Pierwsze starcie z minimalizmem czyli ponad 200 rzeczy, których nie pamiętam.

in polish •  5 years ago 

garbage-413757_1920.jpg

Z koncepcją minimalizmu (jako nieposiadania rzeczy zbędnych) i hasłem "less is more" zetknąłem się zupełnym przypadkiem.

Wybrałem na Spotify losowy, wysoko oceniany podcast i ruszyłem w drogę z pracy do domu. W tramwaju, jak to w tramwaju, tłok, ścisk, hałas - wiele nie słyszałem.
Jedynym, co udało mi się wyciągnąć z całej audycji, była idea "szybko przyrastającego wyrzucania" - pewnie ma to jakąś fachową nazwę, ale musiała paść, kiedy akurat koła głośniej stukały o szyny.
W dużym skrócie cała zabawa polega na tym, aby przez kolejne dni znaleźć w domu rzeczy, których się pozbędziemy (wyrzucimy, rozdamy, sprzedamy).
Haczyk tkwi w tym, że musimy to robić zgodnie z prostą zasadą: pierwszego dnia jedna rzecz, drugiego dwie rzeczy, trzeciego trzy i tak dalej. Robimy tak przez 33 dni - wartość bardzo ambiwalentna i podana chyba tylko dlatego, że łatwo tę liczbę zapamiętać, a jakąś było trzeba podać.

Cały pomysł przypadł mi do gustu z bardzo prozaicznego powodu. Ponad dwa lata temu - przygotowując się do narodzin córki - zrobiliśmy spory remont i przebudowę mieszkania, skutkiem czego utraciliśmy na rzecz małej pokój służący wcześniej za podręczną graciarnię. Równocześnie dzięki gorliwości babci przybyły nam niezliczone ilości zabawek i ubranek (babcia była tak podekscytowana swoim nowym tytułem, że jeszcze przed narodzinami wnuczka posiadała ponad sześćdziesiąt sztuk samych tylko czapeczek - słowo, liczyłem), a także meble dziecięce, łóżeczko, przewijak i różne inne sprzęty.

Efekt tego był taki, że poremontowy powrót wyposażenia do mieszkania wciąż jeszcze trwa. Wielu rzeczy nie ma po prostu gdzie wstawić. Inne (np kilkadziesiąt sztuk podręczników pływania po rosyjsku) zupełnie losowo walają się po domu, ponieważ akurat taki, a nie inny karton był z wierzchu i z braku opisu powędrował do mieszkania. Jednym słowem chaos. Dom zawalony, piwnica zawalona, szafa u dziadków pełna, garderoba u prababci pęka w szwach, a ja nie robię nic innego tylko - w zależności od pory roku, najbliższego święta lub innego wymagającego oprawy wydarzenia - noszę, wożę i przekładam kartony wte i wewte. Cały czas mając pod ręką dziesiątki, przedmiotów, z których nikt nigdy nie korzysta i dosłownie w nich tonąc.

Nic więc dziwnego, że koncepcja pozbycia się pięciuset rzeczy w ruski miesiąc nie chciała się ode mnie odczepić. W końcu zdecydowaliśmy się (razem z Gosią) wcielić plan w życie.

Efekt zaskoczył mnie z kilku powodów, ale po kolei:

Nie udało nam się dotrwać do końca, gdzieś około 23 dnia wyjechaliśmy na krótkie wakacje i nigdy już nie kontynuowaliśmy przerwanej pracy. Wciąż jednak daje to ponad 276 wyrzuconych rzeczy!
Pierwsze dni były banalne. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła, żeby od razu wskazać coś, co wylatuje. W ten sposób w tydzień udało nam się oczyścić parapety, półeczki w korytarzy i kilka szuflad.
W drugim tygodniu zaczęło być ciężej, pole gry rozrosło się o balkon i pólki z ubraniami "jeszcze mogą być robocze". Pod koniec musiałem nawet ratować się wyciąganiem z piwnicy starych kabli, opony od malucha i innych "spadków po teściu".
Trzeci i kilka dni czwartego tygodnia były już prawdziwym wyzwaniem. Oczywiście same wspomniane podręczniki pływackie mogłyby pozwolić na odhaczenie całego pierwszego tygodnia, jednak:
a) karton, dajmy na to uszczelek do trabanta, liczyliśmy jako jedną rzecz, niezależnie od tego ile rzeczy było w środku
b) nie wyrzucamy książek. Nie potrafię i już.
W każdym bądź razie ostatnie dni to była mordęga. Od samego ranka każde z nas chodziło i szukało "co by tu jeszcze, co by tu jeszcze", a lista wciąż nie była pełna. Zadanie naprawdę wypruwało i pewnie też dlatego, nigdy nie wróciliśmy do przerwanej pracy.

Jakie są wnioski z naszej pierwszej przygody z minimalizmem?

Bardzo szybko przekonaliśmy, że przechowywaliśmy dziesiątki zupełnie niepotrzebnych przedmiotów. Przedmiotów, których nawet nie pamiętam - teraz troszkę żałuję, że nie notowałem zestawów dla poszczególnych dni, jednak z drugiej strony ubyło mi co najmniej 270 rzeczy/zbiorów rzeczy, a ja nawet nie umiem wskazać, co to było!
Przypominam sobie jakieś kolekcje podkładek pod piwo, stosik zabawek z jajka-niespodzianki, popękane plastikowe doniczki na kwiaty, wspomnianą już oponę i jeszcze kilka innych, ale w najlepszym wypadku jest to kilkanaście przedmiotów. A całą reszta? Nie wiem, nie pamiętam. Ewidetnie nigdy nie była mi potrzebna, ale jednak trzymałem, odkurzałem, przestawiałem, nosiłem między mieszkaniem i piwnicą. Nie umiem wytłumaczyć dlaczego tak robiłem, nie umie powiedzieć, co to było!
Za to w domu, zrobiło się ciut luźniej, poczuliśmy się swobodniej i, co też ważne, zaczęliśmy zwracać uwagę na to, co bezmyślnie chomikujemy.

Z drugiej strony wykonywanie takiego sprzątania na szybko - "na dziś" - , jest niełatwe i potrafi zmęczyć. Zwłaszcza, jeżeli poziom trudności przyrasta lawinowo. W efekcie nie raz wpojone zachowania (np. "nie wyrzucać książek") czy też żal zmarnowania czegoś, co wielu ludziom mogło służyć i ich radować, powodowały, że wciąż sporą przestrzeń zajmowały u nas rzeczy dawno już zbędne i obce. Równocześnie, nie mieliśmy dość czasu, aby sprawnie zoorganizować jakieś rozdawnictwo lub sprzedaż, więc wszystko lądowało na śmietniku. Jako Poznaniak z dziada pradziada cierpiałem w dwójnasób.

Szybko też wolne miejsce poczęły zapełniać kolejne zwożone z piwnicznej czy też dziadkowej emigracji szpargały. Bogatsi w doświadczenie zdecydowaliśmy rozprawić się z nimi już bardziej starannie. Bez wypełnionej presją "łapanki" od poranka do wieczora.
O tym jednak napiszę następnym razem, a póki co szczerze zachęcam każdego do spróbowania podobnej zabawy. Może w jakimś krótszym terminie, dajmy na to dwóch tygodni. Wciąż, jeżeli sumiennie będziecie przestrzegać reguł, to przez 14 dni pozbędziecie się ponad 100 rzeczy! I najprawdopodobniej nigdy nie odczujecie ich braku.

zdjęcie pixabay

Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!
Sort Order:  

z natury jestem mega sentymentalna, wiec możesz sobie wyobrazić jak trudny bywa u mnie ten proces "wyrzucania" 🙄
ale uczę się go każdego dnia. nawet wbrew sobie.

i tu z drugiej strony przychodzi niespodzianka!
bo okazuje się też, że uwielbiam to uczucie ulgi pojawiające się po wyrzuceniu (pozbyciu się, wysyłce, oddaniu) zbędnych rzeczy.
jakby mi ciężar z serca spadł (z półki, z szafki, z garażu :)

może nawet nie tyle rzeczy zbędnych, co jakichś takich "niewiadomo" jakich - dawno nie używanych, zagracających przestrzeń, trzymanych z sentymentów za bógwieczym, nie tak istotnych..
(bo te istotne pamiątki to trzymam nadal 😛)

Znam to:) Ja musiałem stanąć pod ścianą, żeby zacząć. Naprawdę kilka godzin w tygodniu traciłem na absurdalne przenoszenie kartonów między lokacjami, a mieszkam na 4 piętrze bez windy. Do tego wiesz całe życie uczony kultu "przyda się" - który wcale nie jest taki głupi jeżeli ma się czas, miejsce, chęci i trochę smykałki do naprawiania rzeczy. Długo muszę siebie zawsze przekonywać, że czas i przestrzeń mają większą wartość dla mnie, a przedmiot może mieć równie dużą dla kogoś innego - dlatego wyrzucanie wspominam z pewną niechęcią. Można lepiej, tylko wymaga to więcej planowania.

Posted using Partiko Android

  ·  5 years ago (edited)

Aborygeni twierdzili, że przedmioty przywiązują ich dusze do ziemii.
Ja tam się nie cackałem z systemem. Pewnego dnia zostawiłem pod śmietnikiem ok 3oo książek, takich byle jakich - socjalistycznych.

Zazdroszczę, ja długo nie potrafiłem nawet nieaktualnego podręcznika do podstawówki wyrzucić. Raz jeden, żeby się przełamać zrobiłem sobie cele z różnych dzieł Stalina, Lenina i reszty tej hałastry. Wpakowałem w nich śrutu od groma i ... wcale się z tym lepiej nie poczułem. Dopiero szafki na bookcrossing pozwoliły mi z czystym sumieniem oczyścić mieszkanie:)

Posted using Partiko Android

Doskonale rozumiem, nie jest łatwo pozbywać się czegoś do czego się przywiązujemy, choć tego nie potrzebujemy. Buddyści maja na to radę w postaci praktyki o nazwie czod. Nie polecam ale jako ciekawostka...
czod

Twój post został podbity głosem @sp-group-up oraz głosami osób podpiętych pod nasz "TRIAL" o łącznej mocy ~0.20$. Zasady otrzymywania głosu z triala @sp-group-up znajdują się tutaj, w zakładce PROJEKTY.

@wadera

Chcesz nas bliżej poznać? Porozmawiać? A może chcesz do nas dołączyć? Zapraszamy na nasz czat: https://discord.gg/rcvWrAD