Sięgając po książkę „Na szlaku trumien” Petera Maya, kierowała mną przede wszystkim ciekawość i niedosyt po pierwszej powieści tego autora, którą czytałam, zatytułowaną „Na gigancie”. O ile podczas mojej pierwszej przygody z Peterem Mayem nie wiedziałam, czego się spodziewać, bo więcej informacji o autorze i jego książkach zgłębiłam dopiero po lekturze „Na gigancie”, tak teraz byłam przygotowana na pewną dawkę sensacji, tym bardziej, że na okładce „Na szlaku trumien” opisana jest jako „zwodniczy thriller”. To, jeżeli chodzi o samą fabułę. Bo wcześniejsze skromne doświadczenie przygotowało mnie również na niezwykle bogaty w szczegóły sposób opisywania przez Maya całej sceny, na jakiej rozgrywają się wydarzenia.
Przejdźmy zatem do fabuły. Wyobrażaliście sobie kiedyś, jak to jest nie pamiętać, kim się jest? Nie wiedzieć, jak wygląda Wasze odbicie w lustrze albo jak brzmi Wasz głos? I nie wiedzieć, czy jesteście dobrzy, czy źli?
Bohater „Na szlaku trumien” ocknął się na plaży gdzieś na Hebrydach Zewnętrznych w przemoczonym ubraniu i w kamizelce ratunkowej z całkowitą pustką w miejscu, w którym powinna znajdować się jego pamięć. Nie zna swojego nazwiska, nie wie kim i gdzie jest. Ma tylko mgliste przeświadczenie, że stało się coś złego i on grał w tym swoją rolę. Być może najważniejszą. Być może właśnie on zrobił coś złego…
Stopniowo dowiaduje się, że prawdopodobnie nazywa się Neal Maclean i od roku zamieszkuje domek w pobliżu miejsca, gdzie właśnie został wyrzucony na ląd. Prawdopodobnie jest pisarzem, który zjawił się tutaj, aby zebrać materiały do książki poświęconej tajemniczemu zniknięciu trzech latarników w 1900 roku. Ale czy to jest prawda, czy tylko za prawdę ma uchodzić? W domku nie znajduje nic, co wskazywałoby na jakieś prace w tym zakresie. Mało tego – nie ma też nic, co pozwoliłoby mu sobie przypomnieć cokolwiek o sobie. Jedynym tropem jest mapa z zaznaczoną trasą zwaną „szlakiem trumien”. Ma psa imieniem Musli, co ku własnemu zaskoczeniu pamięta. Ma też sąsiadów, małżeństwo Sally i Jona i dość szybko okazuje się, że z Sally łączy go coś więcej niż zwykłe sąsiedzkie relacje. Równe szybko okazuje się, że ktoś czyha na jego życie, a ktoś inny to życie ochrania. Kolejne odkrycia Neala Macleana jeszcze bardziej nie pasują do wizerunku pisarza, którym ponoć jest. Trup na wyspie Flannana, gdzie ponad 100 lat wcześniej w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęli latarnicy. Pasieka uli ukryta na szlaku trumien. Niepokój i nikła świadomość, że jest się odpowiedzialnym, za śmierć człowieka.
W tym samym czasie gdzieś w Edynburgu Karen Fleming, zbuntowana nastolatka, nie potrafiąca pogodzić się ze śmiercią ojca, trafia na znak, że on nadal żyje. Tylko dlaczego sfingował swoją śmierć?
W tle wydarzeń dzieje się coś o wiele ważniejszego dla świata niż tajemnicza śmierć mężczyzny w pobliżu latarni. Chodzi o pszczoły, o wielkie koncerny i ekologię, Co wspólnego z tym ma Neal Maclean?
Książka na mnie zrobiła ogromne wrażenie i mam o niej tyle dobrego do powiedzenia!
Po pierwsze opisy. Opisy wszystkiego wokół. Przyrody i krajobrazów. Dosłownie momentalnie Peter May przenosi nas do tego, co sobie wyobrażam pod hasłem „Szkocja”. Tak, że zamykając na chwilę oczy czułam na twarzy chłodny i słony powiew od morza. W tak naturalny sposób wplatane gaelickie słowa, doskonałe opisy geograficzne i te dotyczące historii, o której miał pisać pisarz Neal Maclean (są to prawdziwe wydarzenia).
Po drugie, spokojna narracja. Przy tej książce, choć nie mogłam się oderwać, naprawdę można się odprężyć i dać porwać opowieści. Pozwolić, aby ona się tobie opowiedziała. Bez nagłych wybuchów supernovych. Dzieje się dużo, ale opowiadana historia nienachalnie napiera na czytelnika.
Po trzecie umiejętne potraktowanie realnego problemu ekologicznego, jakim jest wpływ neonikotynidów na pszczoły, a co za tym idzie na cały ekosystem. Nie jest to temat wyssany z palca, z resztą jest ostatnio dość medialny, a Peter May współpracował z osobami mocno zaangażowanymi w ten temat, więc w jego książce jest to wątek dość realistycznie przedstawiony. I osobiście, choć jestem wrażliwa na problemy ekologiczne, nie zawsze typowa eko-narracja do mnie przemawia jako temat książki czy gry (np. książka „Nakręcana dziewczyna Paolo Bacigalupiego albo gra „A New Beginning” wydawnictwa Daedalic). Myślę, że tutaj mnie to nie odpychało głównie dlatego, że nie są to puste gdybania i bezpodstawne czarnowidztwo, a po prostu poruszenie ważkiego problemu, który już istnieje i większość ludzi zdaje sobie z niego sprawę.
Jestem pod ogromnym wrażeniem i czuję w kościach, że Peter May na dobre zagości w moim księgozbiorze.
Ps. Pisałam to słuchając m.in. „Scotland the Brave”, który to utwór pojawia się w pewnym momencie „Na szlaku trumien” w postaci dzwonka telefonu. Polecam w wykonaniu Johna McDermotta na yt. Słuchając wykonania tej piosenki łatwo zrozumieć, dlaczego „szkocki akcent brzmi dla angielskiego ucha agresywnie” ;).
Ps2. Oczywiście jest coś, do czego się przyczepię. Karen słucha zespołu We Are The Fallen, płyty „Tear the world down”. Autor określa brzmienie tego zespołu jako „klasyczny metal”. Podejrzewam, że ma mgliste pojęcie o tym gatunku muzycznym. Również można posłuchać na yt, aczkolwiek zakładam, że fanom naprawdę klasycznego metalu się nie spodoba.
Tą recenzję publikowałam na swoim koncie na lubimyczytac.pl http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4844095/na-szlaku-trumien/opinia/47507207#opinia47507207
Twój post został podbity głosem @sp-group-up oraz głosami osób podpiętych pod nasz "TRIAL" o łącznej mocy ~0.20$. Lista osób z naszego triala oraz wszystkie podbite przez nas posty są publikowane we wtorkowych raportach z działalności grupy. Zasady otrzymywania głosu z triala @sp-group-up znajdują się tutaj, w zakładce PROJEKTY
@wadera
Chcesz nas bliżej poznać? Porozmawiać? A może chcesz do nas dołączyć? Zapraszamy na nasz czat: https://discord.gg/rcvWrAD
Downvoting a post can decrease pending rewards and make it less visible. Common reasons:
Submit