Witam moich czytelników. Przygody w tej podróży zaczęły się na otwartym morzu. Wady konstrukcyjne łodzi również się pokazały. Przez brak barierek na krawędziach pokładu łodzi, a właściwie wielkiej tratwy sprawił że wszyscy mieli mokrą dupę. Pech chciał, że Osamu się przeziębił. No wiecie, mokra dupa i stopy plus mocny morski wiatr źle działają na zdrowie, szczególnie gdy ma się uczulenie na kilka witamin. Nie wiem jakim cudem, ten świat jakoś inaczej funkcjonuje. Ładowanie się w wyprawę na żywca poskutkowało tym, że jedynym medykamentem jaki mieliśmy to dropsy antyglicerynowe Osamu i jeśli można to tak określić, chusteczki Bolognesa. Cóż na łodzi nie było nic co by pomogło.
Więc trzeba było się nim choć minimalnie zaopiekować. Jak ktoś się rozchoruje, zawsze robi mu się herbatkę. Niestety, rozpalenie ognia żeby zagotować wodę na kartonowej łodzi źle by się skończyło. Z pomocą przyszedł Bolognes, a konkretnie jego sentymentalny złom w plecaku. Nasz kolega w berecie był elektronicznym samoukiem, z opowieści które słyszałem całkiem niezłym. Jego "komponenty" jak zwykł nazywać śmieci które trzymał w małej walizce na papiery były różnego sortu. Kable, baterie, telefony z antenką, analogowe płytki i inne pierdoły. Pogrzebał trochę i wyjął metalową spiralę razem z grubym drutem. "Dajcie mnie tą butelke z wodą wpół pustą". Domyślając się co chce zrobić, od razu dałem mu też nóż który Wierebłąd pozwolił mi wziąć z jego kuchni. Bolognes przeciął butelke wpół i ciepnął tam spirale z przedłużonymi drutami końcówkami. "Ok, ja wam skraftowałem czajnik, wy teraz skombinujcie herbatę" Powiedział zadowolony Bolognes zacierając ręce, po czym położył się na kartonach. Ja się go pytam skąd ma zamiar wziąć prąd do tego, a ten "Skombinujcie resztę to zobaczysz". Fajny kolega. Zaczęliśmy myśleć. Nikt nie miał w prowiancie żadnych liści ani innego zielska. Wtem, podpływała beczka. W niej siedział typu z twarzą ryby, łuski takie zielonożółte, coś jak dorsze. Miał błony w dłoniach i płetwę na karku. Zaczął nas wołać w jakimś engrishu żebyśmy podpłynęli, że go suszy itp. Świetnie. Jakby chorego Osamu było mało. Wtedy spytałem się z ciekawości naszego pacjenta czy ta rybia rasa oddycha pod wodą. "Tak zwani piraci są dwudyszni. Mają płuca i skrzela" odpowiedział. Nagle Spect nie odrywając oczu od monitora spytał "Osamu, nie masz uczulenia na morskie rośliny? Ten rozbitek mógłby dopłynąć do dna i trochę zielska na herbatę uzbierać". Stanęło na tym pomyśle.
Rozbitek miał na imię Jonny, mimo że jego okręt pochodził gdzieś z okolic Gangestanu. Dowiedziałem się że na morską rasę przyjęło się mówić "piraci" mimo że wielu z nich było po prostu kupcami mieszkającymi na statkach. Gadał że zwolnili Mrocznego Żniwiarza bo "Death Incorporation" ma teraz licencję na GMO do siania głupich i wychodzi taniej robić idiotów którzy sami sie zabiją i zatrudniać rolników niż płacić sprytnym zabójcom z czarną szatą i kosą. Teraz szef Kostuch razem z byłymi pracownikami i armią zmor zamiast uczciwie pracować urządza rzeź na morzach i oceanach. A tym razem trafiło na rodzinny statek handlowy Jonny'ego. Opowiedział nam że z tego co widział z masakry tylko on uciekł. Gdy skończył Wierebłąd powiedział "Ok gościu, ale nasz kolega też potrzebuje pomocy. Rozchorował się, i potrzebujemy żebyś zanurkował po jakieś zielsko na herbatkę". Dodałem "Jak przyniesiesz to dam ci moją kanapkę a Wierebłąd swojego picia". Jonny się zgodził. Rozebrał się do gaci. Przywiązaliśmy mu najdłuższy sznurek jaki mieliśmy w pasie po czym wskoczył do wody.
W międzyczasie jak szukał herbaty, cień żagla przestał wystarczyć, bo jak mówiłem, było lato. Trzeba było zrobić jakieś budki, albo chociaż dach. Z nadających się rzeczy mieliśmy tylko worki i taśmę. Liny trzymające żagiel podczas budowy przyczepiliśmy do narożników, więc żeby nie przykrywać całego pokładu ograniczając widoczność posklejane w prostokąt worki przyczepiliśmy do tylnych sznurków i przykleiliśmy całą krawędź w połowie łodzi. Spect jeszcze wyciął po środku dziurę jako drzwi. Mniej więcej jak skonczyliśmy Bolognes, który pilnował podwodnego sznurka krzyknął "Kolesie! Mamy herbatę!".
Jonny wyszedł z wody chyba z kilogramem długich, zielonych liści w łapie. Zdyszany padł na ziemię. Wyjęliśmy mu z ręki wodorosty i zaciągnąłem go pod dach żeby nie wysechł. Wierebłąd wtedy dał swój popis. Wycisnął wodorosty z soli i rzucił do kubka Osamu. Bolognes przyłożył swoją pałe z dwóch prętów do czajnika. Okazało się że był to przedłużony paralizator. Kątem oka zauważyłem jak ten garbaty czule pieścił kubek. Pomyślałem że może modli się tak do jakiegoś kucharskiego bóstwa. Spytałem się czy sypnął tam cukru. "Przyprawy są dla słabych kucharzy. Herbata to nie alko żeby cukier był składnikiem" odpowiedział, potem do Bolognesa "Stary lej tu wrzątek!". Nie chciał tam podejść bo czajnik za gorący był, Wierebłąd na to że chce wodę a nie czajnik. Wziąłem idiocie siłą kubek, bo nie chciał oddać i dałem Bolognesowi. Lecz ten z okrzykiem "Nie psuj mi marzeń!" popchnął nas, wsadził łapę do wrzątku i wypierdzielił tą w ciul gorącą grzałkę do morza. Ale herbatę zaparzył i podał Osamu. W końcu spojrzał na swoją prawą dłoń, solidnie poparzoną. Świetnie. Nie dość że mamy przeziębionego to jeszcze drugi ma rękę niedysponowaną. Osamu się spytał czy jego marzeniem było zrobić mu herbatę. Wierebłąd powiedział że zawsze chciał upichcić coś jak prawdziwy słowianin, w sensie bez kuchni, sprzętów itp. Ja mu na to że "Teraz to będziemy cię musieli jak prawdziwi słowianie opatrzyć. Bolognes, daj mi chusteczki". Obłożyłem jego dłoń chusteczkami a potem taśmą.
Jonny wyszedł już ubrany zza ściany z worków. Umowa umową, dałem mu kanapkę która mi wyszła najgorzej. Przecież nie mówiłem jaką mu dam. Wpiepszył w 5 sekund. Potem wziął z torby wierebłąda wodę i wychlał pół butelki. "Tak właściwie to gdzie płyniecie?" spytał. Gdy dowiedział się że na Kaukaz, powiedział że właśnie gdy mijali światową stolicę nauki przestępczej która jest wyspą niedaleko naszego celu napadł ich kilometrowy krążownik Mrocznego Żniwiarza. Trudno się mówi. Misja to misja, szczególnie że trzy tysi można zgarnąć. W oddali majaczyła jakaś wyspa. Wierząc GPSowi Specta, był to Kaukaz. "Cóż, musimy się tutaj pożegnać" zaczął Jonny "Nasza rasa ma cienko na lądzie, idę szukać innych rodaków". Gdy się spytałem co znaczy cienko powiedział że mdli ich na solidnym gruncie, taka inwersja choroby morskiej. Kolega odkleił beczkę od pokładu i wskoczył z nią do wody aby dryfować w poszukiwaniu nowego domu.
Zacumowaną o drzewo łódź zostawiliśmy na zalesionej plaży. Kaukaz był niemalże dżunglą, tyle że w klimacie śródziemnomorskim. Osamu powiedział że barszcz sprowadzili tu Ruscy kolonizatorzy aby bronić wioski przed intruzami. Otóż barszcz jodłowskiego niedość że był uzbrojoną w kolczaste pnącza i półmetrową paszczę rośliną drapieżną, to jeszcze po mocnym uderzeniu grubszych jej części wybuchały one roznosząc śmierdzący starym człowiekiem gaz. Roślina mogła być przekupiona ziemią okrzemkową i siarką, co robili tutejsi mieszkańcy dzięki czemu nie byli atakowani. Macie rację, Spect-Zero wyczytał to wtedy z internetów. Stwierdził że same nudy i schował laptopa do plecaka. Tak z pół godziny szliśmy w głąb puszczy gdy trafilśmy do rzeki. Według znanej zasady poszliśmy razem z prądem. Spotkaliśmy tam typa rasy ludzkiej, tak zwanej uchodźczej ubranego typowo jak archeolog. Jego wypchany po brzegi plecak był chyba 2 razy większy od niego samego, a gościu był normalnej postury i wzrostu. Grzebał kijem w rzece. Nagle podjarany krzyknął po polsku, lecz zalatując ruskim "Ja piernicze, kamień!" tyle że ten jego kamulec niewiele różnił się od tysięcy innych leżących nad dnie. Odwrócił się i zobaczył nas. "Przyszliście wymienić skarby?" spytał. Osamu się zaproponował "Masz coś na przeziębienie? Chętnie kupię". Lecz jak później się przedstawił Apacza Jones, upierał się że idzie tylko w barter. Pokazał nam katalog będący grubym notesem z zdjęciami. Głównie kamieni i patyków. O dziwo znajdowały się perełki, na przykład uchwyt kubka, albo język buta. Nie no, tak naprawdę jedyna rzecz którą może ktoś by kupił był głośnik z uciętą wtyczką. Gdy Osamu szukał w katalogu lekarstw Bolognes się spytał ile watów ma ten głośnik. Apacza stwierdził że się nie zna. Powiedziałem mu że to zazwyczaj pisze gdzieś na konstrukcji. Wtedy nasz przemiły kolega w berecie poprosił Apaczę żeby mu go dał bo jest zainteresowany wymienić zasilacz. Ten przegrzebał boczne kieszenie plecaka i nie było. Otworzył główną komorę i wysypał kilogramy patyków, kamieni oraz innych śmieci na ziemię. Bolognes wtedy stwierdził że przypomniał sobie że w piwnicy ma od cholery głośników więc już nie chce kupywać. Śmieciarz po prostu zaczął się wtedy pakować. Co Bolognesowi odjebało to nie wiem. Spect-Zero palnął go w łeb "Bro co ty odpierniczasz, no na miłość Boską...". "Chciałem go odciążyć tylko, lel" gadał Bolognes. Apacza nie chciał pomocy w zbieraniu, nie chciał też nic nam doradzić. Świetnie. Musimy szukać barszczu na własną rękę.
Potem po prawej usłyszeliśmy wybuchy. Idziemy, a tam apteka. Centralnie, środek puszczy, a tu ładnie otynkowany budynek z napisem "аптека", bo wiecie, ruscy kolonizatorzy z Syberii. Od strony zaplecza jakieś dwa plemieńce w kitlach z trzema paskami rzucali butelkami z jednej skrzynki o głaz obok a te wybuchały. Podeszłem i spytałem czemu marnują dobre c4. "To nie c4 a nitrogliceryna, duraku" "A u nas robiła za leki sercowe, teraz fajnie wybucha" powiedzieli jeden za drugim. Jak ich zrozumiałem? Zanim stałem się uchodźcą oglądałem ruskie fanduby i seriale. "Musimy zutylizować wszystkie lekarstwa, bo wódz Idi-na-hui bankrutuje przez nasz biznes. Jego naczelny szaman nie ma co robić, i cała wioska grozi nam rajdem". No to super. Osamu dostał najlepszy syrop jaki mieli, a Wierebłąda opatrzyliśmy normalnie. Ja z Bolognesem wzięliśmy tyle nitrogliceryny ile pozwolili aptekarze. Ogólnie, dobrze się obłowiliśmy, i to za darmo no bo co zrobią z tym jak sprzedać nie ma gdzie. Powiedzieli nam w którą stronę jest wioska otoczona poszukiwanym barszczem.
Nareszcie! 20 metrów od nas rosnął ten zdurniały barszcz jodłowskiego. Jego ryło wyglądało jak typowe ryło rośliny, kolczaste pnącza zaś miały od dwóch do czterech metrów długosci. "Strzelę mu hedszota i będzie po sprawie" powiedział Bolognes trzymając już pistolet. Zdrowy już Osamu powstrzymał go mówiąc "Ci kiepscy żartownisie są w tej okolicy, słyszałem ich. Jak strzelisz, trole zaczną nam robić kiepskie żarty. A wiesz jak się kończy kiedy się z nich nie śmiejesz". Wierebłąd się spytał kiedy ich słyszał. "Kiedy wy słuchaliście zdziwieni Jebkiego po rusku, ja się rozglądałem po okolicy". "Masz lepszy pomysł?" spytał Bolognes. Osamu stwierdził że trzeba podejść do tego analitycznie. Patrzę, zniknął Wierebłąd. A za nami coś wybuchło. W drzewo zaraz obok głowy Specta wbiła się broń garbatego, czyli kolec piorunochronu na czterometrowej lince. Wierebłąd leżał lekko osmolony niedaleko barszczu. Trudno się mówi, musieliśmy przez tego idiotę stanąć do otwartej walki. Każdy wyjął swoją broń i zaczął nawalać jarzynkę. Bolognes taser, Osamu snajpił z procy, Spect tasak leśny a ja wolałem wziąć duży nóż kuchenny niż piłkę, bo pnącza wybuchają od impaktu, a o to nam nie chodzi. Wierebłąd miał pecha wpadając w śliskie błoto, bo próbował wyjść tak długo, że barszcz chwycił go w pnącza. Musieliśmy szybko zneutralizować wybuchy u rośliny, żeby nie wysadzić Wierebłąda gdy go odetniemy, bo wybuchała gałąź od urazu do końcówki. Spect wrzasnął żebyśmy nie nawalali rośliy bez sensu, bo musimy zebrać chociaż te kilka kilo żeby było jeszcze co opchnąć. Wtedy sobie przypomniałem aptekarzy rzucających butelkami o kamień. Co jeśli barszcz wybucha od tego samego? Nitrogliceryny? No przecież, Osamu miał odtrutkę na glicerynę! "Ibn Lada! Strzel mu w paszczę tymi dropsami dla alergików!" krzyknąłem. Ten się chwilę zawiesił, i najwidoczniej połączył fakty "No jasne! Przepraszam, ale w stresie moja analityka słabnie!" Wyjął z plecaka kilka butelek z dropsami i każdą trafił z procy do paszczy warzywka. Barszcz złapał się za "twarz" puszczając Wierebłąda zaraz obok siebie. Pobladł, a po minucie agonii padł martwy. Szybko wyzbieraliśmy tyle pnączy ile się dało. Z kikutów ciekł przeźroczysty płyn. Poszliśmy do łodzi.
"No i jesteśmy w dupie" pomyśleli wszyscy. Nie uszczelniliśmy łodzi i karton się rozpuścił, więc łódź nie nadawała się do niczego. Wszędzie pływały nadmuchane worki na śmieci, a zacumowany był tylko żagiel. Spect szybko wyjął laptopa żeby napisać na stronie gildii że jesteśmy w dupie. Bateria padła. Zawołał nas znajomy głos "Znalazłem ziomków, zawiozą was!". Był to Jonny a za nim mały kuter i wielki tankowiec "SS Alefaja". Jak później powiedział nasz nowy kolega, płynął on z Arabstańską ropą do Monachium, z przystankiem w Los Sushinachos. Gdy Bolognes spytał "Czemu wziąłeś tu statek" ten powiedział że nurkując po wodorosty widział dziurawiące się kartony, ale nie mówił tego bo nie chciał żebyśmy panikowali. Więc gdy znalazł tankowiec powiedział im że jest więcej rozbitków na Kaukazie.
Nasz morski przyjaciel powiedział, że ma zamiar w Monachium zrobić sobie przeszczep błędnika, bo chce spróbować życia na lądzie. Jeden z oficerów tankowca dał mu nawet kupon -75% do prywatnej kliniki od światowej korporacji "Bio Anal Electronics". Zaproponowaliśmy że zapraszamy go do naszej gildii, a ten powiedział że odwiedzi i może dołączy. Przed wysiadką Osamu poszedł się odlać, a Wierebłąd zadzwonił do Hujka żeby nas odebrał z tankowca bo za chwilę będziemy. Przyszedł czas wysiadać a Osamu dalej nie było. Zadzwoniliśmy do niego. Powiedział że stoi w tłumie w dokach i się rozłączył. No więc wyszliśmy, znaleźliśmy Hujka który powiedział że zdobył próchnicę i jad potrzebne do potki dla Fregatora. Tłum się rozszedł, a Osamu dalej nie było, a telefonu nie odbierał. Świetnie, ziomek się zgubił, chuj wie gdzie go szukać. Cóż było już ciemno, na policję z zaginięciem iść to głupota po akcji z żulami. Wtedy Spect-Zero, który w walce z barszczem wykazał się najgorzej, ujawnił się przede mną że jest hakerem. Ale takim kurna porządnym hakerem. Zdeklarował się że spróbuje skombinować czy czasem ktoś go nie porwał i gdzie jest.
Próchnicę Hujek zdobył wmawiając gówniarzom że pomalowane kamienie to cuksy. Przynajmniej nauczą się żeby nie brać od obcych, a zęby im odrosną. Co do jadu Hujek powiedział "Mniej wiesz, lepiej śpisz. Dosłownie". Jutro idziemy do Fregatora żeby zrobił se tą potkę i dał te zdurniałe pustynne tulipany. Musimy mieć środki żeby odzyskać Osamu.