Nasza pierwsza noc na islandzkich fiordach zachodnich. Wstawaliśmy niespiesznie. Szybkie śniadanko, yerba mate i krótki dojazd drugich z kolei ciepłych źródeł. Przede mną, Przemkiem i Martyną całe dwa kolejne dni podziwiania przyrody jednego z najbardziej odludnionych zakątków Islandii.
Dojechawszy do źródełek z radością stwierdziliśmy, że tym razem są one całe dla nas. Pollurinn, "kałuża" - bo tak się zwie owo źródło — to trzy małe baseniki, dwa płytkie i jeden głębszy. Nie wyglądają one spektakularnie na zdjęciach, lecz nie estetyka w tym przypadku jest najważniejsza. Kałuża zaskoczyła nas swoją temperaturą. Wkładając rękę do najgłębszego zbiornika, po kilku sekundach wyjąłem ją niemal z krzykiem.
– Ta temperatura jest nieludzka! Nie da się tutaj kąpać.
A jednak — wczorajszej nocy widzieliśmy w tym miejscu grupę Islandczyków, świetnie się bawiących przy piwku. Jak, jak?! Jak to możliwe. Woda była NAPRAWDĘ gorąca. Sprawiała wrażenie, że wskakując do niej, można się poważnie poparzyć. Planowaliśmy już zrezygnować z tego całkowicie i jechać dalej, ale okazało się, że płytsze baseny są... po prostu gorące. Bardzo gorące, ale do wytrzymania. Po chwili leżenia temperatura staje się przyjemna. Po kilkunastu minutach decydujemy się z Przemkiem bardzo powoli, stopniowo wejść do głównego zbiornika. Nie było to łatwe, ale udało się. Całe zanurzenie trwało dobre 10 minut — zaczęliśmy od stóp, powoli schodząc na nogi, zanurzając ręce i na końcu cały tułów. Nikt nie odważył się zanurzyć głowy. Siedzenie w środku wymagało wysiłku i skupienia, a także głębokiego oddychania — była to swego rodzaju walka ze sobą, sprawiająca jednak dużo satysfakcji. Zupełnie inne źródła niż te z dnia wczorajszego. Wtem do źródeł zajechała wesoła, chińska rodzina, a my uznaliśmy, że taka poranna kąpiel nam wystarczy. Ruszyliśmy przed siebie.
"Kolejny wodospad" pomyślałem, wiedząc, że to właśnie Dynjandi jest naszym kolejnym celem. Nic bardziej mylnego! Gdy tylko wyłonił się on zza fiordu, momentalnie wywarł na nas duże wrażenie.
Na miejscu stało się jasne, że to chyba najbardziej rozchwytywana miejscówka regionu. Jedyne miejsce na Westfjordach, gdzie można powiedzieć, że spotkaliśmy wielu ludzi. Dynjandi obejmował widokiem niemal całe pole widzenia, gdy patrzyło się nań wprost. Na najlepszy "taras" widokowy prowadziła ścieżka, która co rusz odkrywała mniejsze, malutkie wodospady, niewidoczne z dołu, a które idealnie komponowały się ze swoim ogromnym, "starszym bratem".
Dynjandi znaczy tyle, co "grzmiący". Rzekłbym nawet, że piorunujący. Nie sądziłem, że jeszcze jakiś wodospad na Islandii zrobi na mnie takie wrażenie. Kontemplowaliśmy go dłuższą chwilę, podchodząc coraz wyżej i bliżej, to znów odchodząc, by ujrzeć go w całej okazałości. Wodna ściana o 100 metrach wysokości i 30 do 60 metrów szerokości, wyrzucana z grzbietu góry wprost przed obserwatora — możemy tylko wyobrazić sobie, co czuli Wikingowie, gdy odkryli to miejsce.
Późnym popołudniem dojechaliśmy do Ísafjörður, "stolicy" Vestfirðir. Był to mój drugi raz w tym mieście — kilka tygodni wcześniej wziąłem z tej miejscowości łódź na Hornstrandir. Jedno z ciekawszych miasteczek, bardzo ciekawie położone i o łukowym planie, wchodzącym w morze. Zatrzymaliśmy się tutaj na świeżą rybę i chłodny trunek, poświęcając także chwilę na spacer po okolicy. Po raz kolejny dociera do mnie dziwna myśl — gdybym nie wiedział, że jestem na Islandii, pomyślałbym, że ten kraj jest biedny — zardzewiałe domy z blachy, porośnięte chwastami ogródki, mnóstwo różnorakiego, starego sprzętu na zewnątrz. Kto by pomyślał, że jest to jeden z najbogatszych narodów Europy, ba!, świata!?
Mając napełnione po brzegi brzuszki, porwaliśmy się na kolejną, długą jazdę — wszystko po to, by spędzić kolejny wieczór mocząc nasze dupska w ciepłych źródłach. Po wielu godzinach jazdy wzdłuż wybrzeża i kilkunastu minutach poszukiwania celu, znaleźliśmy wjazd na upragnione miejsce odpoczynku. Niestety, okazało się, że właściciel źródeł nie udostępnia ich już dla każdego i drogę zagroził nam szlaban, z prośbą o kontakt z właścicielem, w razie chęci skorzystania... Internety o tym fakcie nie wspominały. Telefonu brak, godzina późna. Źródła nie były w pobliżu żadnego domu. Postanowiliśmy więc po prostu... ominąć szlaban i skorzystać z wody, pomimo zakazu. Rozbiliśmy namioty poza terenem prywatnym właściciela, a po skończonej kąpieli wszystko po sobie posprzątaliśmy, tak jakby nas tam nigdy nie było. Było tak ciemno, że nie mam żadnych zdjęć..
Tego wieczoru było naprawdę miło — wyciągnęliśmy długo "leżakowane" w naszym bagażniku wino oraz "śmieszne papierosy". Źródło było naprawdę ciepłe, ale nie parzące tak jak poprzednie — idealnie, przyjemne gorące. Z głośnika puszczaliśmy muzykę i gdy leciało TO, zdałem sobie sprawę, że niezupełnie świadomie spełniłem swoje nastoletnie marzenie, które buszowało po mojej wyobraźni gdzieś w wieku 15, 16 lat, gdy namiętnie słuchałem Sigur Rós — znaleźć się na Islandii, poczuć ją, poczuć to, co jest w tej muzyce na sobie i w sobie. Uderzyło mnie to, że nie myślałem jeszcze o swoim pobycie na Islandii w kontekście tych wczesnych marzeń, które później jakby straciły na znaczeniu. A oto jestem – odkrywam tę wyspę naprawdę, relaksuję się w ciepłym źródle, słuchając nawet Sigur Rós z uszami pod gorącą taflą bomblującej, siarczanej wody... Jeżeli istnieje coś w stylu połączenia uczucia nostalgii z cliché, to dokładnie tego wtedy doświadczałem.
Ostatni dzień przyniósł moc wrażeń. Przed nami Strandir — obszar fiordów zachodnich zwykle pomijany przez turystów, który jednak zawiera w sobie kilka ciekawych miejsc. Było pochmurno i ponuro. Padał nieustannie spokojny deszcz. Docieramy do malutkiej wioseczki o nazwie Djúpavík. Wygląda ona jak wprost wyjęta ze skandynawskich thrillerów. Tylko tak do potęgi — jakby każdy z tutejszych mieszkańców skrywał jakąś mroczną tajemnicę. W zasadzie to przez cały, mniej więcej dwugodzinny pobyt w tym miejscu nie spotykamy nikogo. Djúpavík sprawia wrażenie zupełnie martwej miejscowości. Chociaż miejscowość to za duże słowo — samotnie stoi tutaj dosłownie kilka domów na krzyż.
Osada ta powstała w 1917 wokół zakładu solenia śledzi, jednak fabryka upadła po dwóch latach z powodu kryzysu ekonomicznego. W 1934 roku zupełnie nowa fabryka wylana z betonu powstała w jej miejsce i przez wiele lat z powodzeniem solono tutaj tony śledzi. Jednak w 1954 roku zakład upadł ponownie, by następnie zamienić się w muzeum, a później w otwartą galerię sztuki — czym jest do dziś.
Fabrykę można niemal w całości swobodnie eksplorować. Udało nam się nawet wejść do ogromnego silosu. Ze względu na deszcz i brak innego miejsca, zjedliśmy bardzo późne już śniadanie... w środku galerii (dbając oczywiście o porządek). Wszystko było pozostawione samemu sobie i niepilnowane przez nikogo. Wiara Islandczyków w ludzi czasem do dziś mnie czasem zadziwia, ale jakoś to najwidoczniej działa.
Wiem, że pewnie macie już dość czytania o moczeniu naszych ciał w ciepłych źródłach, ale czekała nas jeszcze jedna nietypowa miejscówka tego typu. Znajdowała się ona na szarutkim końcu szutrowej drogi, wymagającej mozolnej, acz ostrożnej jazdy. Poza nią niczego i nikogo już nie ma, dalej można w tydzień piechotą dojść jedynie do Hornstrandir, gdzie nikt nie mieszka. Pogoda tego dnia była naprawdę paskudna, ale nadawała okolicy odpowiedniego uroku.
"Nieskończony basen" jak mawiają - Krossnes. Cieplutka, źródlana woda tuż przy brzegu morza. Bezpieczna, ciepła przystań przyjemności, niezależnie od tego, jaka pogoda panuje wokół. Przebieralnie, prysznice, sauna — wszystko, czego zmęczona, zziębniona dusza potrzebuje. Wokół — nic. Patrząc w pustkę zamglonego morza, na tym końcu świata można zapomnieć gdzie, kim, lub raczej czym się jest. Pozapominaliśmy tak siebie, aż nam palce zmarszczyły się do cna.
Wróciliśmy się tą 90-kilometrową drogą i dojechaliśmy do jeszcze jednej miejscowości, z ciekawymi źródłami, gdzie spędziliśmy noc na polu namiotowym. Źródełka były jednak non stop okupowane, tak więc następnego dnia po prostu Przemek i Martyna zaczęli zmierzać w stronę Reykjavíku, a ja miałem od nich odłączyć się przy głównej drodze i ruszyć w stronę Akureyri. Wcześniej jednak musieliśmy zmierzyć się jeszcze z... przebitą oponą i próbą znalezienia w tej zabitej dechami wiosce mechanika czy wulkanizatora lub kogoś z oponą. Skończyło się na ostrożnej jeździe kołem dojazdowym... Vestfirðir za nami. Zobaczyliśmy wiele, jednak wiele miejsc kusiło dłuższym postojem, tak by na spokojnie docenić naturę, ledwo przetarte szlaki, florę i faunę. Czy wróće tam po raz trzeci? Być może! Tymczasem zmierzałem w kierunku Akureyri, gdzie planowałem spotkać się z @nero12, to jednak temat na zupełnie inną historię...
Fantastyczne widoki :)
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Dla lepszych wrażeń estetycznych zapraszam na Steempeak.
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Twój post został podbity głosem @sp-group. Kurator @strefanetu.
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Dzięki!
Posted using Partiko Android
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Sam robisz wszystkie zdjęcia? Jak zwykle super <3
Dzika galeria sztuki mnie powala, takie rzeczy to chyba tylko na takim końcu świata jak na Islandii ; p
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Sam robie! :)
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Marzy mi się ta islandia od dzieciaka!
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Thank you so much for sharing this amazing post with us!
Have you heard about Partiko? It’s a really convenient mobile app for Steem! With Partiko, you can easily see what’s going on in the Steem community, make posts and comments (no beneficiary cut forever!), and always stayed connected with your followers via push notification!
Partiko also rewards you with Partiko Points (3000 Partiko Point bonus when you first use it!), and Partiko Points can be converted into Steem tokens. You can earn Partiko Points easily by making posts and comments using Partiko.
We also noticed that your Steem Power is low. We will be very happy to delegate 15 Steem Power to you once you have made a post using Partiko! With more Steem Power, you can make more posts and comments, and earn more rewards!
If that all sounds interesting, you can:
Thank you so much for reading this message!
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit