Recenzja “Kino no Tabi (2017)”

in engrave •  5 years ago 

Kolejny archiwalny tekst. Właśnie piję kawkę i zbieram różne newsy, które napisałem dzisiaj na fejsie i pewnie wrzucę tak po 19, a może nawet później. Czeka mnie dzisiaj seans "Irlandczyka" i jak mi się spodoba, to jutro zacznę pisać recenzję. Jak nie spodoba mi się lub nie przypadnie mi aż tak do gustu, to ograniczę się do krótkiej opinii. Miłego czytania :)!

Około 8, 9 lat temu obejrzałem pierwszą adaptację serii nowelek autorstwa Keiichiego Sigsawy. Momentalnie skojarzyło mi się z "Mushishi", które widziałem jakiś czas wcześniej. Wiele je łączy, przede wszystkim mają zbliżony do siebie klimat i niezwykle kolorowy, baśniowy świat. Obie bajki są również prowadzone w niemal taki sam sposób, odcinki stanowią zamkniętą całość i co do zasady nie są ze sobą powiązane. Czasem postacie odnoszą się do wydarzeń z poprzednich epizodów, ale są to jedynie pojedyncze wtrącenia (aczkolwiek dla uczciwości dodam, że w nowej adaptacji "Kino no Tabi", jest ich odrobinę więcej niż w jakimkolwiek sezonie “Mushishi”). Warto też wspomnieć, że twórcy obu seriali poważnie traktują widza. Nie wszystko się w nich kończy dobrze, jak w anime przeznaczonych dla dzieci, zaś bohaterowie nie są czarno-biali, tylko szarzy jak ludzie z naszego świata. Każdy ma swoje słabości lub skrywa inne oblicze pod fałszywym uśmiechem.

Pomysł na fabułę nie jest jakiś szczególnie oryginalny. Wątek wyjściowy typu "jadę przed siebie, by poznawać różnorodny świat" znany jest w różnych formach sztuki od wieków. Ot chociażby "Wędrówka na Zachód", którą inspirował się Akira Toriyama przy tworzeniu DB. To co mnie najmocniej przekonało do "Kino no Tabi" to niezwykła naturalność w pokazywaniu przemocy i fajna relacja pomiędzy Kino, a Hermesem. Mimo baśniowego klimatu, twórcy nie bali się pokazać nam brutalnych scen. Nie mam na myśli wyłącznie krwi, paru brutalniejszych scen z walk przy użyciu różnej broni, ale również realistycznie przedstawioną przemoc psychiczną (ze szczególnym uwzględnieniem odcinka poświęconemu retrospekcjom tytułowej bohaterki). Jak sięgnę pamięcią, to nie przypominam sobie anime, w którym by to lepiej przedstawiono. Jasne, widziałem mocniejsze sceny w animacjach, zdarzyło mi się parę razy odwracać wzrok, ale obie serie "Kino no Tabi" były dla mnie pod tym względem niepowtarzalne. Być może używam niewłaściwych, czy zbyt mocnych słów, ale nie znam innych, które lepiej oddałyby moje emocje.

Bardzo fajne jest również to, że każdy odcinek ma jakiś morał, który w zależności od historii, odnosi się do uniwersalnych przypowieści o ludziach lub pokazuje że nie wszystko jest w życiu takie proste, jakby się mogło wydawać. Np. Przedstawia klasyczny i wszechstronny przypadek, gdy rodzice wymuszają na dziecku zdecydowane podporządkowanie się wbrew swojej woli. Z kolei w innym odcinku, świetnie zarysowano osobowość niewolników. Był on tak dobry, że po jego zakończeniu nie byłem w stanie myśleć przez około 5 minut, bo rozmyślałem nad tym, co ja właśnie obejrzałem i jak rewelacyjne to było. Rozwalił mnie, jak najlepsze fragmenty z "Fullmetall Alchemist", "Nany", czy "Paranoia Agent".

Niemniej udanie wypadła relacja pomiędzy kulturalnym, aczkolwiek czasem nieco sarkastycznym motorem Hermesem (taki pogodniejszy, lecz trochę wpisujący się w obraz stereotypowego Anglika), a dziewczyną o imieniu Kino. Tworzą całkiem zabawną parę podróżników, a epizod z morderczymi baranami zagłady najlepiej przedstawił ich przyjacielską więź. Główna bohaterka to dość tajemnicza postać, o której w sumie niewiele się dowiadujemy w czasie trwania bajki. Jasne, można ją opisać, ale wydaje mi się, że sprawi to większe trudności niż w przypadku Goku, Shjiniego z Evangeliona, czy Amuro Ray z Gundama. Jest małomówna, tłumi emocje, ale nie można o niej powiedzieć, że jest zła, aczkolwiek jeśli poczuje zagrożenie, to nie boi się go wyeliminować swoim pistoletem. Ot, żyje swoim życiem, jedzie przed siebie i nikomu nie wchodzi w drogę.

Nie widziałem zbyt dużo anime z ostatnich lat, więc trudno mi powiedzieć, jak “Kino no Tabi (2017)” prezentuje się na ich tle. Mi się podobało, ale nie były to też jakieś szczególne wyżyny animacji. Sceneria również nie jest wyjątkowo kolorowa, czy bogata w szczegóły, czasem odnosiłem wrażenie że można to było zrobić dużo lepiej. Dobra, cofam część swoich zarzutów - o ile budynki, miasta itd. wyglądają ładnie, o tyle w przypadku roślinności itd. mogło być dużo lepiej. Nie jestem w tych kwestiach wymagający, więc nie mam większych powodów do narzekań. Jeśli chodzi o muzykę, to było po prostu ok. Nic mi nie zapadło szczególnie w pamięci, aczkolwiek na nic też nie narzekałem. Opening i ending były ok, przyjemnie mi się ich słuchało, ale trafiły do tej dużej grupy "po prostu dobrych japońskich piosenek, do których rzadko się wraca".

Reasumując, "Kino no Tabi" (nowa, czy stara seria) raczej nie należy do moich ulubionych tytułów i nie umieściłbym jej w swoim "top-20 najlepszych bajek, jakie widziałem", aczkolwiek do "top 30" już by się załapało. To pouczający serial, z którego chyba każdy wyciągnie jakąś lekcję, której jeszcze nie przerobił w swoim życiu. Jeśli lubicie spokojne, relaksacyjne kreskówki, to "Kino no Tabi" jest jedną z lepszych produkcji, jakie mogę polecić. Oceniam ją na 8/10 z dużym, mocnym plusem.


Pierwotnie opublikowano na Zwykły chłopak piszący o popkulturze, polityce, anime, serialach, ksiażkach i wszystkim innym, co go zainteresuje.. Blog na Steem napędzany przez dBlog.

Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!