Reportaż Hanny Krall z przed ponad czterech dekad to prawdziwa literatura faktu, pozbawiona poetyckiego języka, a ponadto gloryfikacji biorących w niej udział bohaterów i zawartych zdarzeń to historia o niecodziennym wyścigu ze stwórcą. Choć geneza powstania reportażu jest banalna i całkowicie przypadkowa nie umniejsza to faktu, iż jest to najbardziej rozpoznawalne dzieło Hanny Krall. Zbieg okoliczności sprawił, iż w latach siedemdziesiątych reporterka spotkała się z jednym z przywódców powstania w warszawskim getcie znanym już wtedy kardiochirurgiem lekarzem Markiem Edelmanem. To spotkanie zaowocowało opowieścią o życiu i umieraniu i o tym jak człowiek chciał przechytrzyć Boga. Czy dzisiaj historia opowiedziana przed laty przez Marka Edelmana zrobi na nas jeszcze wrażenie? Zapewne tak. Jednak z perspektywy minionych lat możemy odbierać ją inaczej. Opublikowany w 1976 roku reportaż o Marku Edelmanie już wtedy wywołał burze w środowisku żydowskim. Zrelacjonowane przez niego szczegóły dotyczące powstania w getcie nie zgadzały się z przyjętą natenczas narracją. To jednak wątek poboczny, konsekwencja bolesnej prawdy, która burzyła budowane wcześniej mity, a który dzisiaj możemy już sobie darować i nie zaprzątać nim głowy. To, że Edelman nie kreował ówczesnej rzeczywistości na wyrost świadczy tylko na jego korzyść i uwiarygadnia dodatkowo przekaz. Przekaz bolesny i przerażający, czy jednak wystarczająco heroiczny?
Sięgając po „Zdążyć przed Panem Bogiem" musimy sobie
zdawać sprawę z tego, że to trudna lektura z poruszającym, przeraźliwym tekstem
zaprzeczającym człowieczeństwu, jednocześnie przebłyskującym pierwiastkiem
humanitaryzmu. Na domiar złego czasowy miszmasz zastosowany przez Hannę Krall
nie pomaga czytelnikowi. Dwa plany czasowe okres powstania w warszawskim getcie
i powojenne losy Marka Edelmana, choć sprawnie splątane ze sobą wymagają od nas
sporej uwagi i zaangażowania w treść. Edelman z nieskrywaną szczerością
opowiada o powstańczych wydarzeniach i biorących w nich udział, zgrabnie
przenika w narracji łącząc niektóre ówczesne fakty, decyzje i sytuacje z
teraźniejszością. Ten celowy zabieg autorki splątania płaszczyzn czasowych ma
podkreślić i unaoczniać czytelnikowi zachodzące na przestrzeni czasu różnice i
zmiany, chociażby w sposobie myślenia.
„Nie denerwowałem się - pewnie dlatego, że właściwie nic nie mogło się zdarzyć. Nic większego niż śmierć, zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie. Być może tam wcale nie było dramatu. Dramat jest wtedy, kiedy możesz podjąć jakąś decyzję, kiedy coś zależy od ciebie, a tam wszystko było z góry przesądzone. Teraz, w szpitalu, chodzi o życie - i za każdym razem muszę podejmować decyzję.”
Po latach już z ogromnym bagażem doświadczeń życiowych nasz bohater jak przed laty staje w szranki z Panem Bogiem, ale to jest już inny wyścig. Zdążyć przed Panem Bogiem nie oznacza jak to miało miejsce w żydowskim getcie wyboru sposobu umierania. Jako lekarz kardiolog teraz realnie może wpływać na życie swoich podopiecznych.
„ Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył. To jest ważne: On nie jest za bardzo sprawiedliwy. To jest również przyjemne, bo jeżeli się coś uda – to bądź co bądź Jego wywiodło się w pole…”
Ten niecodzienny wyścig to zapewne wynik piekła, które zgotowali naziści Żydom, a w epicentrum, którego znalazł się Edelman. Próba rehabilitacji po latach, a może chęć wyrównania rachunków z Panem Bogiem za czterysta tysiące ludzkich istnień, które odprowadził do wagonów kierowanych prosto do Treblinki?
„Wiesz, kiedy
człowiek odprowadza innych ludzi do wagonów, to może mieć z Nim później parę
spraw do załatwienia. A wszyscy przechodzili koło mnie, bo stałem przy bramie
od pierwszego do ostatniego dnia. Wszyscy, czterysta tysięcy ludzi przeszło
koło mnie.”
W powojennej rzeczywistości bohater reportażu wykorzystuje w pełni możliwości swego powołania, namawia swego przełożonego kardiochirurga profesora Jana Molla do nowatorskich i skomplikowanych operacji serca, które są pogonią za życiem, za każdym dniem, który mogą podarować pacjentom i ofiarować nie tylko nadzieję na dłuższe życie, ale realnie je wydłużyć. Edelman stojąc przy bramie na Umschlagplatzu w warszawskim getcie niejednokrotnie wyprowadzał ludzi, „których należało uratować,” nie pozostawał biernym, ale wyścig z Panem Bogiem w powstańczym getcie odbywał się na innych warunkach, liczył się przede wszystkim kształt umierania. Powstanie miało być odpowiedzią, rozpaczliwym krzykiem na cały świat, symbolem innego umierania, wyborem rodzaju śmierci, walką o zachowanie człowieczeństwa.
„Większość była za
powstaniem. Przecież ludzkość umówiła się, że umieranie z bronią jest
piękniejsze niż bez broni. Więc podporządkowaliśmy się tej umowie. (…) Czy to w
ogóle można nazwać powstaniem? Chodziło przecież o to, żeby się nie dać
zarżnąć, kiedy po nas z kolei przyszli. Chodziło tylko o wybór sposobu
umierania.”
Powstańcom nie tylko chodziło o przechytrzenie Stwórcy, ucieczkę przed wagonami do Treblinki, czy przed komorami śmierci. Pragnęli nadać sens umieraniu: „Śmierć ludzi ginących w milczeniu jest niczym bo nic nie pozostawiają po sobie, a ci co strzelają, pozostawiają legendę.” Chcieli nadać nowy wymiar śmierci, o którym usłyszałby cały świat, choćby była to nawet śmierć samobójcza.
Z perspektywy czasu i wykonywanego zawodu poglądy Edelmana
ewoluują, zapewne dojrzewa jego świadomość, twierdzi iż: „Nie poświęca się życia dla symboli,” przez co neguje niektóre
postawy i nie może pogodzić się z aktami zbiorowego samobójstwa. Czy ktokolwiek
ma jednak prawo do oceny takich zachowań w świecie warszawskiego getta? W tym
świecie śmierć to postać pierwszoplanowa przewijająca się w każdym fragmencie
teksu, a na drugim planie jest wszechobecny głód. Można by mnożyć cytaty, gdyż
to one najlepiej oddają naszych przerażających, bezosobowych bohaterów. Śmierć
i głód królują w getcie naprzemiennie. Śmierć jest konsekwencją głodu: „(…)
Rywka Urman, odgryzła kawałek swojego dziecka, Berka Urmana, lat dwanaście,
zmarłego z głodu poprzedniego dnia.” Głód jest drogą do śmierci, drogą do
obozowych pieców: „Czy ty wiesz, czym był
chleb w getcie? Bo jak nie wiesz, to nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tysiące
ludzi mogło dobrowolnie przyjść i z chlebem jechać do Treblinki. Nikt przecież
tego dotychczas nie zrozumiał. Tutaj rozdawali, w tym miejscu. Podłużne,
rumiane bochenki sitka. I wiesz co? I ludzie szli, porządnie, czwórkami, po ten
chleb, a potem do wagonu.”
Historia Marka Edelmana i powstańczego zrywu w warszawskim getcie przeplatana fragmentami z jego medycznej kariery to historia życia i śmierci. Dzięki Hannie Krall otrzymujemy reportaż z samego serca piekła, który okraszony jest dozą nadziei. To opowieść o dwóch światach diametralnie różniących się od siebie, których łącznikiem jest nasz bohater, a spoiwem dążenie do nieustannego wyścigu z Panem Bogiem. Hanna Krall daje nam pełną gwarancję świata bez literackiej fikcji, wiarę w reporterskie dzieło najwyższej próby bez okrasy i krzty konfabulacji, niezmiernie za to uszczuplające powstańczą legendę warszawskiego getta. Rozmowy Edelmana z Hanną Krall to swoisty dokument, który reporterka zachowała w niezmienionej formie, ale wieloczasowa konstrukcja i finalny produkt, który otrzymuje czytelnik do ręki to reporterski majstersztyk, a jego słowna prostota mocno podkreśla obrazy, które na długo zapadają nam w pamięci. Obrazy, które oby nigdy się nie zmaterializowały i których już nigdy nie musielibyśmy oglądać w rzeczywistości.
„Śmierć w komorze
gazowej nie jest gorsza od śmierci w walce; niegodna śmierć jest tylko wtedy,
kiedy się próbowało przeżyć cudzym kosztem.”
Zdjęcia pochodzą z:
https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,25237923,marek-edelman-nie-nadawal-sie-do-przewleklych-chorob-tylko.html?disableRedirects=true
http://www.jhi.pl/blog/2020-07-21-nie-bylem-w-stanie-ogarnac-ogromu-nieszczescia-poczatek-wielkiej-deportacji-z-getta-warszawskiego
https://xlm.pl/hanna-krall