Rano zrobiliśmy zakupy na lokalnym targu i czekaliśmy już tylko na godzinę wyjścia w stronę portu. Próbowaliśmy kupić bilet na szybką łódkę, jednak dla turystów cena jest podwójna i wynosi 160 soli. Zdecydowanie tyle płacić nie będziemy. Wolna łódka kosztuje 60 soli i płynie 2 dni zamiast 10h, ale jest to na tyle duża różnica w cenie, że nie zależy nam aż tak na czasie.
Pożegnaliśmy się z Irkiem dziękując mu bardzo za gościne i obiecaliśmy wrócić za ok miesiąc. Udało się wynegocjować cenę za tuktuka praktycznie w wysokości przejazdu autobusem do samego portu. Tutaj jednak się okazało, że najbliższa łódź odpływa w środę, a jest poniedziałek - nie będziemy przecież czekać 2 dni. Dowiedziałem się, że ok kilometr dalej jest inny port, gdzie odpływa łódź już dzisiaj i tam też się udaliśmy.
Po rozłożeniu hamaków, poszliśmy pojedynczo kupić sobie wodę na drogę. Po chorobie Wojtka nie chcemy ryzykować uziemienia na tydzień gdzieś w środku dżungli.
Obok nas powiesił hamak Włoch - też podróżnik i przegadaliśmy cały wieczór. Okazało się że chce on podróżować na rowerze z Anglii do Azji ale to dopiero w marcu. Odważne plany.
Podziwiam takich ludzi, którzy podążają za swoimi marzeniami. Mamy tylko jedno życie, więc nie ma co odkładać ich na starość. Ostatecznie wszystko co się w życiu liczy to marzenia właśnie. Na pracę zawsze będzie jeszcze czas. Dlatego sam za nimi podążam i każdemu polecam!
Sama podróż łodzią spokojna. Po drodze kilka delfinów rzecznych i w sumie sama dzika dżungla z pięknymi widokami.
O 6 rano jesteśmy przy granicy z Peru, Kolumbią i Brazylią. Czekamy do 8:00 na otwarcie kontroli granicznej aby dostać pieczątkę wyjazdową z Peru i podziwiamy papugi ara które mieszkają w restauracji na przeciwko.
Piękne stworzenia
Małą łódka udajemy się do Tabatinga po stronie Brazylijskiej, dostajemy pieczątki wjazdowe do kraju i szukamy biletów na statek do Manaus. Łódź ma odpływać o 12:00 i kosztuje 220 reali (ok 55$). Kolejka do wejścia jest dość mała, więc szybko dostajemy się do środka.
Na Dolnym pokładzie sprawdzają nam bagaże i bilety a policja chodzi z psem w poszukiwaniu narkotyków. W końcu to właśnie w dżungli jest największa produkcja kokainy w Kolumbii oraz w Peru.
Łódź płynie 2,5-3 dni i w między czasie relaksujemy się na całego pomimo dużej ilości pasażerów.
A najlepszy relaks jak wiadomo w hamaku
Standard jest bardzo wysoki. Jest dużo gniazdek, bardzo ładne i czyste prysznice, kranik z wodą pitną a posiłki w określonych godzinach bez limitu. Jedynie za resztki na talerzu płaci się karę 5 reali, chociaż nikogo płacącego nie widziałem a resztki zostawały.
Jakość jedzenia też jest dobra a w porównaniu z łodziami w Peru wręcz 5 gwiazdkowa. W wolnym czasie gramy w karty, oglądamy filmy, podziwiamy Amazonie i rozmawiamy z innymi pasażerami.
Akurat tutaj chyba wygrywa Wojtek
A na statku nawet jest mała siłownia, żeby chociaż trochę się poruszać.
Jest też kilku innych podróżników z Hiszpanii i Szwajcarii. Ze Szwajcarem Rafaelem planujemy wspólny wypad do Wenezueli na Roraime i Santo Angel - najwyższy wodospad na świecie. Zobaczymy czy się uda.
Jeden z piękniejszych zachodów słońca. Plusy dzikiej natury
Ostatniego dnia rano docieramy do portu w Manaus. Na szczęście śniadanie zostało podane, więc nie jesteśmy głodni. Teraz tylko trzeba znaleźć internet aby wysłać zapytania na couchsurfingu do Boa Vista i zmienić pieniądze na lokalną walutę.
Jeszcze na łódce lokalna dziewczyna udostępnia nam internet i w ciągu 30 min mamy już 3 hostów. Po zejściu na ląd żegnamy się z poznanymi ludźmi, wymieniamy kontakty i ruszamy w stronę wylotowki. Jest to o tyle skomplikowane, ze miasto się ciągnie przez 22km. Tak akurat wyszło, że dzisiaj jest strajk kierowców autobusów miejskich, wiec przejazd przez miasto jest utrudniony.
Z ciekawości pytamy o cenę przejazdu taksówki motocyklowej, ale 10 dolarów to zdecydowanie za dużo. Pomaga nam on jednak zatrzymać autobus, który o dziwo kursuje dzisiaj i szybko docieramy na miejsce.
Stajemy przy bazie wojskowej za zakrętem drogi prosto do Boa Vista. Kolej łapania przypadła na mnie, więc zdjąłem plecak i wystawiłem kciuka. Ruch był spory i nadzieja wysoka na szybkie zatrzymanie auta.
Tak też było, bo po 5 minutach pierwszy kierowca zjechał na pobocze i zabrał nas całe 107km.
Po drodze rozmawialiśmy po angielsku słuchając lokalnej muzyki i ucząc się podstawowych zwrotów po portugalsku. Okazało się też, że jest porucznikiem i akurat wraca do bazy.
Na kolejnego stopa czekaliśmy dość długo. Na szczęście mieliśmy miejsce w cieniu ale obok nas stały też dwie dziewczyny co chyba nie pomagało w łapaniu a wręcz odwrotnie. Może kierowcy myśleli, że jedziemy razem. Dlatego po godzinie zmieniliśmy miejsce o 50 metrów dalej.
Po następnej godzinie zatrzymał się pierwszy samochód, pickup. Zabrał nas na pake, ale też dwie inne osoby, które czekały chyba na autobus.
Mieliśmy z nim jechać ok 50km. Niby nie daleko, ale chcieliśmy się dostać gdzieś dalej w nadziei, że tam będzie łatwiej coś złapać.
Niestety po ok 6km zatrzymała nas policja, że nie wolno jechać na pace i wszyscy muszą wysiąść. Kierowca coś do nas mówił, ale nie bardzo zrozumiałem co. Wojtek powiedział, że chyba mamy przejść kawałek i tam nas zabierze. Jak się potem okazało kierowca po prostu odjechał zostawiając nas po środku niczego na drodze ekspresowej.
Próbowaliśmy łapać tutaj, auta nawet wolno jechały ale przez kolejne dwie godziny nikt się nie zatrzymał. Stwierdziliśmy, że lepiej będzie wrócić te 6km do punktu wyjścia, więc zaczęliśmy iść. Po chwili zatrzymał się samochód i zabrał nas z powrotem.
Kończyła nam się woda, więc poszedłem do domu obok poprosić o wodę i dostaliśmy dwie 2l butelki zimnej wody. Nawodnieni łapaliśmy dalej, już poirytowani mocno beznadziejna sytuacją. Godzina 17, słońce zaraz zacznie zachodzić a tutaj nie ma gdzie spać.
Ale jednak się udało. Zatrzymał się autokar, który zabrał nas do samej Boa Visty. Był pusty i wracał zwyczajnie do bazy,wiec siedzieliśmy w salonie vip w mega wygodnych fotelach i odpoczywaliśmy po całym dniu na słońcu.
Zgodnie z planem dojechaliśmy do dworca autobusowego o 2 rano. Zobaczyliśmy na mapie gdzie jest centrum miasta i ruszyliśmy spacerem. Było ciepło, więc 3km nie sprawiały żadnego problemu, a że była sobota to ludzi na ulicach było sporo.
Samo centrum jest zbudowane w kształcie wachlarza, gdzie drogi się rozchodzą od głównego placu we wszystkie strony. Znaleźliśmy małą knajpie gdzie mieli WiFi, ale niestety nie chciało działać - telefony nie mogły się połączyć. Weszliśmy więc w główną ulice, która idzie przez całe miasto a na jej środku jest Park, który się ciągnie przez ok 4km. Po kilku minutach znaleźliśmy hotel i tutaj mogliśmy skorzystać z internetu w lobby.
Sporo osób odezwało się z couchsurfingu, ale o tej porze nikt już nie odpowiadał. Poza jedną dziewczyną, która akurat miała wracać do domu wraz z chłopakiem. Umówiliśmy się, że przyjadą po nas. Ale nam się udało! W domu byliśmy ok 4 nad ranem, więc cała nasza czwórka poszła od razu spać.
Wstaliśmy o 11 bez specjalnego planu na dzisiaj. Pod wieczór spotkaliśmy się z Andreą, też z couchsurfingu i poszliśmy do ogromnego parku niedaleko posiedzieć i napić się piwa. W między czasie przyszła jej koleżanka i uczyliśmy się kolejnych słów po portugalsku.
Później zostaliśmy zaproszeni do Andrei do domu, gdzie rozkręciła się imprezka do samego rana. Była caipirinia, było wino, były gry i było też piwo i muzyka. Taka Brazylia nam się podoba.
--
Dzięki, że jesteś i czytasz moje przygody
Jeżeli Ci się podobają, zostaw po sobie komentarz :)
Dodaje mi to motywacji aby tworzyć dalej :)
Pamiętaj także aby wpaść na moje inne media społecznościowe:
Artur
©Freedom Traveling -Artur Szklarski. Wszystkie zdjęcia i teksty są mojego autorstwa. Wszelkie prawa zastrzeżone
Ok, to zostawiam komentarz :) pisz dalej :)
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Dziękuję 😊
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit