„Żadnych politycznych nie ma on przesądów. Każda partia dobra, byle dojść do rządów” – pisał Tadeusz Boy-Żeleński o pewnym pośle, zmieniającym barwy polityczne na podobieństwo kameleona. Wtedy jednak chodziło o „rządy”, podczas gdy teraz, kiedy stosunki polityczne szalenie się zdemokratyzowały, nie chodzi już o żadne „rządy” tylko o to, żeby wypić i zakąsić na koszt Bogu ducha winnych podatników. W naszym nieszczęśliwym kraju Umiłowani Przywódcy wcale nie „rządzą”, tylko jako uczestnicy politycznych ekspozytur, wykonują polecenia, wydawane im – raz po chamsku i brutalnie, innym razem – dyskretnie i subtelnie – przez kierownictwa Stronnictw, które rotacyjnie w Polsce „rządzą” – oczywiście w imieniu i zastępstwie zagranicznych central wywiadowczych, do których przewerbowali się u progu naszej sławnej transformacji ustrojowej. Kiedy bowiem po spotkaniu Michała Gorbaczowa z Ronaldem Reaganem w Reykjaviku w 1986 roku okazało się, że istotnym elementem budowanego mozolnie nowego porządku politycznego w Europie, który miał zastąpić rozpadający się właśnie porządek jałtański, będzie ewakuacja imperium sowieckiego ze Środkowej Europy, ta wiarygodna zapowiedź wywołała przygotowania do transformacji ustrojowej – bo przecież każdy zdawał sobie sprawę, że jak Sowieci się wycofają, to ustrój, jakiego świat nie widział, też nie przetrwa. Toteż rozpoczęło się uwłaszczanie komunistycznej nomenklatury na rozkradanym majątku państwowym, selekcja kadrowa w podziemnych strukturach opozycyjnych, której celem było ukształtowanie takiej „reprezentacji społeczeństwa”, do której komunistyczny wywiad wojskowy miałby zaufanie. A zaufaniem, chociaż ograniczonym, obdarzał on tak zwana „lewicę laicką”, czyli dawnych stalinowców, niekiedy z pierwszorzędnymi żydowskimi korzeniami, bo – jak to wywiad; coś tam musiał przecież wiedzieć – więc wiedział, że „lewica laicka” serca ma, jak Stalin przykazał – po lewej stronie. Toteż odnowiona „Solidarność, odtwarzana od góry do dołu, znalazła się pod kontrolą, między innymi za sprawą Kukuńka, który na wszelki wypadek został prezydentem. Najtwardszym jądrem systemu komunistycznego była bezpieka, toteż zaniepokojeni perspektywą sowieckiej ewakuacji bezpieczniacy, każdy na własną rękę poszukali sobie polisy ubezpieczeniowej na wypadek, kiedy Sowietów już tu nie będzie. Zdając sobie sprawę, że po ewakuacji Sowietów nastąpi odwrócenie sojuszy, poprzewerbowywali się na służbę do przyszłych naszych sojuszników: jedni do FBI i CIA, inni – do niemieckiej BND, inni – do izraelskiego Mosadu, a wreszcie inni zostali przy GRU – bo nie zmienia się koni podczas przeprawy. Toteż nic dziwnego, że w amerykańskiej ambasadzie powiedziano pani Maciejowi Zalewski, na pytanie, co zrobić z bezpieczniakami, usłyszał, że nic, bo oni mieli zostać odwróceni i zostali odwróceni – i tak ma być! „Odwróceni” – oznaczało, że zamiast Związkowi Sowieckiemu, służą teraz komu innemu – ale przecież nie Polsce, na której tylko pasożytują, na podobieństwo tasiemca uzbrojonego. Toteż, zgodnie z moją ulubiona teoria spiskową, Polska rządzona jest rotacyjnie przez jedno z tych trzech Stronnictw, zaś Umiłowani Przywódcy, jako polityczne ekspozytury, czyli rodzaj politycznej fasady każdego z nich, w ich imieniu naszym nieszczęśliwym krajem administrują. Oczywiście w sposób opisany przez pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego we „Wstępie do bajek”, gdzie m.in. czytamy: „Był minister rzetelny – o sobie nie myślał”.
Niestety nie są oni tak taktowni, jak francuski polityk Arystydes Briand, o którym pewien warszawski fryzjer na wieść o jego śmierci powiedział: „nakradł się, nakradł i umarł” – tylko żyją, jak gdyby nigdy nic, bo przecież nie tylko własne gęby muszą umoczyć w melasie, ale również gęby bliższej i dalszej rodziny, tych wszystkich zięciów, co to chcą się urządzić przy fartuszkowym majątku i tak dalej. Ale stare kiejkuty, które w tym bigosie hultajskim mieszają, też muszą dbać o zachowanie pozorów, więc jak już jakaś ekspozytura zużywa się moralnie ponad przeciętną miarę, po starannym zamieszaniu warząchwią, z masy upadłościowej lepią coś nowego, prezentując mniej wartościowemu narodowi tubylczemu ten nowy twór polityczny jako sam cymes, co to dopiero przychyli wszystkim nieba, toteż mniej wartościowy naród, spragniony jakiejś odmiany, natychmiast obdarza ten cymes kredytem zaufania.
Wszystko wskazuje na to, że właśnie jesteśmy w przededniu takiego zawirowania. Z jednej strony obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm przeprowadził „głęboką rekonstrukcję rządu” dzięki której, korzystając z pośrednictwa pana prezydenta Dudy, co to po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią dopuścił się felonii wobec swego wynalazcy, czyli prezesa Kaczyńskiego, stare kiejkuty wracają na dawne pozycje, zajmowane przy prezydencie Komorowskim, a z drugiej – obóz zdrady i zaprzaństwa też zostanie zreorganizowany, jako, że – jak powiadają Rosjanie – „s żyru biesiatsia” – co się wykłada, że tłuszcz rzucił im się na mozg, w związku z czym już prochu nie wymyślą.
Młodsi i głupsi czekają na rozwój wypadków w nadziei, ze stare kiejkuty obmyślą im jakąś nową niszę ekologiczną, w której znowu będą mogli podoić Rzeczpospolitą – oczywiście wedle stawu grobla – podczas gdy starsi i bardziej doświadczeni, w przeczuciu nadchodzących demokratycznych przemian, próbują zawczasu taką niszę sobie urządzić na własną rękę. Toteż bez zdziwienia przyjąłem wiadomość, że Wielce Czcigodny Stefan Niesiołowski, wespół z Wielce Czcigodnym jackiem Protasiewiczem i do niedawna jeszcze zewnętrznie podobnym do prosięcia panem Michałem Kamińskim, „rozważają” przejście do Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wcześniej, kiedy na skutek zagadkowych przyczyn zostali wyciśnięci z obozu zdrady i zaprzaństwa, utworzyli koło „Europejskich Demokratów”, ale – jak mówi poeta” – w tym własnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, sami się dręczą własną niemożnością, toteż w przededniu wyborów samorządowych postanowili przyłączyć się do jakiejś większej szajki i ich argusowe oko padło na PSL. W PSL -u – wiadomo: chłop na chłopie siedzi i chłopem pogania, a ponieważ każdy jest chłopem, chyba, że jest babą, toteż z chłopami najłatwiej będzie dojść do porozumienia, jako że najnowszy przywódca polskich chłopów, minister-ministrowicz Kosiniak-Kamysz, przyjmie pod swoje pióry każdego. Wprawdzie jeszcze zima w pełni, ale widzimy, że polityczne migracje bożych ptaszków już się rozpoczynają, więc tylko patrzeć, jak zerwą się do lotu chmary gawronów.
Autor jest stałym felietonistą Magna Polonia! Kupuj i wspieraj wolne media https://www.magnapolonia.org/sklep/