Trish
Na co dzień zajmuję się praktycznie niczym, ale to nie oznacza, że nie mam swojego własnego hobby. Od zawsze kochałam się w muzyce rockowej, a w szczególności w utworach wykonania zespołu „The Last Day”. Oprócz tego organizuję niemalże wszystko, co tylko jest z nimi związane. Zaczęłam od zakładania for internetowych, które zajmowały się rozpowszechnianiem ich muzyki oraz dawały pole do dyskusji o ich najnowszych utworach, albumach, wrażeniach z najświeższych koncertów itp. Wtedy właśnie stałam się Trish, fanką duchem.
-Czego się boisz?
Siedziałam w domu i przesłuchiwałam najnowszy album mojego ulubionego zespołu rockowego, „The Last Day”. Pokochałam głos Ethana już wtedy, gdy chodziliśmy razem do szkoły, nikt nie mógł się z nim równać. Swoją drogą chyba nawet coś do niego czułam. Zawsze był taki miły i wesoły, trochę zamknięty w sobie, ale nie dla tych, z którymi się przyjaźnił. Szczerze nigdy nie miałam odwagi by z nim porozmawiać na osobności, czy dłużej niż pięć minut. Był rozchwytywany na wszelakie konkursy muzyczne i wiecznie ćwiczył albo w szkolnym chórze, albo w domu. Dlatego też nigdy nie podtrzymaliśmy naszego kontaktu, zawsze brakowało czasu. Na nic były namowy przyjaciółek, bym spróbowała do niego napisać na facebooku, po prostu wewnętrznie czułam, że jest już trochę za późno. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, w momencie, gdy wyczytałam w magazynie rockowym o „świetnym” związku wokalisty „The Last Day” z jego wierną fanką, którą poznał właśnie przez facebooka.
Byłam załamana i zdruzgotana, wszelka nadzieja i motywacja przepadły, a jednak coś nadal mnie do niego ciągnęło. Może to była cicha nadzieja, że ten związek szybko się skończy? Szczerze? Sama nie wiem. Przeglądałam wszystkie jego tweety, posty, zdjęcia na Instagramie, informacje w gazetce rockowej. Dosłownie WSZYSTKO, co tylko mogłam znaleźć o zespole „The Last Day”. Kiedy tylko zapowiadano koncert, zawsze pierwsza kupowałam bilety. To ja udzielałam się na niemal każdym fanowskim forum, pisałam anonimowe listy motywacyjne dla Ethana, organizowałam fanpage i zarządzałam nimi. Myślę, że wszystko byłoby w porządku, dopóki ta zdzira umiała siedzieć cicho i potulnie ciesząc się z życia u boku Ethana. Naprawdę potrafiłam to znieść…
-Skoro już mnie tak o to wypytujesz Arthur, to chyba musiałeś zauważyć zbyt wiele. No dobrze, nadszedł czas, aby się przyznać. Tak to ja jestem Trish – fanka duch, o której tak wiele się słyszy.
-Ale powiedz nam, dlaczego to ukrywałaś?
-Myślę, że skromność to najlepsze określenie mojej osoby. Zawsze byłam cichą, małą myszką, która lubiła nie zwracać na siebie uwagi.
-Te wszystkie fanpage, posty, informacje, organizowane wydarzenia i spotkania fanów zespołów „The Last Day”, to twoja robota? Ciężko uwierzyć, że jedna osoba potrafiła to wszystko ogarnąć.
-Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych Arthurze.
-Być może, być może „Trish”. Dziękuję ci bardzo za dzisiejsze wystąpienie.
-Ja tobie również.
-A teraz drodzy radiosłuchacze czas na jeden z najpiękniejszych przebojów zespołu „The Last Day” – „Last love”.„…skromność to najlepsze określenie mojej osoby.” – nic tak nie zapadło mi w pamięć, jak to jedno krótkie wypowiedziane zdanie. Byłam cała czerwona ze złości, serce nabrało szybszego rytmu, a wulgaryzmy same cisnęły mi się na usta. I poczułam się jak nigdy wcześniej. Ogarnął mnie smutek, złapałam „doła”, zamknęłam drzwi od pokoju na cztery spusty i nie wychodziłam poza ściany mojego pokoiku przez jakieś dwa tygodnie. Dostawałam szału, rozdrapywałam farbę ze ścian, w złości rozdarłam nawet plakat Ethana, lecz końcowym tego efektem był lamentliwy płacz. Wyobrażacie sobie? Ta zdzira ukradła mi moją tożsamość! Poczułam, że życie właśnie kopnęło mnie w tyłek. Przez to ciągłe załamywanie się totalnie zapomniałam o wszystkim, co do tej pory robiłam.
„Może ludzie właśnie sobie uświadomili, że skoro wszystko co zrobiłam stanęło w miejscu, świadczy o tym, iż ta sucz kłamała!”.
Natychmiast chwyciłam za laptopa i otworzyłam wszystkie fora i prowadzone przeze mnie fanpage i… nagle coś we mnie pękło. Po trzech dniach mojej nieaktywności w internecie ta zdzira podawała informacje, że został stworzony jeden konkretny portal, na którym cała moja dotychczasowa działalność została sobie przez nią przywłaszczona.
To właśnie wtedy w mojej głowie pojawił się ten złowieszczy, aczkolwiek cichy szept.
-Czego się boisz?
Skończyłam dzisiaj swoje dwudzieste trzecie urodziny, lecz bynajmniej nie przypominały typowej imprezy dwudziestotrzyletniej kobiety, kobiety sukcesu, kobiety towarzyskiej, kobiety matki czy kobiety, która w jakimkolwiek stopniu wydawała się normalna.
W mojej głowie cały czas słyszałam TEN głos, który nie pozwalał mi spokojnie zasnąć, zrelaksować się, uspokoić, jakkolwiek spędzić czas, by zapomnieć o wydarzeniach sprzed miesiąca. Czułam ból w klatce piersiowej, a rozczarowanie swoim własnym życiem coraz mocniej drążyło moją psychikę, niczym łyżeczka wydłubująca jajko ze skorupki. Miałam powoli wszystkiego dość.
Od tygodnia moi rodzice próbują się ze mną skontaktować, lecz nie mam najmniejszej ochoty z nimi rozmawiać. W głębi serca wiedziałam co chcą mi powiedzieć. Przede wszystkim zaczną od pytań w stylu „Co się z Tobą dzieje?”, a skończy się na „Musisz wziąć się w garść DZIEWCZYNO!”. Tylko właśnie z tym jest problem. Czuję, że nie dam rady.
-Czego się boisz?
Znowu ten głos…
- -Trish, opowiedz nam.. Dzisiaj gościmy Trish… Ethan i Trish – czy koniec cudownego związku?... Trish i Ethan nadal razem!... Trish… Trish… Trish…
Rękojeść młotka pasowała do mojej dłoni zaskakująco dobrze. Schudłam jakieś piętnaście kilo, wiedziałam, że w zasadzie nie mam na nic siły, ani też nie wyglądam za dobrze. A jednak? Wcale nie wyglądałam tak źle. Trochę koścista, w sklepie porównywali mnie do śmierci, tylko brakowało mi zawsze w pobliżu kosy. Chyba zaczęły mi wypadać włosy. W zasadzie nie jest najgorzej.
Dźwięk stuknięcia młotka o gwóźdź rozległ się po pokoju, a głos w mojej głowie zaczęłam już traktować jako moja codzienność.
-Czego się boisz?
-Boję się? A jest czego?
-Czym jest strach?
„Mhmm dobre pytanie”. Spojrzałam w lustro, chwyciłam za rąbki czarnej sukienki, skinęłam niczym najprawdziwsza dama, uśmiechnęłam się, zaśmiałam.
To był piękny słoneczny dzień. Wesoło przechadzałam się, czy raczej podróżowałam krokiem „majestatycznego jednorożca” po parkowych alejkach. Ubrana w ciemną sukienkę, która delikatnie opadała mi podczas drobnego podskakiwania. Ważyłam już trzydzieści pięć kilo przy wzroście metr siedemdziesiąt. Nie mogę uwierzyć w to, jak wmawia się ludziom, że anorektycy nie mają energii do zrobienia czegokolwiek. Czuję się świetnie! Tylko dlaczego te dzieci przede mną uciekają?
-Boją się ciebie.
-Przecież nie ma się czego bać! – Odpowiedziałam w stronę niczego.
Radośnie spędziłam dzień pośród gapiów, wytykana przez matki i starsze panie, prawdopodobnie obgadywana i oczerniania. Nie zdziwiłoby mnie, gdybym została oskarżona o wszelkie zło tego świata. „To całkiem zabawne, w końcu jestem małą niewinną Trish.”.
-Nie jesteś Trish.
-Jak to nie jestem Trish?
Leżałam na łóżku, swój wzrok wlepiłam w plakat Ethana, który uszkodziłam już dawno temu. Minął chyba rok, od kiedy Trish ukradła mi moją tożsamość. Moment… jak to Trish? Ja jestem Trish!
-Nie jesteś Trish.
-Jestem!
Zatkałam uszy, lecz w mojej głowie wciąż rozchodziły się słowa TEGO głosu. Myślałam, że zwariuję. Tylko, czy tak naprawdę ja już nie zwariowałam? Nie wiem kim jestem. Czuję pustkę w mojej duszy. Nie zauważyłam tego wcześniej, ale każdego dnia czułam żal i smutek, które przygłuszał ten wewnętrzny głos.
Spojrzałam w lustro, wyglądałam okropnie…
- -Weź nóż.
Weszłam do kuchni, otworzyłam szufladę, w której znajdowały się przybory kuchenne. Wyciągnęłam mój ulubiony nóż do krojenia mięsa. Wyjrzałam za okno, było ciemno, na termometrze zaledwie minus sześć stopni Celsjusza , a mimo to wyszłam na dwór. Było cholernie zimno, gdy spacerowałam w samej koszuli nocnej po parku.
Usiadłam na ławeczce, schowałam nóż między nogi. Zadawałam sobie jedno pytanie „Co ja tutaj robię?”. Czemu posłuchałam głosu w mojej głowie? Byłam zmęczona. Tak cholernie zmęczona. Wydaje mi się, że w pewnym momencie chyba zasnęłam.
Stłumiony dźwięk dochodził do moich uszu. Ktoś chyba do mnie wołał, ale ciężko było mi zrozumieć tą osobę. Otwierałam powoli oczy, a głos tej osoby stawał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu ją dojrzałam. Przede mną stał Ethan.
-Trish, dzwoń po karetkę! – Zawołał do osoby stojącej obok.
Jakby nie żywa spojrzałam na lewo. Kobieta, piękna i niska. Długie kruczoczarne włosy, mały zadarty nosek, kilka piegów na policzkach, smukła, ale obficie obdarzona przez naturę. Wyciągnęła telefon i wyklikała numer.
-Dziewczyno, co ty tu robisz w koszuli nocnej? Hej! Halo!!! Trish, podaj mi mój sweter z torby, jest wychłodzona.
„Trish? Przecież to ja… Nie mam twoich rzeczy.”.
-Nie jesteś Trish.
„Ah, znowu ten głos. Trzymam coś w dłoni? No tak, zabrałam ze sobą nóż. Tylko po co? Ethan… jesteś tak blisko, a nawet mnie nie rozpoznajesz. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwy. Tylko kto to jest?”.
-Trish.
-Nie, to ja jestem Trish…
Po wypowiedzeniu tych kilku słów zemdlałam.
Gdy się obudziłam leżałam w szpitalu, w pobliżu byli tylko moi rodzice. Na szpitalnej szafce leżały kwiaty, białe hiacynty z doczepioną karteczką. Próbowałam chwycić za karteczkę, lecz ledwo podnosiłam dłoń. Pomogła mi matka, która podała mi karteczkę.
Zaśmiałam się, prawdopodobnie pierwszy raz od bardzo dawna. Poczułam niesamowitą ulgę, jakby ktoś zrzucił ze mnie jakiś ciężar, który ciążył na moich barkach od czasu, gdy pojawił się ten głos. Moi rodzice również poczuli pewną lekkość i wróżyli sobie szczęśliwe zakończenie mojej historii.
Siedziałam na ławeczce w parku, było już dawno po północy, księżyc skrył się za chmurami. W moich dłoniach trzymałam białe hiacynty. Jeszcze rok temu nikt by nie powiedział, że to ja. Odzyskałam swoją dawną wagę pięćdziesięciu pięciu kilo i radość z życia. Nie byłam jakoś specjalnie brzydka. Długie blond włosy, błękitne oczy, szczupła sylwetka, delikatne rysy twarzy, mały nosek i delikatne usta. Wyglądałam o wiele lepiej w swojej naturalnej postaci niż jako chora anorektyczka.
Zaczęłam nucić sobie piosenkę „The Last Day” – „Last Love.”
You were in my thoughts
You were only you
Tell
Me
Why
You
Betrayed
Me…
Nagle pośród parkowej alejki pojawiła się pewna szczęśliwa i zakochana para. Widziałam ich uśmiech w świetle ledowych lamp, słyszałam miłosne komplementy, delikatny i niewinny flirt. Dziecinne zabawy w gonienie się pośród drzew, pocałunki w nagrody, tulenie i chodzenie za rączki.
Gdy przechodzili obok mnie, wstałam i podeszłam do dziewczyny.
-Jesteś taka piękna! – Powiedziałam pełna radości.
-Oh, dziękuję – odpowiedziała z uśmiechem.
-Zazdroszczę ci, naprawdę musisz być szczęśliwa z kimś takim.
Dziewczyna poczuła lekkie zmieszanie, lecz z cichym śmiechem przytuliła się do swojego chłopaka.
-Jest najlepszy!
-Wiem…
Białe hiacynty spłynęły krwią tej bezczelnej zdziry, która ukradła mi moją tożsamość. Odeszłam krokiem majestatycznego jednorożca, gdy Ethan próbował ratować swoją dziewczynę, lecz rana w jej szyi była zbyt rozległa i głęboka, by mógł ją zatamować. Zbliżyłam nos do kwiatów i zaczerpnęłam ich zapachu, starając się nie pokaleczyć schowanym ostrzem noża.
-Teraz Trish to Ty.
-Tak jest! Trish to JA.