Na łamach Astrobiology opublikowano ciekawą, choć na pierwszy rzut oka wydającą się nie mieć szans na bycie prawdziwą teorię o migracji życia w kosmosie. Zakłada ona że strumienie pyłu kosmicznego mogą być odpowiedzialne za przenoszenie organizmów żywych między planetami.
Przestrzeń kosmiczna wydaje się na pierwszy rzut oka niezwykle odpychającym miejscem, wszechobecna pustka pozbawiona życiodajnego tlenu, działanie skrajnych temperatur, obiekt wystawiony na działanie promieni słonecznych się ogrzewa do 100°C, a znajdujący się w cieniu jakiegoś ciała niebieskiego wychładza do -180°C, dodatkowo wszędobylskie promieniowanie kosmiczne i podmuchy wiatru słonecznego przyprawiają o dreszcze na samą myśl o tym że można się tam znaleźć bez posiadania jakiejś solidnej osłony i zaplecza niezbędnego do przetrwania.
Tymczasem badania dowodzą, że niektóre organizmy w postaci bakterii, niesporczaków, czy wyjątkowych roślin są w stanie przetrwać w takich warunkach.
Naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu wyliczyli że poruszające się z prędkościami dochodzącymi do 70km/s cząstki pyłu kosmicznego uderzając w górne warstwy atmosfery mogą wyrzucać z pola grawitacyjnego planety znajdujące się na wysokości 150km cząstki atmosferyczne. Jeśli w tak wysokich warstwach znajdują się odpowiedni przedstawiciele niezwykle odpornych organizmów żywych, mają oni szansę na odbycie międzyplanetarnej podróży i po schwytaniu w grawitację innej planety rozpocząć jej kolonizację.
Zgodnie z przyjmowaną za możliwą i bazującą na teorii panspermii hipotezą życie na Ziemi mogło zostać zapoczątkowane wraz z upadkiem meteorytu zawierającego organizmy żywe, które potrafiły zaadoptować się w panujących wtedy na Ziemi warunkach. Przyjmując do wiadomości badania uczonych z Edynburga można więc śmiało postawić tezę, że zaszczepienie na naszej planecie życia mogło mieć dużo bardziej delikatny przebieg niż podczas niszczycielskiego uderzenia meteorytu.
J.M.