Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 4: Jak znaleźć mieszkanie w Bangkoku? Część 2.

in polish •  7 years ago 

Budzę się na megakacu i z ulgą stwierdzam, że nie ma przy mnie ani Michała, ani wytatuowanych prostytutek. W hotelu Lebua przysługują mi jeszcze dwie noce. Czas na poważnie wziąć się za szukanie mieszkania. Zależy mi na czymś małym, wygodnym, tanim, blisko skytrainu lub MRT i z możliwością wynajęcia na krótki okres czasu, najlepiej tylko na miesiąc.

Link do poprzedniego wpisu: Tajski epizod z dreszczykiem: Jak znaleźć mieszkanie w Bangkoku? Część 1.

Nie mam pojęcia, w której części miasta dostanę pracę, i nie chcę wiązać się długim kontraktem. Codzienne podróżowanie z jednego końca miasta kilkakrotnie większego od Warszawy na drugi musi być prawdziwym koszmarem nawet przy korzystaniu ze skytrainu i MRT. Zakładając oczywiście, że moja przyszła robota będzie mieścić się w sensownej odległości od jakiejkolwiek stacji. „Tanio” i „blisko pociągów” wydają się być dwoma sprzecznościami na www.mrroomfinder.com — najpopularniejszej tajskiej stronie z mieszkaniami polecanej przez wszystkich, z którymi rozmawiam.

Jeszcze na Koh Lipe wysłałem maila do Galleria@Subway — apartamentowca blisko stacji MRT Huai Khwang. Budynek oferuje 40-metrowe kawalerki za ok. 8 000 bahtów. Cena jest do przełknięcia przy założeniu, że od jednego z centrów Bangkoku będzie dzielić mnie 10 minut jazdy klimatyzowanym pociągiem. Namiar na lokal dostałem od ambasadorki Bangkoku w serwisie www.couchsurfing.org, którą poprosiłem o poradę. Co z tego, skoro nie doczekałem się odpowiedzi na maila.

Podejrzewając, że w Tajlandii mailem nie załatwia się ważnych spraw, dzwonię na numer podany na stronie internetowej. Nie rozwiązuje to jednak mojego problemu, gdyż mój przemiły rozmówca nie zna ani jednego słowa po angielsku. Zbieram myśli, surfując po znanym mi już tajskim serwisie randkowym w poszukiwaniu nowej zdobyczy w tajskiej stolicy. Z zadziwiającą łatwością umawiam się na wieczór ze śliczną laską, która do tego zdaje się nieźle mówić po angielsku.

Wraz z końcem objawów kaca giganta postanawiam wybrać się do Galleria@Subway. Uzbrojony w adres i średnio zrozumiałe wskazówki informujące, jak się tam dostać, pokonuję znaną mi już trasę z hotelu Lebua do stacji Asoke. Przechodzę przez wykrywacze metalu i zjeżdżam ruchomymi schodami pod ziemię na stację MRT Sukhumvit. Mijam podziemne centrum handlowe i z tłumem innych mieszkańców Bangkoku zjeżdżam jeszcze jeden poziom niżej. Wyciągam bilet magnetyczny i... o mało nie zabijam się o barierki.

Bilet wydaje nieprzyjemny odgłos i nie pozwala mi przejść na peron. Kieruję się do kasy, gdzie obsługa wyjaśnia, że mój bilet jest ważny jedynie na skytrain. Na MRT obowiązują oddzielne bilety. Kierowany przeczuciem, że z metra również często będę korzystał, kupuję kolejną kartę magnetyczną i znów doładowuję ją 500 bahtami. Tym razem szczęśliwie przekraczam barierki i zjeżdżam w dół, na kolejny poziom, skąd odjeżdżają pociągi na północ, w kierunku Bang Su.

Na tory oddzielone od peronu grubym, ciemnym szkłem z rozsuwanymi drzwiami rozmieszczonymi co kilka metrów z cichym jękiem wjeżdża elektryczny pociąg, jak się wydaje — sterowany przez komputer. Drzwi rozsuwają się z sykiem, a ja wchodzę na pokład zmrożonego wagonu i po kilku mi- nutach dość szybkiej jazdy wysiadam na stacji Huai Khwang. Wychodzę na powierzchnię, zastanawiając się, co artysta miał na myśli, pisząc na billboardzie, że nowo budowany apartamentowiec znajduje się zaledwie pięć metrów od stacji MRT. Rozglądam się wokoło, ale nie widzę żadnego placu budowy. Co gorsza, nie widzę nic, co wygląda jak Galleria@Subway. Nie widzę też nic, co choć trochę pomogłoby mi w zorientowaniu się, w którym kierunku powinienem iść.

Niezrażony ruszam przed siebie, by wyjść na ulicę o znajomo brzmiącej nazwie: Soi Pracharatbamphen. Sprawdzam adres, który kieruje mnie na 24 Soi Pracharatbamphen 1 Huaikhwang Intersection Ratchadapisek Road. Więc skoro tutaj, to czemu jednak nie? Skręcam w lewo i kontynuuję marsz przez kilka minut, nadal nie widząc budynku ze zdjęcia. Komunikuję się na migi z panami w granatowych, odprasowanych mundurkach pilnujących szlabanu zamykającego dojazd do strzeżonego parkingu przed wysokim apartamentowcem. Panowie bez przekonania, że wiedzą, o czym mówią, odsyłają mnie na drugą stronę skrzyżowania. Czyli tam, gdzie poszedłem w lewo, powinienem iść w prawo? Niech będzie. Udaje mi się nie stracić życia na dużym rondzie, które mimo iż kontrolowane sygnalizacją świetlną, idealnie wpisuje się w chaotyczny obraz Bangkoku.

Mijam dwa apartamentowce i rząd sklepików oferujących masaże ze szczęśliwym zakończeniem. Naprzeciwko zakamuflowanych burdeli znajduje się niewielka buddyjska świątynia i mały sklep wie- lobranżowy 7/11. Ignoruję zaczepki mototaksiarzy, tuk-tukowców i ulicznych sprzedawców smażonego jedzenia. Na kolejnym skrzyżowaniu z jakąś niewielką uliczką patrzę w prawo, a wówczas moim oczom ukazuje się budynek najwierniej oddający to, co wyglądało jak Galleria@Subway na stronie internetowej. Ruszam w tym kierunku, mijając improwizowaną knajpę, która nie spełnia żadnych cywilizowanych warunków sanitarnych, uliczny stragan z kawą obsługiwany przez dwie nastolatki i zakład fryzjerski, w którym fryzjerki, sądząc po gabarytach, są słynnymi tajskimi ladyboys.

Galleria@Subway okazuje się być w miarę nowym, dziesięciopiętrowym budynkiem. Atakuję recepcję, w której siedzi całkiem rozgarnięta starsza Tajka mówiąca nieźle po angielsku. Domyślam się, że mój telefon odebrał ochroniarz, który otworzył mi drzwi. Chwilę później jesteśmy w drodze do mojego przyszłego lokum. Uśmiecham się na widok kartki informującej, że gościom zabrania się przyprowadzania prostytutek. Wjeżdżamy windą na ósme piętro, a następnie schodzimy po schodach pół piętra w dół. Artystyczna wizja architekta założyła, że winda zatrzymuje się na półpiętrach. Mieszkania natomiast ulokował na piętrach właściwych. Genialne!

Pani z recepcji otwiera drzwi do mieszkania, które okazuje się być dużym pokojem. Na podłodze wykładzina, podwójne łóżko, niewielka sofa, biurko z telewizorem, lodówka, drzwi do łazienki i na balkon. Łazienka jest malutka, ale ma wszystko, czego potrzebuję: prysznic z wanną, umywalkę i europejski kibel.

Z balkonu rozpościera się widok na okoliczne, mało atrakcyjne zabudowania i Emanuel Entertainment Complex, z którego uśmiecha się do mnie kilkumetrowa twarz Tajki sugerująca mało dyskretnie, jakiego rodzaju rozrywki oferowane są w środku. Gdzieś w oddali majaczą spowite popołudniowym smogiem wieżowce jednego z centrów Bangkoku. Podoba mi się, mimo że telewizora i lodówki nie ma w cenie. Za lodówkę zgadzam się dopłacić 500 bahtów, a telewizora nie chcę. Podpisuję miesięczną umowę najmu, która liczy całe dwie strony, wpłacam 2000 bahtów depozytu i umawiam się na wprowadzkę pojutrze. Mieszkanie na start wynajęte. I to w cenie niewiele przekraczającej opłatę za dobę w przeciętnym pięciogwiazdkowym hotelu.

Wracam do Lebua at State Tower, by przygotować się na pierwszą randkę w tajskiej stolicy. Rozpycha mnie poczucie dumy związane ze znalezieniem mieszkania w tak egzotycznym miejscu w nieco ponad 24 godziny. Może jednak polubimy się z Bangkokiem?

Ciąg Dalszy Nastąpi...

Zdjęcie pochodzi z serwisu www.agoda.net

Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!
Sort Order:  

To autentyczna historia czy streszczenie Kac Vegas ? :P

Jak najbardziej autentyczna :-)

Nawet szybko poszło ze znalezieniem tego mieszkania.