Świadomie i z rozmysłem George McClellan sabotował wzmocnienie komendy Pope'a, która była już powoli zapraszana do tańca przez samego Thomasa Jacksona - "Old Blue Light" (nazywany tak od dziwnego ożywiania się jego niebieskich oczu, gdy miało dojść do walki), który ze swoją "pieszą kawalerią" maszerował wokół flanki Pope'a zdobywając nawet lwią część jego zapasów - Konfederaci mieli okazję (niektórzy pierwszy i ostatni raz w życiu) ucztować ostrygami popijanymi rieslingiem. McClellan tak pisał do swojej powierniczki, żony Nelly:
Pope zostanie przeżuty i wypluty przez Lee (...) Taki łotr sprowadzi nieszczęście na każdą sprawę, jaka go zatrudni.
W takim duchu zatrzymywał jednostki Armii Potomaku mające wzmocnić rywala w Armii Wirginii, opóźniał ich transfer pod Waszyngton, gdy 28 sierpnia 1862 roku zaczynała się druga bitwa pod Bull Run, nadal część oddziałów mających wzmocnić Pope'a była w drodze. Na ile to przyczyniło się do klęski bombastycznego syna Illinois? Prawdopodobnie i tak otrzymałby cięgi od zreorganizowanej Armii Północnej Wirginii Roberta E. Lee - Pope bowiem zaniedbywał niemal wszystkie arkana poprawnego zarządzania swoją armią, nie istniał sztab z prawdziwego zdarzenia, a we wstępnym przemówieniu-rozkazie do żołnierzy przechlapał sobie na starcie mówiąc o tym, że "na Zachodzie to my oglądaliśmy plecy Konfederatów, a nie oni nasze, i nie będzie mowy o ustalaniu dróg odwrotu, a zadbamy o to, by wróg skorzystał ze swoich" - tak nierozważnymi słowy podkopał morale dzielnych ludzi, którzy nie czuli się gorsi od towarzyszy z Zachodu.
Do 1 września armia Pope'a otrzymała srogie razy od Konfederatów, którzy najpierw odparli jej ataki (korpus Jacksona) i odwrócili flankę Federalnych (korpus "Old Pete'a" Jamesa Longstreeta), co spowodowało haniebny odwrót za Bull Run, a podczas akcji osłaniającej pod Chantilly poległ m.in. niezwykły generał Philip Kearny. Wśród oddziałów Unii branących w odwrocie przez deszczowe drogi Wirginii panowało morale, jakie można porównać z tym, które sparaliżowało Armię Potomaku po rzezi pod Fredericksburgiem - żołnierze byli przybici, przekonani o zdradzie dowódców: Pope'a czy Irvina McDowella, co było bezpodstawne, ale świadczyło o niezwykle niskiej ocenie kadry dowódczej w tamtych dniach. Tym razem w odróżnieniu od pierwszego starcia wojny w tym samym miejscu, Konfederaci zmierzali na Północ pragnąc wykorzystać do maksimum swoje zwycięstwo. Wszyngton był w niebezpieczeństwie. Nagle wśród zziębniętych i przemoczonych Niebieskich rozeszła się wieść: "Little Mac wraca!". Świadkowie tej chwili nie mogli wyjść ze zdumienia jeszcze na długo po wydarzeniu - rozległy się wiwaty, żołnierze padali sobie w ramiona jak gdyby cały konflikt się skończył i już ani jedna kropla krwi nie spadnie na amerykańską ziemię, taka odmiana nastrojów graniczyła z cudem.
↑ McClellan po mianowaniu "obrońcą Waszyngtonu" (źródło: Civil War Daily Gazette)
Zaprzepaszczona szansa Antietam
2 września McClellan wrócił do łask decyzją Lincolna, wobec której w łonie jego gabinetu gorąco protestowano. Stanowiła ona, że McClellan został dowódcą bliżej niesprecyzowanej komendy obejmującej wszystkie jednostki mające służyć obronie Waszyngtonu. Opór Gabinetu był na tyle mocny, że na stół Lincolna trafiła pisemna petycja podpisana przez większość jego członków, ale "Old Abe" ją odrzucił, motywując ją później w poufnej rozmowie ze swoim sekretarzem: "Musimy używać takich narzędzi, jakie mamy". Miał rację, nikt nie potrafił tak przygotować i podnieść morale unijnych armii jak otoczony aurą sukcesu McClellan.
Szczęście mu sprzyjało - 13 września, gdy kampania Lee była w pełnym gazie, przybył do jego sztabu posłaniec ze swego rodzaju świętym Graalem. Lee rozpisał rozkazy dla swoich najwyższych stopniem podkomendnych, po których przeczytaniu Longstreet je przeżuł, Jackson spalił, a inni pozbyli się ich bez śladu, prócz jednego ze sztabowców, który chciał zrobić sobie z nich pamiątkę i owinął kartką kilka cygar. Prawdopodobnie podczas jazdy konnej wypadły mu one z juk czy kieszeni i zostały znalezione przez dwóch żołnierzy Unii, którzy szybko zorientowali się, że wpadł im w ręce dokument wielkiej wagi. McClellan otrzymawszy dokładne dane na temat rozmieszczenia wojsk Lee wzniósł ręce w górę i krzyknął: "Teraz wiem co robić!" po czym zwrócił się do swojego starego druha gen. Johna Gibbona:" "Jeśli posiadając ten papierek nie wybatożę Bobbiego Lee, to udaję się do domu!", przesłał także huraoptymistyczny telegram do Lincolna.
I przez 18 godzin nie zrobił nic.
W tym czasie Lee dowiedział się o wycieku od sympatyczki Konfederatów, która przeniknęła do obozu Szarych. Szybko zmienił plan działania i szansa rozgromienia podzielonej armii Południa została zaprzepaszczona. Nie była to jedyna taka sytuacja w trakcie kampanii marylandzkiej. Druga miała miejsce podczas jej kulminacyjnego punktu, bitwy nad Antietam, czy jak chcą północni historycy pod Sharpsburgiem. Samą bitwę już opisywałem, toteż zaczerpnę z wcześniejszego artykułu:
17 września 1862 roku Lee ustawił swoje oddziały (ok 38 tys. ludzi) łukiem opartym na południu o wzgórza opodal miasteczka Sharpsburg, przez tzw. Sunken Road (Głębocznicę), po północny skraj lasu West Woods, na którego wschodnim skraju znajdowała się świątynia chrześcijańskiej sekty Kościołu Boga (zw. Dunkardami, którzy postulowali tak purytańskie podejście do życia, że kościołowi nie zbudowano wieży, co byłoby zdaniem wiernych zbyt nieskromne). Front ciągnął się przez kilka kilometrów i przy posiadanych zasobach ludzkich był praktycznie niemożliwy do utrzymania wobec potęgi Federalnej Armii Potomaku liczącej ok 75,5 tys. ludzi pod bronią (przewaga ok. 2:1). Tak naprawdę byłby niemożliwy do utrzymania, gdyby McClellan po raz kolejny nie przeszacował sił Lee i skoordynował porządnie ataki swoich jednostek. A tak bitwa nad rzeką Antietam to po prawdzie trzy osobne starcia.
Okupujący północny odcinek korpus "Stonewalla" Jacksona otrzymał nad ranem potężne uderzenie od oddziałów korpusu cokolwiek wulgarnego i lubiącego sobie popić generała Josepha Hookera. Hooker, zwany "Fighting Joe", był dobrą osobą do tego zadania i uderzył z całą mocą. Stopniowo, w drugim rzucie, dołączył do walki korpus sędziwego Josepha Mansfielda (poległ nad Antietam), a jeszcze później komenda urodzonego w poprzednim wieku Edwina Sumnera zaatakowała Jacksona w West Woods oraz Daniela Harveya Hilla wzdłuż Głębocznicy. Walki były zacięte, pełne brutalności i krwawe, a Lee musiał osłabiać inne odcinki swojej i tak słabej linii, by zapobiec rozbiciu korpusu Jacksona. Dywizja Hooda została wezwana znad parujących kotłów strawy, gdy już zamierzano brać się do jedzenia pierwszego porządnego posiłku od kilku dni, co podobno przydało kontratakowi wściekłych ludzi rudowłosego generała dodatkowego animuszu. I rzeczywiście atak 2,300 żołnierzy Hooda wspartych posiłkami D.H.Hilla przez cieszące się złą sławą pole kukurydzy spowodował ostateczne załamanie się ataku I Korpusu Hookera, który wezwał na pomoc Mansfielda. Samo niesławne pole przechodziło z rąk do rąk jakieś 15 razy i wielu twierdziło, że było to bardziej przerażające miejsce niż mur pod Fredericksburgiem na Marye's Heights, "Bloody Angle" pod Spotsylvanią czy "Slaughter Pen" pod Cold Harbor. Ataki na West Woods i Głębocznicę nastąpiły po sobie, gdyby były wykonane jednocześnie, niemal na pewno Jackson nie wytrzymałby nacisków Federalnych żołnierzy i armia Północnej Wirginii stanęłaby na skraju destrukcji.
Trzecim, ostatnim akordem najbardziej krwawego dnia w amerykańskiej historii była próba ataku Ambrose'a Burnside'a przez most nazwany później jego imieniem. Szczupłe siły Konfederatów stawiły znakomitej klasy opór i uniemożliwiły rozwinięcie ataku generałowi o osobliwych bokobrodach, który desperacko prosił nieugiętego McClellana o posiłki.
Antietam stało się najkrawaszym dniem amerykańskiej historii i jest niem po dziś dzień - straty wyniosły 23 tys. ludzi po obydwu stronach (ok. 12,5 tys. - Unia; 10,5 tys. Konfederacja), wprawdzie Gettysburg to w sumie 46 tys. zabitych, rannych, zaginionych i wziętych do niewoli, ale ta liczba rozkłada się na 3 dni.
I tutaj McClellan był w stanie jeszcze rzucić nietknięty korpus Williama Franklina na Konfederatów, co mogło się skończyć przełamaniem wojsk Lee i przyparciem ich do rzeki - wtedy cała Armia Północnej Wirginii stanęłaby na granicy anihilacji. Nie stało się tak, bowiem znowu McClellan był zbyt ostrożny błędnie wierząc, że Konfederaci mają nad nim liczebną przewagę. Co więcej, późniejsze ruchy "Little Mac'a" były na tyle opieszałe mimo ponagleń Lincolna, że stracił dowództwo 5 listopada 1862 roku na rzecz swojego protegowanego Ambrose'a Burnside'a.
↑ McClellan i Lincoln po bitwie pod Antietam (źródło: Wikipedia)
"Czuję się odprężony. Dziękuję"
McClellan został odsunięty od spraw wojskowych do końca wojny, ale pozostał w burzliwym życiu politycznym kraju, stając się kandydatem Demokratów do fotela prezydenckiego w 1864 roku. Szanse miał duże - wobec niemocy Ulyssesa Granta do zadania ostatecznego ciosu Konfederatom podczas tzw. "Overland Campaign" w Wirginii oraz przedłużającej się kampanii atlanckiej Williama T. Shermana szanse na elekcję "Little Maca" był spore. Chciał on pokojowej rekonstukcji z nienaruszoną instytucją niewolnictwa na Południu, ale odwrócenie się losów wojny i zdobycie stolicy Georgii przez Shermana, spowodowało, że Lincoln w cuglach uzyskał reelekcję.
McClellan resztę życia spędzał na pracy w kolejnictwie i twórczości literackiej, w której bronił swoich wyborów jako generał. Grant w swoich wspomnieniach zwierzał się, że nikt nie był dla niego tak wielką zagadką tej wojny jak McClellan, ale Ci którzy biorą go w obronę twierdzą, że jego wybory były słuszne, gdyby tylko liczebność Konfederatów była tak wielka jak zakładał posiadający nieprawdziwe informacje "Little Mac". Był także gubernatorem stanu Nowy Jork. Zmarł niespodziewanie w wieku 58 lat na zawał serca w 1885 roku, a jego ostatnie słowa brzmiały: "Czuję się odprężony. Dziękuję"
McClellan pozostaje w oczach wielu wielkim kunktatorem (jak nie przymierzając Skrzynecki - dowódca powstania listopadowego), który zaprzepaścił wiele szans na zakończenie wojny, i z pewnością jest w tym ziarno prawdy. Ale jak często bywa, nie jest to prawda czarno-biała - bez jego talentów organizacyjnych nigdy nie powstałaby Armia Potomaku w swoim ówczesnym kształcie, co więcej nie wiadomo jak przebiegłaby kampania marylandzka (I inwazja Północy Lee), gdyby nie jego ożywczy wpływ na żołnierzy po laniu spod II Bull Run. Antietam jest jeszcze trudniejsze do oceny - strategiczne zwycięstwo (kampania Lee dobiegła końca), przy taktycznym remisie. Nie da się zaprzeczyć, że jego dbałość o dobrobyt żołnierzy była legendarna, a szeregowi podnosili wiwaty w każdym przypadku, gdy pojawiał się galopując wśród namiotów na swoim koniu salutując w iście paradnym geście. Prawdą zatem wydają się słowa: "McClellan tak pokochał swoją armię, że bał się jej używać".
Źródła:
James M.McPherson, Battle Cry of Freedom: Historia Wojny Secesyjnej
Shelby Foote, Civil War: A Narrative From Fort Sumter to Perryville
Stephen B. Oates, Lincoln
S.C.Gwyne, Wrzask rebeliantów