Dzień z życia freelancera
Piątek, godz. 6:30
Jak co dzień budzi mnie budzik. Wyłączam go szybko. Jego dźwięk doprowadza mnie do szału. Po chwili dochodzę do jakże błyskotliwego wniosku, że w sumie to taką cechą powinien odznaczać się dźwięk mojego budzika, inaczej bym nie wstał. Nie, że nie mam ochoty przeżyć kolejnego dnia mojego życia, nic podobnego. Po prostu uwielbiam sen.
Jestem względnie wyspany pomimo około 4 godzin snu. Jak zwykle zasiedziałem się przy pracy. Obok śpi jeszcze moja ukochana, Kasia. Do tej pory zadziwia mnie to jak jej mózg może ignorować to, że do jej uszu codziennie o 6:30 dociera dźwięk, który dla mnie jest nie do zniesienia. Nie budzę Kasi, bo jej pora na pobudkę jeszcze nie nadeszła. Jeszcze chwilę leżę i planuję w myślach swój dopiero co rozpoczęty dzień.
6:35
Wstaję z łóżka, wchodzę pod zimny prysznic. Przeczytałem kiedyś, że to zdrowe. Nie wiem czy to prawda, ale na pewno pomaga mi to w pełni się rozbudzić. Po odbębnieniu podstawowych czynności higienicznych postanawiam zagotować wodę w czajniku. Piję wyłącznie herbatę English Breakfast, albo yerba mate Amanda. Innych napojów rozbudzających nie tykam. Odmianę Amanda zaczął uprawiać kiedyś pewien Jan pochodzący z Polski. Z tego względu kupuję tylko taką yerbę. Tak objawia się mój patriotyzm. Dziś rano wybieram yerbę, później przyjdzie czas na Breakfast.
Jest 7:00, a więc czas na poranne bieganie. Wybieram się w tym celu do pobliskiego parku. Na dworze 20 stopni na plusie, niebo praktycznie bez chmur. Idealnie. Biorę ze sobą naszego
2-letniego pieska, Stanforda. Stanford jest buldogiem angielskim. Nie zaskoczę Was i nie napiszę, że biega on ze mną. Dla psa tej rasy byłoby to nie do pomyślenia. Stan nie jest wyjątkiem. Zwykle idę z nim na polanę w centralnej części parku, on zasiada na trawie, a ja udaję się na ścieżkę, która biegnie wokół wspomnianej wcześniej polany i rozpoczynam swój trening. Robię paręnaście kółek, a mój „psi trener” dogląda, czy moja technika biegu jest prawidłowa. Trening zrealizowany. Wracamy do domu.
8:04
Wpadam zlany potem i niesamowicie zadowolony z treningu do domu. Jednak to co mówią o tych całych endorfinach to prawda. Biorę szybki prysznic, tym razem nie zimny.
8:14
Idę obudzić Kasię, musi mieć czas na przygotowanie się do pracy. Pracuje jako księgowa i bardzo lubi swoją pracę. Ja zwariowałbym wśród tych wszystkich papierów. To właśnie Ona załatwia wszystkie formalności w mojej firmie. Jej pomoc jest nieoceniona.
A, byłbym zapomniał. Mam na imię Jakub, mam 25 lat i jestem grafikiem. Prowadzę własną działalność gospodarczą i wykonuję zlecenia dla przeróżnych przedsiębiorstw. Zajmuję się projektowaniem logotypów, tworzeniem ilustracji na strony www, animacji oraz niekiedy zdarza mi się zaprojektować jakiś plakat. Staram się być wszechstronny. Mogę śmiało przyznać, że „żyję swoją pracą”. Moje zajęcia dodatkowe nie odbiegają znacząco od głównego źródła utrzymania. W wolnych chwilach dużo rysuję i zajmuję się tworzeniem mojej własnej kreskówki, której odcinki wrzucam na jakże popularny serwis YouTube. Mój kanał subskrybuje w tej chwili blisko 300 tys. osób. Jestem z tego bardzo dumny.
Jako dzieciak marzyłem o tym, żeby tworzyć filmy animowane. Codziennie mówię sobie, że za parę lat będę drugim Waltem Disney’em. I szczerze w to wierzę, bo naprawdę wkładam w to co robię całe swoje serducho.
Wróćmy do mojego dzisiejszego dnia. Wybaczcie, ale gdzieś musiałem napisać to tym, kim jestem.
8:15
Obudziłem Kasię. Otrzymałem gorącego całusa za zorganizowanie pobudki, po czym skierowałem się wprost do kuchni w celu przyrządzenia czegoś zjadliwego na śniadanie dla naszej pary iii… Stanforda.
Jak co dzień zasieliśmy do śniadania i oddaliśmy się pogawędce. Właśnie takie chwile utwierdzają mnie w tym, że dobrze się dobraliśmy. Myślę, że możliwość porozmawiania z drugą osobą na każdy temat jest jedną z najważniejszych rzeczy w związku.
Jest godzina 9:00
Kasia wychodzi, by udać się do biura rachunkowego. Żegnam ją z bólem serca jednak, otuchy dodaje mi myśl, że spędzę dziś dzień z moją drugą miłością – moją pracą. Udaję się do kuchni w celu zagotowania wody na English Breakfast. Dziś zaczynam pracę nad projektem identyfikacji wizualnej nowo powstałej warszawskiej firmy. Na pierwszą linię idzie logotyp. Zakładam słuchawki, puszczam Beatlesów i zaczyna się zabawa. Zerkam do briefu po czym przeszukuję internet w poszukiwaniu czegoś, co mnie zainspiruje. Robię moodboard, żeby zebrać wszystkie inspiracje „do kupy” i ułatwić sobie pracę. Zaczynam projektowanie logotypu. Po paru godzinach pracy robię sobie przerwę, by wyjść z moim ukochanym psiskiem na spacer . Tym razem nie biegam.
Zaprojektowałem dziś jeden, dość udany w mojej ocenie logotyp i zacząłem pracę nad drugim wariantem. Postanawiam na tym etapie zakończyć dzisiejsze projektowanie.
Zaparzyłem herbatę i zająłem się tworzeniem ilustracji leszego z Wiedźmina w Photoshopie, którą zajmuję się już od jakiś dwóch tygodni ze względu na brak czasu. Poświęcam mu dziś jakieś 2 godziny i zarządzam przerwę w rysowaniu. Moim kolejnym zajęciem jest czytanie książki branżowej. Pogłębiam ostatnio swoją wiedzę o projektowaniu piktogramów. Ciągły rozwój to podstawa sukcesu.
Lekturę przerywa mi Kasia przypominając mi o naszych dzisiejszym spotkaniu z przyjaciółmi na mieście. W końcu jest PIĄTEK, godzina 18:00. Dla „normalnych” ludzi rozpoczął się już weekend.
Dobrze, że chociaż Kasia pamięta o takich wydarzeniach. Ja kompletnie nie mam głowy do terminów. Dlatego wciąż chodzę z notesem pod ręką. Ostatnio kompletnie tracę poczucie czasu przez moje, być może zbyt mocne zaangażowanie w pracę. Wydaje mi się, że ten tydzień mija za szybko.
Dochodzę do wniosku, że to pozytywne zjawisko, bo to właśnie odróżnia mnie od tych, którzy siedzą 5 dni w tygodniu po 8 godzin w szklanych wieżowcach. Każdy na swoim miejscu, niczym broiler, a nad nimi stoi szef, którego zwykle nienawidzą. Każda godzina wydaje im się całym dniem. Czekają tylko na to aż nadejdzie czas upragnionego powrotu do domu, po czym i tak nie mają ochoty na robienie czegokolwiek przez zmęczenie. Włączają TV i zrzucają odpowiedzialność za swoją rozrywkę ludziom „z pudełka”. Piątek to dla nich dzień zmartwychwstania, czas na świętowanie powrotu do żywych. Po piątku zostają im 2 dni na odpoczynek, po czym ich życie znów „zamiera” na 5 dni przez natłok roboty. I tak w kółko. „Obudzą się” w podeszłym wieku i dojdą do wniosku, że zmarnowali swoje życie przez pracę, która nie przynosiła im nic, prócz pieniędzy.
Nie chcę tu obrazić osób, którym taki wymiar pracy po prostu odpowiada jak np. mojej dziewczynie. Krytykuję jedynie pewne zjawisko (osoby będące niewolnikami swojej pracy).
Pod względem ilości pracy wcale się nie różnię się od osób pracujących w szklanych wieżowcach. Często pracuję więcej niż oni, ale nie jest to dla mnie żadnym problemem, bo kocham to, czym się zajmuję. Każdy dzień jest dla mnie okazją do rozwoju zawodowego.
5 lat temu obiecałem sobie, że nigdy nie dopuszczę do tego, by moje życie wyglądało w sposób jaki powyżej opisałem. Mogę w tej chwili powiedzieć, że udało mi się to. Mam pasję, którą jest moją pracą, kobietę, którą kocham, przyjaciół, dla których mam zawsze czas, no i psa, który pomaga mi w rozwijaniu tężyzny fizycznej. Rozwijam się we własnym tempie. Nikt nade mną nie stoi i nie rozkazuje mi co mam w danej chwili zrobić. Sam organizuję sobie czas pracy. Dla mnie to najważniejsze wartości w życiu prywatnym i zawodowym. Jestem swoim własnym szefem i nikt mi nie powie jak mam żyć, bo to ja trzymam ster w rękach.
Dość już tych górnolotnych przemyśleń. Czas się przygotować do wyjścia. Kasia już siedzi w łazience. Na szczęście mamy dwie w domu.
Nazywam się Jakub i w rzeczywistości mam niespełna 20 lat. W tym roku zaczynam studia na kierunku grafika. Ta krótka historia jest moim wyobrażeniem tego jak będzie wyglądało moje życie za 5 lat.
✅ @korgus, congratulations on making your first post! I gave you a $.05 vote!
Will you give me a follow? I'll follow you back in return!
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit