W końcu odpisuje Kiraga, dostaje cynk, że jest w Kamieńcu Podolskim, ja za to jestem w jakimś miasteczku pod Chmielnickim, koniec ze stopowaniem, melanż wzywa, idę na marszrutkę...
Niepotrzebnie sugerując się porad miejscowych czekam łącznie z półtorej godziny. Przy któreś okazji biorę sprawy w swoje ręce i decyduje się już pojechać do miasteczka w połowie drogi, gdy próbuję otworzyć drzwi pierwszy pasażer od drzwi wyszarpał je do wewnątrz trzaskając mi przed nosem mamrocząc krótkie "nie". Było mu ciasno więc zamiast przeprosić, że no, w jego ocenie, brakuje miejsca, uznał, że logiczne jest obcokrajowcowi zaprezentować swój kraj w ten sposób. To jest były Związek Radziecki, szansa, że spotkasz takiego człowieka - gówno jest spoooro większa niż w Polsce.
Ale jestem na Ukrainie. Śmieję się na głos z całej sytuacji. Jestem przecież, jeszcze raz powtórzmy to wyraźnie, na Ukrainie. Zero frustracji. Uwielbiam te surrealistyczne doświadczenia upadłej prowincji upadłego państwa.
Chwilę później prowadzę rozmowę na przystanku za temat historii II Wojny Światowej. Taką całkiem kulturalną i merytoryczną. Na temat Wojny Fińskiej, w której brał udział jego dziadek. Że maximy zamarzały, że wtedy kto inny o wszystkim decydował. Jak na 10 minutową wymianę zdań byłem nad wyraz usatysfakcjonowany.
Przyjeżdża w końcu busik, jadę prosto do Kamieńca.
Przez cały autobusik przebija się niski gość przy tuszy z tatuażem na ręce i twarzą nieskalaną myślą. Przypomina takiego niespełnionego i zagubionego kryminalistę. Czuć alkohol. Nie gardzę, od mnie też niedługo będzie.
Pyta się pasażera za pasażerem czy nie ma internetu. Co robi prawie każdy i co powinien w takiej sytuacji zrobić obcokrajowiec? Ano odpowiedzieć, że nie ma.
Nie lubię kłamać. Ryczek odpowiada "A do czego Ci?". Przysiada się.
Opuściła go żona. Nie wie co ze sobą zrobić. Wziął chwilówkę na 5000 hrywien (~70zł). Oczywiście nie spłacił. Przyszedł mu SMS, że obecnie już ma zapłacić 7200 ukraińskich pieniążków. Stwierdził, że, bodajże, jego siostra porozmawia z pożyczkodawcą, że powie, że on już jedzie do Kijowa zarobić te pieniądze. W odpowiedzi usłyszała, że znajdą go i zapierdolą, połamią nogi, a może i zabiją.
Spanikował. Chce sprawdzić w internecie co mu naprawdę grozi, czy ktoś miał podobną sytuację. Telefonu do ręki mu nie dam. Ale odzywa się starszy mężczyzna obok, widać od razu, że nie wykładał na Politechnice Lwowskiej ale, że jednak już coś przeżył i łączy fakty. A może wykładał? Kto wie.
Uspokaja bohatera tego minireportażu. Mówi, że w zasadzie poza jakimś wpisem do jakieś instytucji nic mu nie zrobią. Może olać. Nie zabiją go. Rozmowa trwa z 10 minut. W podziękowaniu wyciąga banknoty, zbawca nie przyjmuje ich pierwotnie. Dłużnik dzieli kwotę na pół. To Ukraina. W końcu dłoń starszego pana zaciska się i zabiera ze sobą nagrodę. Te kilka hrywien ma znaczenie.
"Kryminalista" leci do kierowcy, mówi, że ma się zatrzymać, robi jedynkę tuż przed moją szybą, jedziemy dalej, siada koło mnie.
Opowiada, że siedział 12 lat w więzieniu za podwójne zabójstwo. Zabił, ponoć, dwóch niedoszłych gwałcicieli. Jednemu wydłubał oczy, drugiemu sprzedał kosę. Znowu zaczyna panikować. Też go uspokajam, że nikt go nie zabije za 7000 hrywien, że liczy się aby zwrócił pieniądze, martwy tego nie zrobi. Jakbym wiedział co mu zrobią i czego nie zrobią na Ukrainie, jakbym tam kurwa żył... ekspert się znalazł.
Żegnamy się życząc sobie wszystkiego najlepszego. Idzie do matki się umyć. I ukryć. I pomyśleć co dalej.