Miałem okazję studiować w Warszawie przez pięć lat, a tramwajami najeździłem się aż nadto. Jedną z ulubionych rozrywek było wsiadanie do terkoczącego pojazdu i jechanie w stronę najdalszego przystanku, cudna rozrywka niezbyt zamożnego człowieka. I tak się sprawdzało w łączonej tramwajowo-autobusowej wyprawie czy Szczęśliwice są szczęśliwe, czy na Chomiczówce są chomiki albo co najmniej Sidney Polak albo czy na Bródnie jest... no właśnie.
Z pewnym rozrzewnieniem wspominam tamte dni studenckiej beztroski znaczonej kolejnymi niedopałkami szlugów w przepastnej puszce stojącej na biurku i równie aluminiowymi szeregowymi "Legionu Lecha" ustawianymi w rogu pokoju współlokatora, który zwyczajnie nie umiał lepiej zagospodarować bezwstydnie dużej przestrzeni pokoju mieszkania przy ul. Afrykańskiej. Tramwaj był miejscem szczególnym, nie stawał w korkach na Wawelskiej jak jego kołowi pobratymcy, jego regularny tryb przemieszczania się stanowił kroplę spokoju w morzu pośpiechu i nadto szybkiego życia stolicy.
Ale bywało różnie, dla przykładu po jednym z meczów Legii miałem okazję ze wstydem wysłuchać w tramwaju grupy łysych debili opatrzonych etykietkami zielono-białych szalików skandujących: "Auschwitz Birkennau nananana". Albo jadąc z pętli Gocławek zostałem napadnięty wonią trudną do opisania, unoszącą się nad dwójką kloszardów, którzy zajęli miejsca z przodu wagonu. Ludzie wchodzili zadowoleni widząc, że mają miejsce do siedzenia, ale szybko doprowadzili tył tramwaju do konsystencji wnętrza puszki sardynek nie mogąc wytrzymać zapachu. Pointa była nad wyraz zabawna, kiedy na Moście Poniatowskiego dosiadła się dwójka innych, nieco wciętych adeptów zbieractwa, z których jeden potężnym głosem podsumował: "A co to za NIEWDZIĘCZNIK usiadł tam z przodu?! Ależ to musi być niewdzięczny ten NIEWDZIĘCZNIK".
↑ Nostalgiczny tramwaj
Tramwajem jeździłem też do pijalni yerba mate by smalić cholewki do znajomej pracownicy tego miejsca, tramwajem udawałem się do poddzielnicy Mordor na Domaniewską odbywać praktyki w MSWiA, gdzie podczas 3 tygodni przetłumaczyłem jeden tekst z angielskiego, przeczytałem sporą ilość stron na Wikipedii o wojnie secesyjnej i usłyszałem od kolegi z pokoju o 10.30 pewnego dnia: "Kurwa, półtorej godziny roboty a ja już się obrobiłem! No do chuja, co ja będę robił do 17?", a na koniec pani dyrektor podała mi rękę i pogratulowała odbycia praktyk oraz zapewniła, że jak coś to mogę przyjść jeszcze raz praktykować. Mogłem tylko podziękować.
Pamiętam też jak jeździłem do jednej z rozlicznych prac jakimi się parałem z kolegą, który nie miał biletu. Kontrola odbyła się między przystankami Centrum a Dworzec Centralny, co dawało sporo czasu canarinhos na ogarnięcie wagonu. Tak długo szukałem biletu, że o włos przed podejściem kontrolera koleżka zdążył wysiąść. Uczciliśmy to po pracy 4 Harnasiami na głowę grając w nieodżałowane "Sid Meier's: Pirates!".
Dziękuję Tematom za tę podróż po szynach w przeszłość, bo dziś jako poważniejący mąż i tata mogę do tych chwil studenckiego ducha lekkości wracać tylko myślami, ale okazuje się to wywoływać bardziej sytość, niż pożądliwą tęsknotę.