Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 5. Jak znaleźć pracę? Część 4.

in polish •  7 years ago 

Trzecia Rozmowa Kwalifikacyjna: Dusit Thani College

Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 5. Jak znaleźć pracę? Część 3.

Wracam do domu i siedzę przed komputerem do późna. Znów wysyłam odpowiedzi na ogłoszenia o pracę. Nie mogę się skupić, gdy na Yahoo pojawia się Piam. Przechodzi mnie dreszcz, gdy ustawia nowy status: „Close your eyes, open up your heart and see me there”. (Zamknij oczy, otwórz serce i zobacz mnie tam.) Rozmawiamy dobre parę godzin. Dowiaduję się, że matka Piam pochodzi z biednego regionu w północnej Tajlandii, ojciec z Chon Buri — prowincji, w której znajduje się Pattaya — największe seksmiasto świata. Od lat mieszkają w Bangkoku. Piam się tu urodziła. Pracuje od 16 roku życia. Utrzymuje rodziców. Nie dlatego, że nie mogą pracować. Owszem, mogą, ale już im się nie chce.

W Tajlandii dzieci formatowane są tak, by na starość wspierały rodziców. W zasadzie to muszą ich utrzymywać. Taki system emerytalny, bo innego nie ma. Piam wcale się to nie podoba, bo rodzice ledwo przekroczyli pięćdziesiątkę. Ale nie ma innego wyjścia. Taka kultura. To rodzice decydują, że już im się nie chce, a że córka jest już wystarczająco duża, żeby pracować, kładą na wszystko lachę i wysyłają dziecko do pracy. Niby sami też pracują, ale na nic nigdy im nie starcza, nie mają żadnych oszczędności i ciągle wyciągają łapę po kasę.

Rodzina męża to inna bajka. Bogaci biznesmeni o chińskich korzeniach. Wielki, ładny dom na obrzeżach Bangkoku i kilka innych nieruchomości. Najnowsze i najdroższe modele samochodów wymieniane co dwa lata. Mąż jest młodszy od niej i nic sobą nie reprezentuje. Żyje na koszt rodziców, ledwo skończył szkołę średnią. I to tylko dlatego, że Piam mu pomogła. Policję rodzina też ma w kieszeni. Wujek męża Piam kiedyś zastrzelił kogoś, kto podwalał się do jego żony. Nie poszedł siedzieć, bo rodzina go opłaciła. Kiedy mąż Piam zabił trójkę pieszych na pasach nową toyotą fortruner, to też nie poszedł siedzieć. Wystarczyło zapłacić, komu trzeba.

Piam w zasadzie jest gotowa na nowy związek, ale wie, że to nie spodoba się rodzinie. Może u nich mieszkać i jej córka ma wszystko, czego zapragnie. No i ciągle pożyczają kasę jej ojcu na wieczne nieoddanie. Ostatnio dali mu 250 000 bahtów, bo wpakował się w jakieś kłopoty, z których nie zamierzał się nikomu tłumaczyć. Nie zadawali pytań. Czy jest szczęśliwa w takim układzie? Oczywiście, że nie, ale tak jest najlepiej. Córka i jej rodzice mają wszystko, o co poproszą. A ona sama? Zawsze może płakać do poduszki. Taka karma. Widocznie nabroiła w poprzednim życiu. W następnym będzie lepiej.

Kolejny tydzień spędzam na bieganiu z aparatem i notatnikiem po Bangkoku. Przez Michała mieszkającego w Tajlandii od pięciu lat nawiązałem kontakt z Christianem, szefem www.sawadee.com — największego portalu turystycznego w Tajlandii. Christian zleca mi zrobienie nowego przewodnika po Bangkoku. Ulica po ulicy, dzielnica po dzielnicy. Atrakcje, restauracje, salony masażu, kluby i bary.

Fotografuję wszystko, robię notatki, a potem siedzę po nocach i piszę. Pieniądze z tego są gówniane, ale lepsze to niż nic. No i jest satysfakcja i niecodzienna metoda na poznanie Bangkoku — mojego nowego domu. Efektem mojej pracy jest serwis www.bangkok-city.com, gdzie większość materiałów jest mojego autorstwa.

Nadchodzi sądny dzień mojej rozmowy w Dusit Thani College. Mimo zaledwie kilku przespanych godzin budzę się pełen energii. Od samego rana mam dobre przeczucie. Na rozgrzewkę czytam fragmenty Think and Grow Rich Napoleona Hilla — książki, która sprawiła, że zebrałem się w sobie i wkroczyłem na ścieżkę, na której teraz jestem. Ubieram się w mój dyżurny zestaw wyjściowy i za pośrednictwem skytrainu i taksówki ląduję przed college’em pół godziny przed czasem.

College znajduje się tuż przy Seacon Square — jednym z największych centrów handlowych w Azji. Obok college’u znajduje się też czterogwiazdkowy hotel Dusit Princess wchodzący w skład tego samego konsorcjum co szkoła. Całość, chyba jedynie półoficjalnie, należy do tajskiej rodziny królewskiej.

Białe, nowoczesne budynki prezentują się o wiele bardziej okazale niż dwie poprzednie szkoły, które odwiedziłem. W cieniu palm stoją drogie japońskie samochody nauczycieli. Na tyłach budynków jest parking dla studentów, gdzie stoją jeszcze lepsze samochody. Studenci w identycznych granatowych mundurkach przemykają z budynku do budynku, chroniąc się od słońca parasolami, gazetami czy akurat niesionymi książkami. Ochroniarz kieruje mnie do działu kadr na drugim piętrze. Mijam kilka urodziwych studentek. Uśmiecham się do nich szeroko, na co one reagują nieśmiałym uśmiechem, zgrabny łajem i ukłonem. O mój Boże! A może raczej: o mój Buddo! Podoba mi się tutaj!

Wchodzę do małego pokoju, przedstawiam się i dostaję do wypełnienia długaśny formularz, w którym właściwie powtarzam wszystkie informacje z mojego CV. Po jakimś czasie przychodzi starsza, grubsza pani, która kręci nosem na fakt, że nie jestem native speakerem. Ignoruję komentarz i kończę wypełnianie formularza. Jeden z pracowników działu zabiera mnie na piąte piętro, gdzie czekam na audiencję u dziekana wydziału. Na dość dużej przestrzeni znajduje się kilkanaście komputerów oddzielonych od siebie ściankami działowymi. Przy większości z nich pracują Tajowie i Tajki. Obcokrajowców brak.

Nie bardzo wiem, czy to nauczyciele, czy pracownicy administracyjni. Po kilku minutach zostaję zaproszony do niewielkiego gabinetu. W środku siedzi przypakowany, wysoki, ciemnoskóry Taj o pogodnym uśmiechu. Raczej mało skośne oczy i zdjęcie Mekki na ścianie sugerują, że nie jest on czystej rasy Tajem. A już na pewno nie jest buddystą. Rozmowa przebiega według podobnego formatu jak dwie ostatnie. Puwaret, bo tak ma na imię, pyta jednak o moje doświadczenie, zainteresowania i o moje metody nauczania. Nie wiem jak, nie wiem skąd, ale wydaje mi się, że dokładnie wiem, jak odpowiedzieć na wszystkie pytania. Czuję i widzę, że rozkładam go na łopatki pozytywną energią, uśmiechem i pewnością siebie. Nie zachowuję się jak kandydat na stanowisko pracy. Rozmawiam tak, jakby było oczywiste, że tę pracę za chwilę dostanę. Umawiamy się, że dziekan wszystko sobie przemyśli i ewentualnie zaprosi mnie na drugą rozmowę, na której będę musiał zrobić 15-minutową prezentację z Business English.

Wracam do domu i odszukuję adres Puwareta na stronie internetowej Dusit Thani College. Wysyłam maila.

Drogi Puwaret,
Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas. Czuję, że Dusit Thani College to idealne miejsce dla mnie. Jestem przekonany, że będę cennym nabytkiem do Twojego zespołu i że zatrudniając mnie, podejmiesz jedną z najlepszych de- cyzji w swojej karierze. Oczekuję na informację o terminie prezentacji. Życzę miłego dnia i pozdrawiam,
Marek

Czuję, że ta robota jest moja. Po prostu nie ma innej możliwości. Pół nocy znów spędzam na czacie z Piam. Jestem o krok od zaproszenia jej do siebie. Teraz, zaraz, natychmiast. Dziewczyna jakby podświadomie wyczuwa moje intencje. Już prawie mam wstukać magiczne słowa, gdy ta pisze coś o Nat. Piam wie, jak owinąć sobie faceta wokół palca. Kusi, by następnie wylać mi kubeł zimnej wody na głowę. Przypadkowy obserwator mógłby uznać, że albo nie rozumiem podtekstów, albo pragnę zachować resztki przyzwoitości. Tymczasem im dłużej jestem w Tajlandii, tym mniej rozmyślam o jakiejkolwiek moralności. Udaję, że gram w jej grę. Wiem, że brak reakcji na jej prowokacje spędzi jej sen z powiek tej nocy...

Ciąg Dalszy Nastąpi...

Photo: www.asiancorrespondent.com

Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!