Na północny wschód od Budapesztu znajduje się miasto, które tym razem z zupełnie niezrozumiałych powodów, ma u mnie swoje miejsce w sercu. Eger bowiem nie urzekł mnie od razu. Kiedy pierwszy raz tam jechałem z Ojcem i Stryjkiem, takie wyprawy były bowiem zupełnie nie do wytrzymania nerwowo dla mojej Matki, zatrzymaliśmy się Kremnicy na Słowacji. To średniowieczne miasteczko, z surowym zamkiem, małym kompleksem basenów i rozwalającą się spelunką, z werandą jak z filmów o dzikim zachodzie. Zawędrowaliśmy do tego lokalu w poszukiwaniu folkloru i istotnie, picie nalewki spod lady, słynnej Borovicki, owym folklorem było. Tak jak chwiejne kroki prowadzące nas wieczorem do wynajmowanego pokoju. Potem ruszyliśmy na Eger. Od tamtej chwili, zawsze gdy tam jestem, nigdy nie spotkałem słonecznej pogody, która przecież jest moim nieodłącznym obrazem innych węgierskich miast. Kiedy jednak wspinałem się po krętych schodach Minaretu wiedziałem, że swoje piętno na tym kraju, prócz słońca, odcisnął także półksiężyc. Opowieści o obronie zamku przed wojskami tureckimi, sprawiły, że już jako chłopak pełnoletni, swoje smutki lubiłem topić w butelce byczej krwi, Egri Bikaver. W piciu wina, jak mawiał mój profesor od powszechnego średniowiecza, najważniejsze jest by z każdym łykiem, z każdą nutą, przenosić się w region, gdzie dojrzewały winogrona. Oczyma wyobraźni rozkruszać gródki ziemi i wąchać jej zapach, łapczywie chłonąć słoneczne promienie, i wraz z winoroślą, dojrzewać. O ile Eger zawsze będzie dla mnie miastem deszczowym, to podmiejskie winnice skąpane będą w złocistych promieniach późnego popołudnia. Raz zatrzymałem się przy takiej winnicy na wzgórzu, by zapalić papierosa. Pośrodku uprawy, stała niewielka bielejąca kapliczka, przy której, jak sobie wyobrażałem, pracownicy w samo południe jedli swoje drugie śniadanie. W tym swoim wyobrażeniu widziałem ich wzrok, spokojny, pełen harmonii, którą daje tylko obcowanie z ziemią i jej płodami. Może nie odmawiali modlitwy Anioł Pański, ale tym swoim wzrokiem, tą swoją celebracją prostego życia, wznosili najpiękniejszą modlitwę wdzięczności.
Zeszłego roku wołał mnie Rzym – stolica naszego świata. Byłem tam dotychczas tylko raz, ze szkolną pielgrzymką przed laty, która bardziej przypominała objazdową wycieczkę z bardzo napiętym harmonogramem. Po Rzymie nie można biegać, nie można być pospieszanym i ciągniętym za ramię. To miasto płynie i jeżeli chce się je poczuć to trzeba płynąc razem z nim, w nurtach to raz bardziej wartkich, to raz znowu leniwych. Chciałem siedzieć tam o północy na Hiszpańskich Schodach i lekko zawiany od wina, palić papierosy. Patrzeć na Awentyn i nabierać znowu pewności, że jestem częścią czegoś większego. Niektóre marzenia istnieją tylko po to, by mieć swoje bezpieczne miejsce, o którym myśli się przed snem. Nie trzeba ich realizować, bo w końcu o czym byśmy wtedy marzyli. Ruszyłem więc na Węgry w zakole Dunaju, gdzie nie byłem już dawno, chyba od czasów, kiedy Stryjek postanowił realizować swoje młodzieńcze marzenia o Bałkanach. Miejsca się nie zmieniają, zmieniają się ludzie, towarzyszące nam dusze, błyski we wszystkich odcieniach spojrzeń. I w Esztergomie siedziałem na schodach o północy, chyba piękniejszych niż te pełne turystów Hiszpańskie w Rzymie. Siedziałem na schodach prowadzących do małej kapliczki wzniesionej na wzgórzu, przed którą górowały trzy krzyże, ze Zbawicielem pośrodku i łotrami po bokach. Chciałbym zasłużyć chociaż na to, by chwili ostatecznej być chociaż tym dobrym łotrem. Noc była ciepła, niebo gęstniało w czerni. Przede mną wznosiła się klasycystyczna bryła bazyliki, którą oświetlały tylko gwiazdy i czasami światła żeglujących statków. Siedziałem w tą noc, przecież nie sam, i wiedziałem, że jestem we właściwym miejscu, swoim miejscu, które kocham. U stóp wzgórza rzadko jeździły samochody oświetlając zaniedbane fasady kamienic, w których, jak wtedy pomyślałem, mógłbym mieć na starość swój kąt. Kupił bym wtedy małą łódkę i w niedziele pływał nią do Budapesztu do teatru czy kina, albo po prostu bez celu, zobaczyć mieniący się w pełni księżyca parlament i wzgórze Gelerta. Tonąłbym w tym zakolu Dunaju bez umiaru, tak jak tonąłem w towarzyszącym mi spojrzeniu.
Bardzo fajne zdjęcia , rób i się nie przejmuj
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit