Idę do Seacon Square. Umówiłem się z Nat pod KFC w tym jednym z najdłuższych centrów handlowych na świecie. Lawiruję między budynkami w palącym słońcu, starając się jak najszybciej pokonać dzielący mnie dystans. Jak zwykle jestem za wcześnie. Czekam około kwadransa, gdy dzwoni Nat.
Link do poprzedniej części: Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 6: Miłość po tajsku. Część 5.
Nie możemy się dogadać. Nie wiem, o co chodzi. Ciągle nawija do mnie po tajsku, oczekując, że jak powtórzy coś wolniej, głośniej i wyraźniej, to nagle doznam olśnienia i zrozumiem jej dziwny język. Rozłączam się. Po chwili dzwoni Piam. Okazuje się, że Nat jest pod KFC, choć jej nie widzę. Zgaduję, że w centrum handlowym wielkości statku kosmicznego ze „Star Treka” może być więcej niż jedna smażalnia kurczaków z Kentucky. Ruszam na poszukiwanie tej drugiej, by po chwili natknąć się na Nat, która z widocznym zdenerwowaniem przechadza się pod knajpą. Wymieniamy grzeczności i idziemy na milczący lunch w Sizzlersie, znanym mi z pierwszej tajskiej randki w Phukecie. Nat próbuje do mnie mówić. W odpowiedzi uśmiecham się i przytakuję.
Po lunchu proponuję kino — uniwersalny sposób na milczącą randkę. Nat wybiera jakąś tajską komedię romantyczno-melodramatyczną. Objuczeni popcornem i coca-colą w megarozmiarze wchodzimy na salę. Gdzieś między reklamami a właściwym filmem nagle całe kino staje na baczność. Staję i ja, by z należytą powagą wysłuchać hymnu Tajlandii okraszonego filmem propagandowym pokazującym zasługi króla Ramy IX dla kraju. Równo z ostatnimi dźwiękami hymnu ponownie zajmujemy miejsca siedzące i oglądamy film, cały czas trzymając się za ręce.
Wow, jest postęp. Ciekawe do czego jeszcze przekonała ją Piam? Film jest właściwie o niczym. Kino ryczy ze śmiechu w momentach, w których ja nie widzę nic śmiesznego mimo anglojęzycznych napisów. Nie ma to jak spróbować zrozumieć żarty tej jakże odmiennej kultury. Myślę jednak nad wątkiem przewodnim. Ładna laska pomaga przystojnemu kolesiowi w rozpoczęciu związku z dziewczyną, która twierdzi, że on jej się podoba. Wszelkie starania zdają się na nic, a główni bohaterowie niespodziewanie odkrywają, że tak naprawdę są w sobie zakochani i nie mogą bez siebie żyć. Czuję, że jestem w podobnym trójkącie. Piam na siłę chce mnie wyswatać z Nat. Nat niby by chciała, choć zachowuje się, jakby się czegoś bała. Gdy jesteśmy we trójkę, sytuacja jest niezręczna. Gdy jestem sam na sam z Piam, robi się gorąco i w powietrzu wyczuwalne jest duże napięcie. Czyżbym — podobnie jak bohater filmu — inwestował w niewłaściwą kobietę?
Po filmie jedziemy do mnie. Choć centrum handlowe znajduje się 15 minut marszu od mojego domu, łapiemy taksówkę, która, grzęznąc w korkach, jedzie drugie tyle. Tak jest jednak lepiej. 15-minutowy dystans jest nie do pokonania przez Tajów pieszo. Jest za gorąco. Nie lubią chodzić. Są na to zbyt leniwi.
Nadal nie mogąc dogadać się z Nat, odpalam laptopa i zapuszczam jakieś muzyczne wideoklipy z YouTube. Oglądamy może z pięć, po czym Nat łapie mnie za rękę, wstaje z krzesła i prowadzi mnie do sypialni. Zaczynamy się kochać. Kilkanaście minut później wchodzę w nią, choć nie mogę się skupić. Nie mogę pojąć, jak i dlaczego przeszliśmy z fazy bezdotykowej do seksu. Ach, no tak. Piam miała z nią porozmawiać!
Tak, Piam... Myślę o niej nawet wtedy, gdy pieprzę się z inną. Pięknie. — Opanuj się, chłopaku. Ona ma dziecko i męża. Nawet jeśli ją zostawił, to nadal formalnie są cholernym małżeństwem! — myślę. Czasem wydaje mi się, że kobiety potrafią czytać w myślach. Nat niespodziewanie przerywa zabawę i wyskakuje z łóżka jak oparzona, skarżąc się na ból głowy. Trochę późno jak na wyrzuty sumienia. A może to nie głowa ją boli od europejskiego rozmiaru? Proponuję tabletki, ale odmawia.
Chce jechać do domu. Bez słowa zamawiam jej taksówkę i wsadzam w nią, żegnając się raczej chłodno. Nie chcę i nie muszę się z nią więcej widzieć. Zrobiłem, co obiecałem Piam. Dałem jej jeszcze jedną szansę. Nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Szkoda mi na to czasu i energii. Idę do okolicznego 7/11 i kupuję kilka changów.
Wydaje mi się, że totalne złojenie się tą wersją złocistego napoju jest dokładnie tym, czego dzisiaj potrzebuję. W drodze powrotnej orientuję się, że chyba zgubiłem gdzieś telefon. Dokładne oględziny mojego małego mieszkania wskazują na to, że niestety mam rację. Pewnie wysunął mi się z kieszeni w taksówce. Nie pierwszy raz zresztą. Otwieram butelkę za butelką i w pewnym momencie loguję się na czacie. Piam, jak zwykle, już tam jest...
Ciąg Dalszy Nastąpi...
fot.