Kamani
Tu zawiózł nas nasz gospodarz. Inaczej ciężko byłoby tu trafić bez własnego środka lokomocji, choć niedaleko tu od Suchumi. W połowie drogi łatwo też byłoby zawrócić. Okolica sprawiała dziwne wrażenie. Choć w pewnym momencie krajobraz mógł uśpić ten niepokój, Kaukaz umie zaczarować.
Kamani to miejsce święte. Wedle legend na terytorium tutejszego monastyru pochowano Jana Złotoustego, jeden z największych ojców kościoła wschodniego. Sarkofag, w którym miał spoczywać, odnaleziono podczas budowy cerkiewnej dzwonnicy. Do dziś z należytą pieczołowitością przechowuje się go w klasztornej cerkwi. Uczeni twierdzą jednak, że miejsce pochówku miało znajdować się faktycznie w północno-zachodniej Azji Mniejszej, nijak to jednak nie przeszkodziło w rozwoju abchaskiej miejscowości jako centrum pielgrzymkowego..
Nikt nic sobie z tej świętości nie robił, gdy w czasie wojny abchasko-gruzińskiej toczyły się tu ostre walki. Wojna świętości nie zna, innej niż walka o zwycięstwo. A okolica była dość strategiczna w tym czasie, na rzece Gumista przechodziła linia frontu. W lipcu 1993 roku abchascy separatyści i ich sojusznicy wyzabijali tutejszych mieszkańców. Kobiety, dzieci, starszych, mniszki.. Cerkiew i monastyr spłynęły krwią. Źródła podają, że ojca Andrija, gruzińskiego duchownego z monastyru, zapytano o przynależność ziemi abchaskiej. Gdy nie odpowiedział, spytali po raz drugi, na co usłyszeli: „Abchazja, jak i reszta świata, należy do Boga...” Nie spodobało się to abchaskim żołnierzom, więc odpowiedzieli duchownemu strzałem, bo jego kolega po fachu, duchowny abchaski, odmówił zabicia go...
We wsi (w miejscu po wsi??) stoi cerkiew. Od 2001 r. wraca też życie do tutejszego monastyru (który z żeńskiego stał się męskim). Do świętego miejsca wracają pielgrzymi i turyści. Choć na modlitwie ciągle jakoś ciężko się tu skupić, a turystycznie nie ma tu za bardzo co oglądać.
No i jednak się bałam, jednak nieswojo się tam czułam. Tak musiał wyglądać Beskid Niski kilka lat po wysiedleniach. Tu nie było miejsca na nostalgię, romantyzm, nic z tych rzeczy. Tu był strach, pustka i chłód powojnia. I cisnące się do głowy pytania, choć odpowiedź na wszystkie była raczej prosta i smutna. Zarośnięte krzakami, zielskiem ruiny niewiele miały wspólnego z nostalgicznym krajobrazem. Ziemia bolała, przestrzeń dookoła była ciężka i duszna. Tak jak później w Oczamczirze, tak i tu wierzyć się nie chciało, że wojna skończyła się tyle lat temu. Jak i tam, ciężko było się tu wyzbyć przeczucia, że coś – ktoś? - nieustannie człowieka obserwuje. Ziemia niepokoju.
I mimo to, że wszystko wokół budziło ogromne napięcie, przemieszane było jednak z paradoksalną fascynacją obcowania z nieprostym światem, poplątaną historią. Budziło też pewność, że korespondent wojenny byłby ze mnie żaden – z nerwów umarłabym pierwszego dnia działań.
Odetchnęłam, gdy w szybie samochodu pojawiły się zabudowania Suchumi.
Nowy Afon
Nie ajfon, choć połączenie minionego z najnowszym jest tu ciekawe. Lubię to przeplatanie się sowieckości ze współczesnością. I dobrze było na chwilę odetchnąć od tego przygnębienia wojną, choć na dłużej zostawać tu się nie chciało.
I tu podwiózł nas nasz gospodarz (choć dojazd komunikacją publiczną nie jest zły). Potem pomknął na drugi koniec Abchazji, nas zostawiając „pod opieką” kilkuletniego młodzieńca (ten przejęty dość swoją rolą nie opuszczał nas na krok).
Atrakcją numer jeden jest tu monastyr Nowy Athos, do którego tłumnie przybywają pielgrzymi. Nazwa nawiązuje do świętej góry Athos w Grecji, skąd właśnie w 1875 r. przybyli rosyjscy mnisi. Grecki klasztor był znacznie przeludniony i to abchaska ziemia stała się nowym azylem dla mnichów. Tu stała cerkiew św. Szymona Apostoła (stoi i dziś), Szymona, który miał tu mieszkać i zginąć podczas głoszenia ewangelii... Był czas, że monastyr stał się częścią sowchozu, był i szpitalem. Po ostatniej wojnie znów pełni funkcje sakralne. I jest siedzibą autonomicznej metropolii abchaskiej (!).
Numer dwa w Nowym Afonie to świat podziemny. Wejście w głąb ziemi w bajecznie oświetloną jaskinię, podobnie jak jaskinia Prometeusza w okolicach Kutaisi, początkowo sprawia kiczowate wrażenie, ale w końcu zachwyca. Ta Nowoafońska imponuje rozmiarami (jedna z największych nie tylko na Kaukazie, ale i na świecie) i atrakcjami turystycznymi (przejazd kolejką cieszy nawet dorosłych...). Turysta może poznać ledwie 2 km tych podziemnych przestrzeni, co jednak w zupełności wystarcza, by dać się zauroczyć.
Pomiędzy tymi światami podziemia a niebios w Nowym Afonie są alejki, bulwary, dróżki i ścieżki, idealne na leniwe przechadzki, bo religijne kontemplacje mogą się tu nie udać, mimo sakralności miejsca. Dospacerować można do wodospadu, który, choć mocno ucywilizowany, prezentuje się całkiem ładnie. Albo na bulwar, gdzie za drobną opłatą można sobie zrobić zdjęcie z jegomościem w kaukaskim płaszczu i takiejże czuprynie (Abchazem? Gruzinem?..). Albo jeszcze do celi świętego apostoła Szymona. Choć to święte miejsce, wstęp wymaga uiszczenia opłaty, ale wejść warto, bo okolica malownicza. Sama pieczara podobna do innych tego typu świętych obiektów – wykuta w skale, dość surowa, na prowizorycznych półeczkach ikony, świeczki , a w powietrzu unosi się duszny zapach topionego wosku.
![DSCN9855.JPG]
()
Na koniec pozostało z głębi ziemi wzbić się na wysokość wzgórza z ruinami dawnej twierdzy Anakopii. Z niegdysiejszej świetności tego miejsca pozostały fragmenty murów, odbudowana wieża. W XVII-XVIII. w. twierdza, porzucona przez miejscowych, została zajęta przez Turków, którzy stąd robili wypady na sąsiednie miejscowości. Z czasem przeminęli i oni, okolica popadła w ruinę, zarosła. Dopiero przybywający z Atosu mnisi w połowie XIX w. tchnęli w to miejsce nowe życie.
Dziś transcendencja miejsca udziela się nawet tym ruinom. Fascynujące połączenie gór i morza – w jedną stronę morze lasów i gór, w drugą – pociągający wodny bezkres. Można było tu doświadczyć prawdziwego dotknięcia absolutu, i to bez świętych przestrzeni monastyru. A akurat trafiłam tu na zachód słońca. Ckliwy, romantyczny, piękny, jeden z tych, które chciałoby się zatrzymać, by nigdy nie gasły.
Gagra
Zabrudzona perła. Drugie co do wielkości miasto Abchazji, ale ta wielkość tu łagodna, nieprzytłaczająca. Łagodność i swobodna lekkość była tu tym bardziej odczuwalna, że „uciekliśmy” od Baby z Suchumi. Zmiana miejsca noclegu była jej nie w smak, ale cóż.. Znalezienie nowej bazy noclegowej było nie tyle trudne, co dość zabawne. Ogólnie miejsc takowych tu dostatek, po sezonie dostatek ten proporcjonalnie się zmniejsza do ilości potencjalnych klientów (czyli mocno), ale.. Technika w postaci booking.com działa i tu, miejsce namierzone, jest pięknie. Na miejscu okazuje się, że samo miejsce też jest piękne, a raczej takim będzie, bo się właśnie buduje-remontuje. Patrzę w adres, patrzę w rzeczywistość, jednak to tu. No cóż? Kiedyś trzeba.. Można się było uśmiechnąć i szukać dalej. Na szczęście niedaleko, sąsiad przygarnął.
Popularna w czasach radzieckich Gagra dziś w dużej mierze wciąż oddycha dawnością. Przeplata się tu przeszłość z nieprzyszłością. Ale klimat niesamowity, spoza czasu. Kinoteatr – nie działa. Afisza już dawno z nowym repertuarem pewnie tu nie było. W przedsionku teatru chowają się ludzie przed deszczem – bo tuż przed nim jest przystanek autobusowy. I codzienna sztuka życia (przeżycia?).
W słońcu Gagra piękniała w oczach. Ponoć świeci tu i 2500 godzin w roku. Chyba trafiłam na pozostałe z tych 2500, bo słońce prędko znikło i Gagra się rozpłynęła. Granica między wodą z morza a tą z nieba sukcesywnie się zacierała. Nie płynął tu chyba tylko czas. Można było dać nura w historię miasta i w kałuże na drodze. A z morza historii wyłaniał się XIX w., kiedy to Gagrę przemieniono w modny kurort. Była to sprawka księcia A.P. Oldenburga, który miasto ucywilizował i dzięki któremu zyskało elegancki wygląd. Przyjemnie było tu nawet teraz. W parku pyszniła się restauracja „Gagrypsz” (symbol miasta i dziś), była i nadmorska kolumnada, nawet zimowy teatr. Atmosfera kurortu przyciągała wówczas nawet zagranicznych gości – pierwsi niemieccy turyści zjawili się tu w 1911 r. Później turystów maści wszelakiej było tylko więcej. Myśli, chcąc nie chcąc, nurzały się też i w historii świeższej, tej wojennej, ale tutaj dramat nie tak dawnych przecież wydarzeń był jakby odczuwalny słabiej. Tu rana abchasko-gruzińska była już jakby trochę zaleczona, choć mogło to być tylko złudne wrażenie turysty, bo miasto wówczas mocno ucierpiało.
A czas tykał. Jak i szwajcarski zegar na słynnej restauracji „Gagrypsz”. Sprowadzony tu z Norwegii – czyżby to miało zapewnić odmierzanie lepszych chwil? I tykał w rytmie jednym, jak śpiewała Ałła Pugaczowa: stary zegar jeszcze tyka, świadek – sędzia, życia nie cofniesz, czasu nie zatrzymasz..
A ten mijał, nasz też. Gagra była dobrym punktem wypadowym do Picundy albo nad jezioro Rica, więc pojechaliśmy i tam. A Pugaczowa śpiewała: www.youtube.com/watch?v=8HfQxOPaycM.
Congratulations @mandrivnyk! You received a personal award!
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
Do not miss the last post from @steemitboard:
Vote for @Steemitboard as a witness to get one more award and increased upvotes!
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Congratulations @mandrivnyk! You received a personal award!
Click here to view your Board
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit