Ostatnio tak se myślałem nad odchudzaniem i życiem po nim. Zauważyłem, że mnóstwo osób jest na wiecznej diecie, a mam na myśli wieczną walkę z utrzymaniem wagi.
Nie wiem czy to sprawa genetyki, czy żywienia, ale otyłość skądś się bierze i jest coraz większym zjawiskiem. Jednak nie w tym problem, a w tym, że ludzie chudzi też się odchudzają. Może nie na tyle, by być chudszymi, a na tyle, by zachować figurę.
Dobrze to widać na siłowni, gdzie jak są kobiety, to często chude i zapierdzielają codziennie, głównie kardio. No chyba, że próbują schudnąć z kości na ości.
Ale otyłość to nowe zjawisko, cywilizacyjne wręcz. Rozumiem, że teraz każdy to przed komputerem siedzi i mało ruchu. Ale jeśli nie pracujesz w kopalni to o ile ruch działa - nie daje za wiele (takie typowe chodzenie), by mówić, że jest on kluczowym wskaźnikiem.
Może kwestia produktów, gdzie tyle chemii dowalają, że organizm głupieje. Nie wiem.
Albo też po prostu kiedyś był niedobór jedzenia. Niby człowiek jadł, ale musiał racjonować pożywienie, przez co nigdy nie był zbyt gruby, bo nigdy nie było za dużo jedzenia. Kartki, deficyty itd.
Trochę mnie smuci to, że do końca życia trzeba będzie się odchudzać, by jakoś wyglądać. Ale taki jest los na tym łez padole :D