Read this post on TravelFeed.io for the best experience
Zima trochę odpuściła. Jeszcze tydzień temu na zewnątrz królowały srogie mrozy po -10 a w górach nawet -20 stopni, ale przez cały ostatni tydzień pogoda zrobiła się iście wiosenna z temperaturą za oknem po plus 10 - 15 stopni Celsiusa. Na dzisiejszy dzień w górach zapowiadana jest temperatura około zera stopni. Zastanawiam się jakie warunki zastaną mnie na szlaku. Początkowo chciałem uderzyć w Beskid Żywiecki, jednak trochę obawiam się, że śnieg może być ciężki i bez skiturów czy rakiet śnieżnych nie dam rady pokonać zakładanej trasy. A plan na dzisiaj jest ambitny - samotna górska wyrypa, do przejścia jakieś 35-40km. Ze względu na niepewne warunki śniegowe koryguję więc swój pierwotny plan i postanawiam odwiedzić niższe partie Beskidów. Tutaj śniegu powinno być zdecydowanie mniej. Szczerze mówiąc, to zastanawiałem się, czy w ogóle coś z niego jeszcze zostało, ale dojeżdżając na miejsce widać, że w wyżej położonych partiach jest jeszcze biało. Zwłaszcza na północnych wystawach.
Finalny plan zakładał przejście z Brennej do Bielska Białej przez Kotarz, Chatę Wuja Toma, Schronisko na Klimczoku, Przełęcz Kołowrót, Bystrą Śląską oraz Schronisko Stefanka na Koziej Górze. Założona trasa to ok. 35km z możliwością skrócenia jej w razie problemów i zejścia wcześniej w doliny.
Szlak przebiegał w większości przez obszary położone na wysokości ok. 800 - 1.100 m.n.p.m. Śniegu czasem nie było wcale, czasem jego pokrywa sięgała pół metra, ale szło się cały czas bardzo dobrze. Śnieg był mokry, ale na tyle zbity, że człowiek nie zapadał się praktycznie wcale. Zdziwiłem się, bo praktycznie cała trasa była przedeptana, a nastawiałem się, że przynajmniej niektóre fragmenty będę musiał torować. W ciągu całego dnia spotkałem też bardzo dużo innych turystów, zarówno samotnych wędrowców jak i całe grupy.
Początkowo na pierwszym podejściu przywitał mnie drobny deszczyk, taka mżawka, która w połączeniu z mgłą, miejscami bardzo gęstą, towarzyszył mi przez większą część dnia. Dopiero późnym popołudniem, gdy zszedłem już w niższe partie, mgła trochę się rozrzedziła a w dolinie ukazał się widok na Bielsko Białą.
Ale zacznijmy od początku, a początek to trochę nudne podejście asfaltową drogą w kierunku Kotarza. Nie lubię chodzić po asfalcie, zwłaszcza w górach. Nogi wtedy szybko się męczą i człowiek traci siły. Ludzki układ kostno szkieletowy nie jest przystosowany do chodzenia po takich twardych, nieamortyzujących powierzchniach. Niestety w obecnym betonowym świecie niewiele mamy możliwości żeby tego unikać. Dlatego tak bardzo nienawidzę wyasfaltowanych odcinków w górach. Droga do Morskiego Oka jest dla mnie największą karą jaka może trafić człowieka w otoczeniu pięknej przyrody. Ci z Was, którzy chodzą po górach pewnie wiedzą o czym mówię.
Ale wróćmy w Beskidy. Po drodze mijam niewielki próg wodny i stację, gdzie latem można wypożyczyć kajak czy rowerek wodny. Stoi tu tablica ścieżki edukacyjnej dla dzieci. Moim zdaniem bardzo interesujący pomysł i ciekawe wykonanie. Ja ruszam dalej w górę, by w końcu odbić w górę. Zaczyna coraz mocniej kropić. Początkowo nie chce mi się wyciągać kaptura i licząc na to, że zaraz przestanie padać, idę jeszcze przez parę minut przez piękny, zimowy las. W końcu jednak muszę zatrzymać się i zarzucić kapucę na siebie. Od teraz większy lub mniejszy deszczyk będzie mi towarzyszył prawie do końca trasy. Skrajem Hali Jaworowej dochodzę na szczyt Kotarza. Tutaj spotykam pierwszych w dniu dzisiejszym ludzi. Siadam wewnątrz wiaty odpoczynkowej i posilam się. W rozmowie ze spotkanym turystą dowiaduję się, że przed chwilą szedłem przez bardzo ładną, widokową Halę Jaworową (pierwszy raz idę tym szlakiem, i szczerze mówiąc przechodząc przez Halę nawet nie zwróciłem uwagi, że przez nią przeszedłem. Chyba bardziej skupiałem się na wypatrywaniu dalszej drogi w białym mleku mgieł, bo w połączeniu z białym śniegiem przez chwilę nie było prawie nic widać). Napotkany turysta pyta, czy cokolwiek widać z Hali, bo chce tamtędy schodzić. Niestety nie mogę mu udzielić odpowiedzi jakiej oczekiwał bo musiałbym skłamać.
Po krótkim odpoczynku ruszam w dalszą trasę, w kierunku Chaty Wuja Toma. Po drodze pada, lub zamarza mi telefon, więc zapis GPS trasy, jaki uruchomiłem na starcie będzie zawierał sporo dziur związanych z utratą zasięgu. W Chacie proszę obsługę o podładowanie telefonu, jednak na nic się to zdaje. Telefon odżywa dopiero na Klimczoku. Krótki postój przed Chatą (wejście do środka ze względu na wszechobecną plandemię nie jest możliwe. Otwarte jest jedynie niewielkie okienko w którym można zamówić jedzenie na wynos. Po krótkiej przerwie ruszam więc w dalszą drogę.
Zamieniam parę słów z mijanymi po drodze turystami. Pytam, czy schronisko na Klimczoku jest otwarte i czy można wejść do środka. Dowiaduję się, że tak, tylko, jak to określił jeden z mijanych chłopaków – jadalnia została przerobiona i zamiast stołów stoją prawie wyłącznie ławy jedna za drugą, tak jak kościele. Ale nie ma przeszkód by wejść, ogrzać się i trochę odpocząć. Robię więc tutaj dłuższy odpoczynek i dopiero po około godzinie ruszam w dalszą drogę. Przede mną jeszcze druga połowa trasy.
Na Siodle pod Klimczokiem przez chwilę nie potrafię odnaleźć dalszej drogi. Chciałem iść zielonym szlakiem, aby przetrawersować zbocze i nie wchodzić już na szczyt Szyndzielni, ale początkowo trafiłem na szlak czerwony prowadzący właśnie na jej szczyt. Cofam się kawałek i z pomocą działającego już GPSu odnajduję właściwą drogę. Trawersem dochodzę na przeł. Kołowrót a z niej zielonym szlakiem do Bystrej. Tutaj w ostatnich dniach prowadzona była zrywka drzewa, więc niestety, moje czyste do tej pory buty szybko obeszły błotem z rozjeżdżonych przez maszyny leśne ścieżek.
Z Bystrej szybkie podejście do schroniska Stefanka. Schronisko wygląda na zamknięte więc mijam je i idę dalej, tym bardziej, że zaczyna się już robić ciemno. Wyciągam czołówkę, której jednak nie użyję, bo noc jest w miarę jasna a mgły zostały w tyle. Dodatkowo na szlak docierają światła widocznych w dole miast.
Dodatkowa platforma startowa po podziale trasy saneczkowej na krótsze fragmenty Zdjęcie na licencji CC-BY-SA 3.0 https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.pl pochodzi ze strony https://upload.wikimedia.org/
Szlak do Mikuszowic Śląskich którym schodzę jest dość interesujący, nie tylko ze względu na widoki, ale przede wszystkim na to, że prowadzi trasą nieczynnego toru saneczkowego, toru, który w latach swej świetności zyskał miano najtrudniejszego toru w Europie. Był bardzo długi i kręty. Mimo, że górna część toru otoczona była kamiennymi bandami, a dolna drewnianymi, to osoby niedoświadczone mogły łatwo z niego wypaść. Niestety, okraszone zostało to kilkoma śmiertelnymi wypadkami. Tor o długości 2300 m zawodnicy pokonywali w czasie około 4min. Na potrzeby toru dawne pomieszczenie dla robotników leśnych przerobiono w 1909 roku na obecne schronisko Stefanka (tor istniał od 1899r, choć niektóre źrodła wskazują na 1896r). Lata świetności toru przypadają na połowę XX wieku. Z czasem jednak tor przestał spełniać międzynarodowe wymagania. Był zbyt długi i brakowało infrastruktury dla kibiców. Przez jakiś czas by dostosować się do nowych wymagań, tor został podzielony na dwa odcinki, jednak lata świetności miał już za sobą. Do tego doszły protesty ekologów i problemy finansowe. Ostatnie zawody odbywające się na tym torze miały miejsce w 2000 roku. W 2004 roku tor został rozebrany. Dzisiaj zostały po nim jedynie ruiny.
Congratulations @verticallife! You received the biggest smile and some love from TravelFeed! Keep up the amazing blog. 😍 Your post was also chosen as top pick of the day and is now featured on the TravelFeed.io front page.
Thanks for using TravelFeed!
@pl-travelfeed (TravelFeed team)
PS: TravelFeed is in social media to reach more people, follow us on Facebook, Instagram, and Twitter.
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit