Zapewne większość z Was kojarzy commentment speech Steve’a Jobs’a na uniwersytecie Stanford. Pierwszy raz usłyszałem jego przemowę mając 23 lata pijąc piwko w swoim mieszkaniu wspólnie z moją Przyjaciółką, która akurat wróciła z Niemiec. Kasia i ja zawsze mierzyliśmy wysoko i nasze głowy często bujały w chmurach. Wtedy właśnie Steve Jobs opowiedział mi historię o łączeniu kropek.
Dzisiaj ilekroć ogarnia mnie poczucie niepokoju, poczucie że nie wiem co dalej, staram się znaleźć logiczne wytłumaczenie mojej sytuacji. Że może w przyszłości przyjdzie czas w którym spojrzę za siebie i będę mógł sobie wytłumaczyć że mój chwilowy ból był potrzebny, żeby dojść do czegoś w przyszłości lub by wynieść z tego jakąś naukę. Dzisiaj chciałbym podzielić się historią absolutnie niesamowitą, pokazującą jak niewiele trzeba, by znaleźć się w samolocie do Las Vegas.
Krótki zarys historyczny: luty 2016, Poznań. Właśnie zdałem sesję na studiach i waham się czy nie rzucić ich w cholerę i nie pójść do pracy. Brak mi pomysłu na swoje życie, nie wiem dlaczego przeprowadziłem się na drugi koniec Polski, ale skoro jestem w związku i powiedziałem A, to trzeba powiedzieć B. Niedawno odwiedziłem rodziców w Lublinie i w prezencie dostałem książkę, która okazało się jest biletem do USA.
To jedna z tych książek, która działa na nas przez 3 dni, jesteśmy na motywacyjnej bombie, po czym powietrze z nas schodzi i wracamy do normalności. Jednak w przeciągu tych trzech dni pomyślałem sobie, że zbliżają się walentynki i poszedłbym postrzelać z kałacha. Zadzwoniłem więc na strzelnicę, z próbą rezerwacji terminu. Oto jak wyglądała moja rozmowa z właścicielem Andrzejem (który nie wymawia „r”):
-Dzień dobry, chciałbym zarezerwować termin na walentynki.
-Dobry, Panie, kułwa nikomu się nie chce płacować, ja sam mam już tego intełesu po dziułki w nosie.
-(z bananem na twarzy) Może więc ja przyjdę popracować za Pana? Mam dużo czasu i chęci.
-Tak? A co Pan łobi?
Od takiej gadki się zaczęło. Po dziesięciominutowej rozmowie Pan Andrzej nazwał mnie wielkim człowiekiem i zaprosił na rozmowę kwalifikacyjną.
Rozmowa przebiegła gładko. Okazało się, że jest to jeden z największych hurtowników broni i amunicji w Polsce, jest to też firma rodzinna, w której nikt nie mówi po angielsku. Okazało się, że moja anglistyka jest na wagę złota. Wkrótce zostałem przyjęty do pracy i jako trzy dni okresu próbnego obstawiałem myśliwskie targi „Knieje”, totalnie nie znając się na niczym.
Rzucenie mnie na głęboką wodę okazało się strzałem w dziesiątkę. Podczas tych kilkunastu godzin nauczyłem się wielu spraw, a za każdym razem gdy dowiadywałem się czegoś nowego odchodziłem kilka kroków i po kryjomu zapisywałem w notatkach telefonu każdy szczegół, tak żeby wszystko sobie utrwalić. Podchodziłem do spraw bardzo poważnie.
Oczywiście zostałem przyjęty do pracy i wtedy zaczęła się jazda. Współpracowałem z Pawłem, synem Pana Andrzeja. Rzeczy które robiliśmy wykraczały poza moją dotychczasową wyobraźnię. Byłem człowiekiem od wszystkiego – przestrzeliwania broni, wysyłania listów, rozładunku TIR-a, czyszczenia broni. Większość czasu spędzałem jednak na telefonie i przy komputerze kontaktując się z zagranicznymi kontrahentami i próbując przekonać nieznane mi osoby, że warto sprzedać mi kilkaset tysięcy sztuk amunicji.
W pierwszym tygodniu Paweł zapytał mnie czy wiem jak robić przetargi. Odparłem, że nie. W odpowiedzi rzucił mi stos dokumentów na biurko, po czym rzekł:
-No to się nauczysz.
I wyszedł. Serio.
Najśmieszniejsze jest to, że go wygraliśmy. Przetarg na naprawdę tłustą sumę. Potem jeździliśmy przez całą Polskę białym busem wypełnionym amunicją po brzegi, żeby doprowadzić go do końca. Duma mnie rozpierała.
Czas zajawki minął jednak dość szybko. Po półtorej miesiąca wiedziałem już naprawdę dużo, pracowałem po 80-100 godzin tygodniowo i codziennie idąc do pracy musiałem pakować torbę, bo nie wiedziałem czy wrócę na noc do domu. Mogłem być w Holandii, w Szczecinie, na Słowacji lub gdziekolwiek indziej. Sytuacja była bez wyjścia i mimo targów w Norymberdze, negocjacjach pod krawatem w Warszawie, zdecydowałem się że odchodzę. Po trzech miesiącach pożegnałem się z Pawłem w dobrych stosunkach i podziękowałem za współpracę i naukę.
Życie zdecydowało, że nie był to koniec mojej przygody. Od tamtej pory wielokrotnie byłem zapraszany do siedziby firmy na specjalne okazje. Szefowie wiedząc że jestem jedyną osobą która zna ich wewnętrzną sytuację i język angielski zapraszali mnie i płacili duże stawki za przeprowadzenie tłumaczeń lub negocjacji. Korzystałem z tego dopóki mieszkałem w Poznaniu. W marcu 2017 wyprowadziłem się do Lublina i zdawać by się mogło że to koniec. Jednak nie.
W lipcu 2017 roku odebrałem od Pawła telefon:
-Cześć, jest sprawa – nie chcesz wrócić do pracy?
-Cześć Paweł, dzięki ale moje życie wiążę na razie z Lublinem.
-Hmm, ok. Gdybyś zmienił zdanie zawsze jesteś mile widziany w Poznaniu. Tak przy okazji, nie chcesz polecieć z nami na Shot Show do Las Vegas w styczniu?
Serce zabiło mi szybciej, ale z kamienną twarzą odpowiedziałem:
-Wiesz co, daj mi więcej szczegółów i podaj konkretne terminy to może coś wymyślimy.
Na samym początku nie wierzyłem że doprowadzimy to do końca. Zaczęło się od drobnych formalności wizowych, ogarniania biletów i planowania dokładnych dat. Gdy staliśmy wspólnie pod ambasadą w Warszawie jesienią, wiedziałem że wyjazd jest już bardzo blisko. Wciąż zachowywałem spokój i robiłem swoje. Jako że w życiu nie ma nic za darmo, zaangażowałem się w aplikację na Shot Show i przeprowadzenie innego przetargu. Oznaczało to wiele godzin spędzonych na telefonie i wydawanie moich prywatnych pieniędzy na połączenia do USA, Turcji i Niemiec. Finalnie się opłacało. 2-tygodniowy wyjazd do Stanów, gdzie nie żałowałem sobie niczego kosztował mnie niecałe 700zł :)
Same targi? Zrobiliśmy tam super robotę i zawarłem kilkanaście ciekawych znajomości. Negocjowałem nie tylko w angielskim, ale również w rosyjskim i chwilę w macedońskim. Opowieść o USA jest opowieścią na inny wpis, także poprzestanę na tym i przejdę do puenty.
W lutym 2016 roku przeczytałem książkę i wykonałem jeden telefon. Przez następne kilka miesięcy tyrałem jak głupi budząc się codziennie w innym mieście. Byłem przemęczony, niespokojny i miałem poczucie braku sensu. 19 stycznia 2018 roku wylądowałem na LAX pierwszy raz w życiu widząc ocean. Byłem wypoczęty, radosny i podekscytowany. Będąc w Poznaniu nie mogłem przewidzieć tego jaką nagrodę dostanę za swoje starania, nie było też żadnej gwarancji. Mimo to jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, żebym zachowywał się w określony sposób i podejmował takie, a nie inne kroki. Kroki te zaprowadziły mnie z zakurzonej piwnicy w Wielkoposce do największych militarnych targów świata w Nevadzie.
You can’t connect the dots looking forward. You can only connect them by looking backwards. So you have to trust that the dots will somehow connect in your future.
Ciekawe, historie tak absurdalne, ale jak widać się zdarzają. To tak jak słyszałem o gościu co zamiast iść do szkoły poszedł na wagary i spotkał miłość swojego życia. Tak nagle.
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit
Mam takich historii więcej, chociaż ta jest absolutnie sztandarowa :)
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit