Link do poprzedniej części: Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 6: Miłość po tajsku. Część 6.
— Hej, Piam, co tam? — zagaduję pierwszy.
— Dobrze, opowiadaj lepiej, jak tam spotkanie z Nat...
— Pewnie już wszystko wiesz. Założę się, że Nat już Ci wszystko powiedziała.
— Owszem, dzwoniłam do niej, ale nie chciała mi nic powiedzieć. Co się stało?
— Ech, totalna porażka.
— No co Ty?!?
— Lunch, na którym nie możemy rozmawiać, i kino. A potem wylądowaliśmy u mnie.
— I co?!?
— Najpierw zaciągnęła mnie do łóżka, a potem zwiała do domu.
— Uprawialiście seks?
— Można tak to nazwać. Ale ona zwiała w trakcie, skarżąc się na ból głowy...
— Że jak? Ból głowy? Rany!
— No właśnie...
— Zadzwonić do Ciebie? Chcesz o tym pogadać?
— Nie, w porządku, nie musisz. A nawet gdybym chciał, to nie możesz, bo zgubiłem telefon.
— Jak to?
— Nie wiem, nie mogę go znaleźć. Kij z telefonem. To tani model. Numeru mi szkoda.
— Numerem się nie przejmuj. Możemy poprosić o drugą kartę SIM z tym samym numerem.
— Fajnie, pomożesz mi to załatwić? Ja się z nimi nie dogadam.
— Jasne, jutro?
— Super. W podzięce zapraszam Cię na lunch.
— Daj spokój, nie musisz.
— To tylko lunch, muszę Ci się jakoś odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie robisz.
— No dobra. Wróćmy do Nat.
— Słuchaj, myślę, że powinniśmy zakończyć ten temat. Oboje wiemy, że nic z tego nie będzie. Trzeba to zaakceptować.
— Ale czemu tak myślisz?
— Piam, są dwa powody. Po pierwsze, nic nie idzie jak powinno. I nic nie da się z tym zrobić.
— A po drugie?
—...
— Co?
—...
— O co chodzi?
— Słuchaj, wypiłem już sporo i pewnie będę tego żałował, ale...
— Ale co, mów natychmiast!
— ...pamiętasz ten dzień, w którym weszłaś z nią do McDonalda w Tesco Lotus?
— Pamiętam...
— No więc...
— No więc co? Gadaj, o co chodzi!
— Piam, od samego początku to Ty mi się podobasz. Czuję coś do Ciebie. Nie potrafię tego nazwać, ale...
— Czy buddystka może powiedzieć: „O mój Boże!”?
— Chyba może...
— O MÓJ BOŻE!!!
—...
— Ona mnie zabije...
— Dlaczego miałaby Cię zabić?
— Bo bała się tego.
— Czego?
— Że ukradnę jej faceta. Prosiła mnie nawet, bym nie ubierała się seksownie, żeby to ona mogła błyszczeć.
— To nie Twoja wina. Może tak miało być.
— Może... I co teraz?
— A żebym to ja wiedział...
— Słuchaj, strasznie Cię przepraszam, ale muszę spadać. Apple się obudziła i płacze. Muszę się nią zająć.
— Jasne. Telefon i lunch o 12.00 aktualny czy nie chcesz mnie widzieć po tym, co Ci powiedziałem?
— Pomogę Ci... do zobaczenia o 12. Seacon Square. Przed salonem Nokii.
— Dobranoc Piam...
— Dobranoc Marku...
Dopijam zakupione browary i odpadam, sam nie wiem kiedy. Ze snu wyrywa mnie budzik, który chyba tylko pół świadomie nastawiłem na 10.00. Doprowadzam się do porządku i ruszam na spotkanie z Piam. Seksowna jak zwykle, szybko przeprowadza mnie przez meandry tajskiej biurokracji komórkowej. Dopiero w restauracji orientuję się, że jest bardzo zmęczona. Wygląda, jakby w ogóle nie położyła się spać.
Mimo braku bariery językowej lunch jemy niemalże w całkowitym milczeniu. Piam unika mojego wzroku i siedzi ze spuszczoną głową jak dziewczynka tatusia, która wie, że zrobiła coś złego, czuje się winna, przeprasza... Atmosfera jest gęsta, choć inaczej niż zwykle. Dzieli nas nie tylko stół, ale także stojąca na nim niewidzialna bryła lodu. Ja po pijaku pokazałem jej wczoraj wszystkie swoje karty. Szkoda, że asów w rękawie brakuje mi zawsze akurat wtedy, gdy są najbardziej potrzebne...
Ciąg Dalszy Nastąpi...
fot.