“Rocky” po latach, część II

in engrave •  5 years ago 

Kolejne części „Rocky’ego” nieco odbiegają z poziomem realizmu i bliżej im do „Hajime no Ippo” aniżeli pierwszych odcinków, ale na szczęście to nadal ten sam Rocky. Sylvester nie opiera się już co prawda na notatkach zawodowych bokserów, nie stawia już na realizm, a każdy jego kolejny film to coraz większa fantazja. Jasne, dwie pierwsze części też nie są filmami dokumentalnymi, ale tam było jednak więcej prawdy niż fantazji scenarzysty. Mimo tych wszystkich dziwactw, to uwielbiam te filmy takimi jakie są i generalnie nic bym w nich nie zmieniał... No, może poza Paulim, który jest niezmiennie drażniący.

Przez lata krytykowałem część z Clubberem Langiem, lecz gdy sobie ją odświeżyłem na potrzeby tego tekstu, to chyba po raz pierwszy w życiu oglądało mi się ją z przyjemnością. Za dzieciaka oceniałem ją jako najsłabszą, potem jak już byłem nieco bardziej rozumny – najsłabszą i najgłupszą. W okresie licealnym nadal postrzegałem ją jako najsłabszą, lecz miejsce najbardziej przegiętej części zajęła czwórka. Nadal jestem daleki od zachwytu, ale z czasem doceniłem parę przesłań płynących z trójki. Np. Nienawiść i zazdrość mogą być równie skutecznym "paliwem" do budowy swojej siły, co ciężka praca i serce do walki. Zobaczyłem też jak wygląda walka ze swoimi własnymi słabościami. Ta odbywa się zresztą nie tylko w głowie boksera, ale i poza nią. Clubber Lang to taki swoisty odpowiednik Black Goku z DBSuper (pozdrawiam Cię Mariusz) - też jest upartym brawlerem (bokserem, który opiera się na brutalnej sile, umiejący przyjąć dużo ciosów i mający trudności z poruszaniem się po ringu) o twardej szczęce, również jest utalentowanym i zdeterminowanym pięściarzem. Różni się tym, że jego paliwo stanowią: nienawiść, zazdrość, frustracja oraz nie potrzebował trenera, by osiągnąć swój cel. Poza tym był równie niebezpieczną bestią, choć to był po prostu agresywny kundel. Kurewsko silny i zabójczo niebezpieczny, ale to nadal kundel, co podkreśliło zakończenie pojedynku, jak Rocky go zwyczajnie upokorzył na oczach milionów ludzi.

Czwórka dawniej była moją ulubioną częścią i wychwalałem ją przy każdej możliwej okazji... Do czasu. Jak pisałem w poprzednim akapicie, w pewnym momencie 4-ka zajęła miejsce 3-ki jako najgłupszej. Jako dziecko jarałem się Syberyjskim wilkiem vel. Ivanem Drago, śmiercią Apolla, ale po latach przejrzałem na oczy i dostrzegłem masę idiotyzmów w tej produkcji. Tak jak trójka nieco odeszła od w miarę realistycznej części 1 i 2, tak 4 odleciała jeszcze dalej. O ile mogę wybaczyć pewne rzeczy "Hajime no Ippo", tak w przypadku "Rocky'ego" przychodzi mi to z lekkim trudem, szczególnie że tu poszli naprawdę na grubo.

Zacznijmy przede wszystkim od śmierci Apolla. Jasne, jest świetna, jak ją niedawno widziałem to nadal mnie ruszała, ale Drago po takiej akcji nigdy już by nie zawalczył w zawodowym ringu. Z kolei Rosjanie są skrajnie przerysowani, zresztą sam film jest strasznie upolityczniony, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo. Może moje podejście wynika z tego, że widziałem już takie rzeczy np. w grach z serii "Red Alert"? Być może, po prostu ustosunkowałem się do zarzutu, na który trafiłem parę razy w sieci. Największym błędem tego filmu jest sam Ivan Drago, czy raczej jego zbyt duża siła. Zresztą, przesadzono nie tylko z nią, ale i olbrzymim zasięgiem ciosów Rosjanina. Ciosów, które powinny spowodować zdecydowane gorsze konsekwencje niż te które ujrzeliśmy w kolejnych epizodach “Rocky’ego”. Powinien rozsmarować Włocha na ringu. Na szczęście dostaliśmy też sporo dobrych rzeczy - prawdopodobnie najlepszy soundtrack w historii serii. Zawdzięczamy go Amerykańskiemu kompozytorowi Vince DiCola, który stworzył ścieżkę dźwiękową również do filmu animowanego "Transformers". Film jest przeładowany dobrą muzyką i niespecjalnie ustępuje na tym polu np. popularnym "Strażnikom Galaktyki" od Marvela.

Piąta część to powrót do ulicznych klimatów, zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Rocky wraz z rodziną spada do nizin społecznych, a jego finałowa walka odbywa się dla odmiany w dobrze znanej nam dzielnicy. Nie jest to jedyny pojedynek, jaki stoczy w tym filmie. Wychowanie dziecka w trudnych warunkach jest równie ciężkim i często wyjątkowo niewdzięcznym zadaniem, którego efekty zobaczymy dopiero po kilkunastu latach pracy. Na tym nie kończą się zmiany, gdyż zyskuje swojego pierwszego wychowanka, więc widzimy go również w roli trenera.

Nie wiem czemu ten epizod jest tak powszechnie krytykowany. To prawda, "Creed" zrobił to samo, ale sporo lepiej, ale piąta część mimo pewnych głupotek nadal ma swój urok. Kapitalnie wypadła parodia promotora m.in. Andrzeja Gołoty, nigdy później nie widziałem tak dobrego obśmiania tego typu ludzi. Relacja ojca z synem i jego wychowankiem też wyszła naprawdę fajnie, choć nie była ona szczególnie odkrywcza. Ot kolejne odgrzewanie znanych klisz, które już widzieliśmy wiele razy w filmach, czy w innych formach sztuki. Finałowa walka wyszła również fajnie, takie pewne odstępstwo od dotychczasowej normy. Patrząc na nią z perspektywy lat i innych scen tego typu w podobnych produkcjach, to nie wyszła moim zdaniem tak źle. Ba, nawet bym powiedział że broni się całkiem dobrze. Miała dość fajny klimat, nie najgorszą podbudówkę fabularną i choreografia była nawet nawet.

Na zakończenie wyjaśnienie nt. absencji 6-stej części i krótka opinia o "Creedzie". Szóstkę widziałem 2 razy i co prawda za drugim razem lepiej mi się ją oglądało, ale nie odczuwam wobec niej podobnych emocji, co w przypadku poprzednich epizodów. Może zmienię zdanie za parę lat, gdy nabiorę ochoty na ponowny seans, lecz na tę chwilę najmniej lubię właśnie tę część. Generalnie nie chce mi się o niej pisać.

Inaczej jest z "Creedem", który jest zbawieniem dla fanów serii. Świeże spojrzenie, oglądanie akcji z perspektywy syna Apolla oraz lepsze wykorzystanie samego Stallone'a i inne czynniki złożyły się na sukces tego filmu. Jest to produkcja, w której czuć ducha pierwowzoru oraz (gdyby traktować ją jako kolejną część) jest jednocześnie jednym z najlepszych epizodów w historii całej serii. Nie mogę się doczekać na kontynuację i liczę na kolejny, jeszcze lepszy seans. Główny wątek drugiej części "Creeda" ma potężny potencjał na dużo miodnego fanserwisu i możliwości zagrania na nucie nostalgii. Fakt, że reżyseruje to twórca świetnej "Czarnej Pantery" napawa mnie jeszcze większymi oczekiwaniami i mam nadzieję, że podoła powierzonemu mu zadaniu.

To tyle ode mnie, nie pozostanie mi nic innego, jak powtórzyć moje słowa z poprzedniego tekstu - uwielbiam tę serię filmów, jest bliższa memu sercu niż większość gier, filmów, czy anime. Jestem pewny, że gdyby nie te obrazy, to moje dzieciństwo byłoby uboższe o wiele wspomnień, a późniejsze i teraźniejsze o sporo życiowych lekcji. Btw. ten plakat jest piękny!


Pierwotnie opublikowano na Zwykły chłopak piszący o popkulturze, polityce, anime, serialach, ksiażkach i wszystkim innym, co go zainteresuje.. Blog na Steem napędzany przez dBlog.

Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!