Pora na finał. Autobus do Wilna miałem planowo o 9:00, wstałem przed 7:00 aby ze wszystkim na spokojnie zdążyć. Przy jedzeniu śniadania i przygotowywaniu szamy na drogę towarzyszyła mi sympatyczna para: Rosjanka i Niemiec (przypadek?) z którą uciąłem sobie kurtuazyjną pogawędkę w języku angielskim. Po wszystkim ogarnąłem się, spakowałem, zatrzasnąłem drzwi od pokoju i udałem się na dworzec autobusowy. Tam spędziłem kolejną niecałą godzinę bo autobus jadący z Moskwy (tych samych linii i na tej samej trasie co w poniedziałek) miał ponad pół godziny obsuwy. Podejrzewam, że spowodowanej trzepaniem na granicy ale nie miałem sumienia męczyć pani "pokładowej" pytaniami bo ta wyglądała na tak zmęczoną jakby jechali nie z Moskwy a co najmniej z Nowosybirska. Podobnie miał gość który był moim sąsiadem w autobusie- miejscówki zaklepuje się tam na konkretne miejsce, ja miałem od okna, on od przejścia. Wyglądał jak brat Tałanta Dujszebajewa i bardzo mocno spał. Na szczęście udało się go dobudzić i łamanym rosyjskim wytłumaczyć o co chodzi. Cała droga raczej bez historii, chociaż byłem gotowy na atrakcje, postoje w tych samych miastach co wcześniej i tak wczesnym popołudniem byliśmy w Wilnie. Znowu kilkanaście sekund na dobudzanie pana sąsiada, desant z pokładu i odbiór bagażu. Zaraz też zostawiłem go w przechowalni dworcowej za całe 0,87 jewro i ruszyłem do miasta.
Czasu przed wyjazdem było mało więc trochę zabrakło go na przygotowania. Taktykę na zwiedzanie Wilna miałem więc mocno spontaniczną. Siadałem w danym miejscu z bardzo dobrą i tanią (8 zeta) mapą którą kupiłem jeszcze w Polsce, patrzyłem gdzie jestem, co dookoła można zobaczyć, odwiedzałem te miejsca, potem znowu rozkładałem mapę i tak w kółko. Uskuteczniając tą metodę na bank coś przegapicie tak jak ja ale przynajmniej zwiedzicie miasto na spokojnie i bez nerwów. Na początek Stare Miasto, przerwa na kanapkę na ławce przy Ratuszu, "na wileńskim rynku Iskra", spacer w dół i wizyta w Archikatedrze, potem krótka przerwa i wejście na Górę Zamkową. Tam spędziłem kilkanaście minut podziwiając panoramę miasta i robiąc kilka zdjęć. Po zejściu z Góry postanowiłem Mostem Miednoga dostać się na drugą stronę miasta, tą za rzeką Wilią. Tam zaciekawiły mnie dwie zamknięte, niszczejące budowle: wielka hala budowana na modłę z poprzedniej epoki- Pałac Kultury i Sportu oraz stary stadion Żalgirisu który dzisiaj jest już tylko ruiną z pastwiskiem na środku. Przeszedłem się po okolicy, zostawiłem ślady obecności i wróciłem z powrotem na bardziej turystyczną stronę miasta. Miejscówki które zobaczyłem dalej to pomnik Adama Mickiewicza, Pałac Prezydencki, dziedziniec Uniwersytetu Wileńskiego i wiele innych których nazwy nie znam lub nie pamiętam. Obowiązkowym punktem podczas wizyty w Wilnie jest również Cmentarz na Rosie więc i tego miejsca nie mogłem odpuścić. Tam przy grobie matki Józefa Piłsudskiego, gdzie znajduje się również jego serce spotkałem Polaka- chłopaczynę prawdopodobnie z Wilna (nie dopytałem), wychowanka domu dziecka który poopowiadał mi trochę o historii tej nekropolii i chciał mnie po mniej oprowadzić ale niestety o zwiedzaniu nie było już mowy bo kilkanaście kilometrów z buta w trzy dni dało się we znaki i mój prawy achilles zaczął wydawać dźwięki, o bólu już nie wspominając.
Tak kończył się mój pobyt w Wilnie. Przed 21:00 odebrałem mój bagaż z przechowalni, kilkanaście minut spędziłem na ławce dworcowej oglądając balony latające na tle zachodzącego słońca i potem przeszedłem do dworcowej poczekalni gdzie zamulałem słuchając litewskiego radia i "czytając" litewską gazetę pozostawioną na mojej ławce przez kolejne kilka godzin w oczekiwaniu na czerwony autobus do Polski który miał odjazd o 00:50. Przewoźnik nie odwalił i wyruszyliśmy o czasie, kilka minut po odjeździe wszyscy współpasażerowie grzecznie się uciszyli więc można było się zdrzemnąć. Na szczęście miałem znowu podwójną miejscówkę więc było wygodniej, niestety w trosce o komfort towarzyszy drogi wolałem nie ściągać butów więc opcji zmiany pozycji ciała miałem nieco mniej. Droga bez historii, 20 minut drzemki, 10 minut przerwy i tak w pętli do samej Warszawy. Przewoźnik jak już wspominałem nie odwalił w odjazdem, niestety obsuwa z przyjazdem wyniosła ponad 40 minut i żeby zdążyć na 8:30 na autobus do Lublina wyjeżdżający z innego dworca musiałem się nieźle sprężać. Na szczęście zdążyłem i około południa byłem w Lublinie.