadania jest Yael Okuzaki, elegancki likwidator do wynajęcia, a do tego elitarny strzelec. Można uznać kliszę zabójcy-elegancika za nieco oklepaną, ale twórcy sporo z niej wycisnęli. Jego elegancja przejawia się nie tylko w ubiorze, ale również spokojnym uosobieniu i profesjonalnym podejściu do pracy. Mimo że ma relatywnie niedługi czas antenowy, to zapadł w mojej pamięci jako jeden z tych bardziej udanych przeciwników. Wątek poboczny z Mine Fujiko wypadł hardkorowo. Początek zwiastował fajny erotyk z jej udziałem, ale po paru chwilach bliżej już mu było do hentaia. W przypadku Goemona również mamy do czynienia z polowaniem, ale tym razem na Lupina. Różnica jest taka, że finałowym starciu postacie posługują się bronią białą, dzięki czemu mamy więcej efektownych ujęć. Międzyczasie obserwujemy świetnie wyreżyserowany wątek samuraja i gangsterskich porachunków.
Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową, to w tym przypadku wygrywa kinówka Jigena. Za muzykę do obu filmów odpowiada James Shimoji i mam nadzieję, że będę mógł częściej usłyszeć OST-y jego autorstwa. Już samo intro genialnie wprowadza nas w stosowny klimat, a to jedynie początek. Revolver Fires to czysta epickość, utwór który momentalnie przywiódł mi na myśl "Rocky'ego", jeden z moich topowych endingów. Kawałek z pewnego ważnego momentu (05 狙撃手), znakomicie podkreślił epickość tej sceny. Nie chcę zdradzić o co chodzi, ale jeśli obejrzycie, to raczej odrazu się domyślicie, że mówię właśnie o niej. Ta piosenka tak dobrze łączy się z video, że raczej odrazu się domyślicie, że mówię właśnie o niej.
Finałowa walka to cudo. Jest w niej to, co cenię w kresce Toriyamy z DBZ, czy Togashiego w HxH. Mimo że są to rysunki, to doskonale czułem destrukcyjną siłę Rębacza, czy precyzję i spokój Goemona. Musiałbym solidnie pogrzebać w pamięci i kilkukrotnie obejrzeć najlepsze walki z anime, by wyłuskać coś zrobionego w porównywalnie dobry sposób. Czułem się jakbym oglądał walkę na śmierć i życie, pomiędzy wycieńczonym Byakuyą z "Bleacha", a innym kapitanem w podobnym stanie. Ich walki miały chyba dwa razy więcej klatek na sekundę niż standardowa seria TV. Mimo że pojedynki, czy sceny wymagające większej uwagi animatorów są dość krótkie, to po obu seansach czułem sytość. Pojedynek nie musi być długi, żeby wywrzeć wrażenie na widzach - wystarczy, że po prostu będzie przemyślany i porządnie wykonany.
Lata temu mój kumpel Karol wychwalał TMS za świetny przykład, jak pokazać styl walki napakowanego typa. Rębacz jak każdy olbrzym, potrzebuje dużych ilości tlenu do zasilania góry mięśni. Dlatego też facet nie rzuca się jak debil z shounenów, tylko porusza się powoli, nie wykonując niepotrzebnych ruchów. Początkowo można go nawet lekceważyć, jak tłustego kocura łapiącego myszy z popularnych chińskich legend. Rębacz podobnie jak ów kot, kapitalnie maskuje swoją szybkość udając powolnego człeka. Wtedy tylko czeka na odpowiedni moment, w którym będzie mógł gwałtownie zajebać swojego przeciwnika. Rębacz jest niezwykle konsekwentny w swoim działaniu - ma kontrolę nad swoimi emocjami i nie daje się nim ponieść. Np. po co poruszać całym cielskiem, by obronić się przed kulą? Lepiej przyłożyć topór do ciała i odbić pocisk jego głownią. Nigdy nie widziałem tak zmyślnie wymyślonego "tanka", czapki z głów. Przykładów na jego oryginalność jest jeszcze więcej, ale nie chcę Wam odbierać przyjemności z własnoręcznego odkrywania takich detali. Moje oceny to odpowiednio 9/10 (film o Jigenie) i 10/10.
Recenzja bajki o Mine Fujiko https://www.facebook.com/notes/heros/recenzja-lupin-the-third-mine-fujiko-to-iu-onna/496255920788198/