Post Mortem cz1-opowiadanie

in polish •  6 years ago 

Post mortem

Krwiste łuny mieniły się od wschodu na zachód, zalewały doliny, zajmowały miasta, czerwienią barwiły oceany. Ostre dźwięki trąb oznajmiały wszystkim, że to już, że to koniec. Spełniały się wszystkie z lękiem wypowiedziane słowa. Kto ma uszy, niechaj słucha, bo oto z tętnem kopyt naciąga upersonifikowany strach. Biada, biada ludziom, biada mieszkańcom ziemi. Pożoga opanowała świat, a czeluście piekieł stały otworem. I ten zapach, smród zgnilizny rozkładających się żywcem grzeszników. Charakterystyczny odór, którego nie da się przeoczyć.

Żywcem. Ale to już niedługo.

To nie miłość jest ślepa, to Śmierć. Ta pierwsza to zwykła reakcja chemiczna, spowodowana przesłankami naszych oczu i nozdrzy. Kostucha zaś nie ma oczu, nie może wybierać tych co bardziej wyrodnych, dobierać sobie ofiary w pary czy też kierować się zmysłem estetycznym. Ona tylko słucha swego jedynego towarzysza, zjawy. Jedynej istoty, która przebywa z nią bez lęku. To on jest jej zapowiedzią, wizytówką wobec co bardziej przesądnych i postrachem dla tych, którzy boja się wilczych pazurów i kłów. To on czuje zapach tych, których czas się kończy, odór grzeszników i słodką woń chorych. A Śmierć podąża za nim, czując pod palcami jego miękkie futro i słysząc tylko ciszę, przerywaną raz po raz cichym warknięciem.

Kosa opada.

Dzień, w którym nikt nie liczy minut, kroków, urywanych krzyków. Wyobraźnią ludzką nie rządzą baśniowe stwory, ich lęku nie kształtują krakeny, kelpie, brokołaki. Zatrważa sam strach. I ona, wyrachowany sędzia. Tak, to jest jej święto! Coś, na co czekała od zarania dziejów. I czemuż to się boicie, dusze drażniące me powonienie zgnilizną? Moja kosa to symbol wybawienia! Posmakujcie jej, posmakujcie. Niech wszędzie pojawi się ponuracza postać, niech te widoki was dręczą przez całą najbliższą wieczność.

Obydwoje pojawili się znikąd. Ona była wówczas bezbronna, on miał pazury, żeby ją ochronić. Obydwoje byli stworzeni, ażeby ich nienawidzić, aby być nieskończoną zagadką i przekleństwem. Tego dnia, na początkach początków złączyli się w jedno, by spotęgować emocje, które wywołują. Ona była alegorią ciała, on był symbolem duszy. Od początku byli wielkimi przegranymi w bitwie z Bogiem, choć działali na jego rozkazy. Byli gorszymi dziećmi i wyrzutami sumienia.

Wszędzie fetor potu. Tupot panicznej ucieczki. Postać potyka się i upada, ale zaraz znów czuć jej przyspieszony oddech i ostre emocje. Zuchwalec rzuca w nią kamieniami i pędzi w nieznane, które jest lepsze od spokojnie stąpającej postaci. Jej szaleńczy śmiech szumi w uszach w rytm setek tętn, niczym ostrzeżenie. Jego serce także wybija pieśń, którą on ignoruje, brnąc dalej. Czego się boisz, człowieku? Twoje szybkie kroki burzą rytm mego makabrycznego tańca. Czyż naprawdę myślisz, że potrafisz uciec od samego siebie?

Szybkie, nierówne kroki, urywany dech i podniecająco duże źrenice, przeszyte strachem.

Jedno uderzenie zabiera cały rząd dusz. Pada jedno zuchwałe ciało.

Śmierć nie zabija tylko jednej osoby – zabija cały szereg postaci, z których każdy z nas się składa. Zabija słodkiego niemowlaka, przestraszone dziecko w pierwszy dzień szkoły, odważnego mężczyznę na rozstajach życiowych dróg, niepewną jutra młodą matkę, zgrzybiałego starca i przygarbioną staruszkę. Sukcesywnie niszczy każdą naszą cząstkę, ażeby na tej ziemi nie został po nas nawet ślad. I tylko powłoka zostaje, jako liche pocieszenie. A gdy ją spotkasz, ujrzysz jej niewidomymi oczami całe swoje życie.

Feeria barw powoduje zamęt w głowach. Niespokojny jest wiatr i niespokojne są dusze. To sen, to mara, to nieprawda. Kostucha nie uśmiecha się do ciebie, uprzedzając błysk ostrza. Wilcze oczy nie patrzą przenikliwie, mieniąc się wszystkimi odcieniami czerwieni. Ostre piski i ból głowy uświadamia, że te chore obrazy to rzeczywistość. Gracja, z jaką padają ciosy i swoisty rytm padania ciał onieśmiela ściśniętych w przerażeniu. Szaleństwo! Mocne dźwięki trąb niebieskich zagłuszają krzyki. Całe jej niematerialne ciało drży niczym dłonie młodzieńców.

Cisza zaległa nad światem a wiatr umilkł, jakby i jego dosięgła wola Boga. Pusta była ta ziemska skorupa, spokojna i nieodgadniona. Śmierć czuła moc tego niebytu, resztki jej zmysłów wyczuwały istotne braki w tym, gdzie żyła. Jednak nie czuła się nieswojo. Nigdy żadne żywe stworzenie nie było jej tak bliskie, jak jej przewodnik. Wszyscy bali się jej jak gdyby nieuświadomieni, że są jej integralną częścią i że ona istnieje tylko dla nich i przez nich. Mimo tej więzi Śmierć znała tylko dotyk wilczego futra i warknięcia, które wskazywały jej moment opadnięcia kosy.

Nikt jej nie prowadził, nikt nie wskazywał kolejności. Była wolna i całkowicie usprawiedliwiona w swym zatraceniu. On w końcu uwolnił się od roli pomocnika, teraz równoprawnie wykonywał ich ostatnie, największe zadanie. Doszczętnie niszczyła powód swego istnienia, byle szybciej, byle sprawniej! Jedno uderzenie starcza kilku duszom, jedno warknięcie zatrważa kilka ciał. Zawsze zimna i opanowana z każdą egzekucją upodabnia się do tłumu. Złość i podniecenie! Władza, odór grzechu, zazdrość. Złość.

Śmierć zawsze była posłuszna swemu losowi. Sumiennie wykonywała swoje zadania, zabierając na tamten świat bez słów sprzeciwu lub wedle własnego widzimisię. Wszystkie szykany, przekleństwa i złorzeczenia nie przejmowały jej, póki miała jasno określony cel, a wilcze łapy prowadziły ją wciąż w przód i w przód. Mimo, iż znała swą wartość i przeczuwała swój koniec, nie buntowała się. Bo kto inny jak nie ona jest najlepszym przykładem, że przed przeznaczeniem nie da się uciec, a koniec jest częścią trwania?

Ludzkie oddechy owiewały ją ze wszech stron, a nawet czwarty wymiar był za mały, żeby zwiększyć ciasnotę i ulżyć pełniej zawrotów głowie. Jej sylwetka górowała nad morzem głów, niczym opoka i nadzieja, lecz nawet ona nie mogła uciec od wszechogarniającego zgiełku. Torowała sobie drogę wśród żywota, depcząc sylwetki równie nieświadomie, jak oni trawę pod stopami. Dziś ich miała za nic.

Kostucha wędrowała po bezkresie, wąchając znajome zapachy. To było pożegnanie, nic jej już tu nie trzymało. Jej przyjaciel wędrował daleko od niej, już nie potrzebowała jego pomocy. Stopy pamiętały każdy szczegół drogi, a każdy przystanek przypominał historię związaną z cudzym końcem. Służyła wiernie całe stulecia, pochylając się nad najdrobniejszym życiem i wygrywając z największymi władcami. Zawsze oddana. A teraz krążyła po swoim więzieniu bez ścian i krat, odrzucona i wygnana, niewarta uczestnictwa w najwyższym triumfie.

Najmężniejsi uciekali, nie rozumiejąc, że to sama nieskończoność pochyla siw nad nimi, aby wyświadczyć im przysługę. A brnijcie dalej w swym zakłamaniu, maluczcy tego świata! I tak was dosięgnie wieczność, czy to w katorgach, wywyższeniu czy tylko wspomnieniach. Wilk to dziś dobry omen. Gnić tu chcecie, trwać w przerażeniu? Nie pozwolę wam. Wygram z wami, choćby za cenę własnej pozycji.

Mimo, iż świat był opuszczony, wciąż czuło się tu ślady pokoleń. Resztki budynków świeciły pustką, a wiatr imitował życie. Czuła gorycz w ustach. Oni, nie warci niczego, dostąpili największych zaszczytów, zwyciężyli ją, ich własny koniec. Bo od dziś nie ma końca, jest tylko jeden Początek.

Nigdy tego nie robiła z taka furią. Kosa szumi. Sza. Nie ma starców, matron, niemowląt. Sza. Nie ma grzeszników, bogobojnych, do ostatniej chwili niewierzących. Sza. Nie ma tego, co było źródłem jej istnienia. Sza. Nie ma wszystkich emocji, którymi od początku się upijała. Sza. I tylko dzika furia. Sza. Zniknijcie, przestańcie istnieć!

Gorycz i żółć zalewająca jej umysł. Wilk krążył wokół niej, obwąchując trzęsące sie dłonie. Zabito ją. Śmierć bez swojej władzy nie istnieje, jak król bez tronu nie jest już władcą. Zwierzę przemawiało do niej, lecz ona nie chciała słuchać. Jej wieczne opanowanie zaczynało ją uwierać. Oni, tacy nieidealni, tacy pospolici i obrzydliwi! To oni zwą sie dziećmi Boga, choć nawet go nie doznali.

Jej istnienie stało się własnością wielu, a ona czuła i cierpiała za nich. Istniała jedna wielka jaźń, w której każdy bronił ostatkiem sił swej prywatności. Czuła nienawiść do samej siebie, czuła strach przed samą sobą, czuła miłość do samej siebie. Miała wilcze kły i wilcze pazury. I zrozumiała, że stoi na równi z kombinacjami enzymów.

Huk pierwszej eksplozji wybudził ją z letargu, w którym trwała od wieków. Po raz pierwszy poczuła życie, którego nie było dane jej doznać. Wilk ujadał, ale ignorowała go. Dziś nie jest na niczyje rozkazy! Dziś jest panią swego losu, będzie niszczyć mury z taką furią, z jaka chciałaby zniszczyć ludzkość. Płoń, przeklęta ziemio!

Zobaczyła swymi ślepymi oczami całe swe istnienie. Rodziny, pokolenia, narody. Ścinała żyjących i za jednym zamachem ścinała swoje wyobrażenia. Zniknijcie, zniknijcie! Niech wasz szkaradny widok nie męczy moich ślepych oczu.

Następne huki były odzwierciedleniem tego, co skrywała w sobie przez wieki. Nienawiść pulsowała. Gińcie, gińcie złe wspomnienia! Dziś już nie ma tu nikogo, kto mógłby mnie tłamsić.

I zniknij ty, szaleńcze! Mogłeś stać ponad wszystkim, ale tęskniłeś do ludzkich uczuć. Jak śmiałeś, jak śmiałeś!
Niech pod gruzami legną ludzkie słabości!
Niech pod kosą upadną ludzkie uczucia!
Wir, wir nienawiści!
Zamilknijcie wszyscy!

  • Uspokój się!
    Jej szaleństwo sięgało zenitu...
    Tak, chcę to zniszczyć, wszystko widzieć w gruzach...
    ...nienawiść, nienawiść! Przesłania ślepe oczy...
    ...ja, ja wygram! Nie dacie mi rady...

  • Na Boga, na Boga...
    Nie zamilknę!
    Nie zamilknie...
    Wygram, nie poddam się!
    Trzęsące się dłonie...

  • Nie rób tego!
    -Niech was wszystkich... niech was wszystkich!
    Kosa upada.Krzyk

  • Widzę… Widzę…!
    Pełna skupienia stara kobieta spojrzała w głąb kryształowej kuli.

  • Nie, czekaj, nic nie widzę… Chyba tylko kula jest poplamiona.
    To w końcu musiało się stać. Zniecierpliwiona klientka zerwała się z krzesła i omal nie wywracając się na przedmiocie, którego bliższego przeznaczenia nie znała, pospiesznie skierowała się do wyjścia.

  • Nie, proszę poczekać! To pani przeznaczenie… Jest takie zawiłe i eee… tajemnicze! Tak, tajemnicze!
    Tym sposobem kolejny głupiec, chcący poznać swoją przyszłość opuścił siedzibę Shirley. Powoli zaczynało to być nużące i począłem poważnie się zastanawiać, czy to na pewno tę kobietę miałem mieć na oku.
    Wieszczka podparła głowę i zrezygnowana spojrzała na przydymioną, zmatowiałą kulę, mającą na celu nic innego, jak oszukiwanie ciekawskich. Owszem, Shirley miała znikome zdolności wróżbiarskie, jednak nie dość, że objawiały się niezwykle rzadko i przy szczególnych okazjach, to jeszcze były uwarunkowane jej stanem psychicznym, nastrojem, fazą księżyca, tym, jakie gwiazdy znajdowały się akurat na nieboskłonie, co zjadła na śniadanie, komu wróżyła, płci tej osoby, wieku, i tak dalej… Dlaczego ją wybrałem
    i zdecydowałem, że dozna prawdziwego widzenia? Sądzę, że najpewniej można to wyjaśnić jej zawziętością, nadludzką cierpliwością i nietypową osobowością.

     Zmęczona kobieta jakby od niechcenia zepchnęła kulę ze stołu, zsuwając przy tym fioletowy obrus ozdobiony frędzelkami. Smutne spojrzenie jej błyszczących ciemnoniebieskich oczu mówiło samo za siebie. Odgarnęła siwe włosy przeplatane ledwie widocznymi czarnymi pasemkami. Sytuacja nie była dobra. Nie mogła się poddawać, rezygnacja doprowadziłaby do najgorszego. Tylko silna wola i wiara w siebie mogły umożliwić mi ostrzeżenie staruszki. W przeciwnym razie nastałaby kolejna katastrofa, czego z pewnością bym nie zniósł. Kara boska była tuż tuż, zaś ja nie byłem dłużej w stanie biernie się wszystkiemu przyglądać. Wiedziałem, jak okropny wyrok spotkałaby mnie za ten czyn, ale przestało mieć to dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
    
     Shirley zdrętwiała. Niczym sztuczny twór podniosła się z krzesła i zaczęła mówić głosem, który zwykłych ludzi z pewnością przyprawiłby o dreszcze:
    
  • Krzyk. Nadejdzie krzyk, zwiastun zagłady. Zwiastun pożogi, śmierci, nienawiści. – Skoncentrowany wsłuchałem się w słowa wypluwane w powietrze. – Sklepienie niebieskie zajmie się płomieniem. Kara z nieba spadnie, brat bratu wilkiem będzie.

Ostatnie słowa przesączone były trwogą. Drżąca kobieta upadła tuż obok dziwacznej i skomplikowanej lunety, na której prawie wywróciła się rozgniewana klientka…


  • Czy wszystko w porządku? – Mały Igor pochylił się nad Shirley tak, że ich nosy prawie się stykały. – Halo, prze pani?

Wieszczka gwałtownie otworzyła oczy, przez co chłopiec odskoczył przestraszony. Kobieta przetarła powieki i podnosząc lekko głowę spojrzała zaspanym wzrokiem na dziecko. Igor podobnie jak wróżbitka nie należał do przeciętnych ludzi i znacznie odcinał się od rówieśników. Mimo iż był jeszcze knypkiem i jego psychika wciąż ulegała zmianom, obserwując go zauważyłem ogromne zainteresowanie nadnaturalnymi zjawiskami i magią, która – jak powszechnie uważano nie istniała. Dlatego też uznałem, że chłopiec również doskonale się nadaje, aby objawić mu pewne wydarzenia…

  • Miałam taki dziwny sen... – rzekła tajemniczo Shirley.

Młodzik obdarzył staruszkę zaciekawionym spojrzeniem.

  • Śniło mi się, że byłam na polu kapusty, kiedy nagle rośliny ożyły i próbowały mnie za wszelką cenę zaatakować.

Kąciki ust zawiedzionego chłopca drgnęły lekko.

Kobieta podparła się i klęcząc zaczęła dokładnie się przyglądać nieznanemu, przeciętnemu pomieszczeniu o drewnianych ścianach. Znajdowało się tu kilka w większości niezapełnionych skromnych mebli w tym prymitywne łóżko i taboret, wyraźnie należących do kogoś niższego stanu.

  • Przepraszam, chłopcze, ale czy zechciałbyś mi powiedzieć, gdzie właściwie jestem?

Czekający na to pytanie dzieciak zaczął błyskawicznie wszystko wyjaśniać, lecz wieszczka ledwo wyłapywała słowa z szybkiej mowy podekscytowanego Igora.

  • Bo widzi pani, bawiłem się z Lorensem i resztą i znowu zaczęli mi dokuczać, a ja upierałem się, że moje sny to najprawdziwsza prawda, a magia rzeczywiście istnieje i gdy zaczęli mnie wyśmiewać, uparłem się, że udowodnię to odwiedzając „tę starą wiedź…” eee to znaczy wróżbitkę. – poprawił się szybko, na widok krwiożerczego spojrzenia Shirley. - Założyliśmy się więc o sam drewniany miecz Lorensa, który ten głupek tak uwielbia, ino popędziliśmy do pani chaty, a tam patrzę, starucha leży na ziemi, no to musiałem wezwać pomoc!

Spojrzenie Shirley przeszywało chłopca niczym świder, gdyż jak większość kobiet i ona była uczulona na wszelkie wzmiankowanie o wieku. Jednak niedługo potem uśmiechnęła się smutno i wyciągnęła rękę w stronę chłopca.

  • Mógłbyś pomóc mi wstać? – Dziecko posłusznie wykonało polecenie. – Dziękuję, jestem Ci wdzięczna, chociaż właściwie nawet nie pamiętam, co się ze mną stało. Powiedz, proszę, jak ci na imię?

  • Igor – odparł krótko dzieciak. – A pani imię to pewnie Shirley, tak? Mieszkańcy tej dzielnicy dobrze panią znają, ale wielu na bank myli się co do pani. Sądzę, że jest pani naprawdę miłą osobą. – Młodzik uśmiechnął się szczerze.

Kobieta odwzajemniła uśmiech i spojrzała czule na dziecko.

  • A czy… - Chłopiec zaczął niepewnie. – Zgodziłaby się pani mi powróżyć? Tylko niestety nie mam pieniędzy i nie będę mógł…

  • Oczywiście, jestem przecież twoja dłużniczką – odparła bez namysłu wróżbitka.

Igor aż podskoczył z radości i klasnął dłońmi. Podbiegł w kąt pokoju, gdzie znajdował się taboret i przyniósł go Shirley. Gdy usiadła, przykucnął naprzeciwko niej, założył ręce na nogi i kiwając się lekko zaczął opowiadać:

  • Wszyscy wciąż mi powtarzają, że wszelkie moje nocne mary to wymysły i próby straszenia dokuczających mi kolegów – powiedział cichym, smutnym głosem chłopiec. – A ostatnio sam popadłem w niepokój, przeto pomyślałem, że mówiąc o moich lękach komuś innemu, zaczną się wydawać niegroźne i poczuję się lepiej.

W oczach staruszki pojawiło się współczucie.

  • W snach miałem wrażenie… - mówił niemal szeptem. – Jakby niebo opanował ogień. Wszędzie dookoła panował popłoch, a mieszkańcy – ci, którzy przeżyli jakieś nieznane mi straszne wydarzenie - uciekali, gdzie pieprz rośnie, nawet rodzice o mnie nie pamiętali

i zostałem sam. Płonęła i wieża ratuszowa, a jej zegar był roztrzaskany. Za każdym razem, kiedy to mam ten sen, kończył się on, gdy do miasta wbiegali wrzeszczący rozbójnicy, ubrani w stroje jak z bajek o złych rycerzach i wtedy jeden z nich mnie zabijał.

Kobieta zakryła usta, patrząc na chłopca nieprzytomnym wzrokiem. Oczyma wyobraźni ujrzała katastroficzną wizję przedstawioną przez dziecko, jednak z jednym dodatkiem. Budzącym grozę scenom towarzyszył krzyk. Wszechobecny, przeszywający krzyk.

  • Niewyraźnie pani wygląda… coś się stało? – Chłopiec powoli machał wróżbitce ręką przed twarzą, próbując łagodnie sprowadzić ją na ziemię.

W jednej krótkiej chwili staruszka doszła do siebie.

  • Nie zadręczaj się, kochaneczku. To tylko zły sen i z pewnością nic ci nie grozi. – Skłamała Shirley, uśmiechając się promiennie.
Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!