Modyfikacje ciała – zeznania uczestnika

in polish •  7 years ago  (edited)


image.png


Hype na modyfikacje trwa od kilkunastu lat. Do Polski wszedł po koniec lat 90-tych i ma się na wyraz dobrze. W tym artykule, chciałbym poruszyć kwestie tego, w jaki sposób to, że modyfikujemy swoje ciała, wpływa na nas samych, dlaczego to robimy i jakie niesie to skutki społeczne czy kulturowe.


Tekst jest luźnym nawiązaniem do tematu drugiego „Dawca Przeszczepu” z Temat Tygodnia #22.


Rachunek osobisty

Spróbujmy, zatem najpierw zwalidować to, czy jestem upoważniony, żeby w ogóle pisać w temacie.

Tatuuję się od 1997 roku, regularnie i nałogowo. Obecnie mam pokryte około 25-30% powierzchni ciała.
Posiadam skaryfikację (wycięty wzór na skórze i zagojony, aby zostawić wyraźny ślad zgodny z wzorem).
W uszach tunele 12mm. Kolczyki nosiłem w kilku innych częściach ciała, w tym w rejonach intymnych. Czas przeszły, bo obecnie mam tylko tunele.
Konsultowałem kwestie tatuaży, kultury tatuowania i detali procesu do książki Mariusza Czubaja i Marka Krajewskiego „Róże Cmentarne” (dostałem podziękowania w książce).

Więc trochę wiem, użytkowo i teoretycznie, w temacie. Jeden tekst na ten temat już wrzuciłem, i do niego zapraszam. Czy to wystarczy by snuć refleksje, badać temat. Myślę, że tak. I mam trochę do powiedzenia. Więc kto mnie powstrzyma!

Uzależniające doznania

Tatuaże i inne modyfikacje uzależniają.

Ktoś powie – pffff, wszystko uzależnia. Każda czynność, działanie, konsumpcja, która powoduje reakcje emocjonalną, chemiczną w mózgu, niesie za sobą ryzyko uzależnienia. Uzależniamy, się, co do zasady, nie w środkach, narkotykach czy jakichkolwiek czynnościach, tylko od stanu mózgu. Bo na przykład narkotyki stymulują wydzielanie dopaminy, serotoniny. I przyzwyczajamy się do stanu podniesionego ich poziomu, do innego bilansu w mózgu. I to jest trzon uzależnień. Największy diler i narkotyk to nasz mózg, my tylko dostarczamy wytrychy albo łomy, żeby go uwolnić i zalać nasz mózg. Zwróćcie uwagę, ze psychodeliki nie są tak silnie uzależniające, jak środki pobudzające (amfetaminy czy kokaina) czy wszelkie „downery” (takimi downerami są opiaty i opioidy). Dlatego, że halucynogeny działają trochę inaczej, nie prowadzą do nagłego uwolnienia endorfin czy dopamin, tylko stopniowo (w zależności od środka) powodują zwiększenie się wydzielania ogromnej ilości środków chemicznych, czasem wszystkich, które wyostrzają nasze zmysły, do przeciążeń, które powodują halucynacje. Podobne efekty można uzyskać w komorach deprywacyjnych.

Wracając do tatuaży i skaryfikacji. Te modyfikacje wiążą się z bólem, który czasem trwa nawet kilka godzin. Powoduje to, od pierwszych minut, wydzielanie ogromnych ilości adrenaliny. Taki długotrwały stres jest wyczerpujący. To jest stan pewnego odrętwienia, zawieszenia jakby poza rzeczywistością, codziennością. I gdy sesja się kończy, po kilku minutach doświadczamy ulgi. Odpłynięcie nagromadzonej przez godziny adrenaliny, staje się pewnym katharsis, oczyszczeniem. I sprawia niesamowita przyjemność. Człowiek jakby rodził się na nowo, oczyszczony przez adrenalinę. Wyczerpany, ale szczęśliwy. O tym ponownym narodzeniu będzie jeszcze w kolejnej części tekstu.

Jest tutaj też zaszyta pewna cecha samego bólu. Otóż jesteśmy w stanie przywołać i odtworzyć w wyobraźni prawie wszystkie emocje – szczęścia, miłość, smutek, gniew. Nie jesteśmy jednak w stanie odtworzyć, bez zewnętrznych bodźców, uczucia bólu. Organizm na to nie pozwala. Dlatego za każdym razem, ból jest unikalny, jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny. To powoduje, że jest pociągający i dla wielu stanowi pewne misterium, tajemnicę, która za każdym razem zaskakuje, bo bezpośrednio po jego doznaniu, tracimy punkt odniesienia, nie potrafimy, poza arbitralną oceną pewnego natężenia, porównać bezpośrednio jednego bólu do drugiego.

Dlaczego wykluczyłem z tego punktu piercing czy inne modyfikacje? Bo one nie trwają długo. Ich wykonanie to szybki zabieg i tutaj działa mechanizm bardziej psychologicznie uzależniający niż fizycznie, neurochemicznie. Chociaż element bólu też może występować, ale ma raczej funkcję podobna do sportów ekstremalnych, gdzie zastrzyk adrenaliny jest stopniowy i ma wyraźną kulminację. Tutaj większa rolę odgrywają inne procesy. I do tego teraz przejdziemy.

Zmiana, jako nałóg

Jeżeli po sesji czy zabiegu modyfikacji ciała, czujemy się jak nowi ludzie (w pełniejszej formie przy skaryfikacjach czy tatuażach, według mnie), to takie uczucie – narodzin na nowo – może być i jest uzależniające. Przed sesją jestem kimś innym niż po jej zakończeniu. Zmieniam się fizycznie w kierunku, jaki wybrałem. I w tym sensie, przestaję być tym, kim byłem kiedyś. Tutaj nie chodzi o wartościowanie, zastanawianie się czy zyskałem czy straciłem, czy zmieniłem się na lepsze, czy na gorsze. Kluczem jest sama zmiana, rytuał, który kończy się realną i namacalną modyfikacją. Oczywiście sam rytuał jest niezwykle ważny. Jednak najważniejsza jest przemiana, metamorfoza.

Osoba uzależniona od fizycznej zmiany, nie wytrzymuje zbyt długo w identycznej powłoce, bez ewolucji, metamorfozy swojego wyglądu, swojego ciała. Może mieć to dwojakie konsekwencje:

  • Osoba zaczyna odrywać się od ciała, traktować je instrumentalnie, jak ubranie, które należy dopasować do ciągle rozwijającej się i ewoluującej osobowości. Taka postawa często powoduje ekstremalne przypadki modyfikacji, z implantami, kosmetyką uzębienia czy graniczącymi z uzależnieniem chirurgicznym ingerencjami we własne ciało.
  • Osoba zdaje sobie sprawę, że wygląd nie stanowi podstawowej cechy człowieka, bo jest zamienialna, modyfikowalna. I nie bierze pod uwagę wyglądu w ocenie innych. Sama jest tego przykładem, bo wie, że jest w stanie zrobić ze sowim wyglądem wszystko, co nie zmienia tego, kim jest. Przez to staje się bardziej otwarta na inność, tolerancyjna, zwłaszcza w odniesieniu ludzi, którzy wyróżniają się wyglądem.

To oczywiście dwie postawy dość radykalnie przedstawione, w celu kontrastu. Bo często występują w mniejszych natężeniach obydwie – potrzeba odwzorowania zmian osobowości w swoim wyglądzie i otwartość na innych, akceptacja odmienności fizycznej i tolerancja. Świat nie jest czarno-biały, więc poszukiwanie czystych postaw skrajnych nie będzie adekwatne. Ale dobrze to zarysowuje te kwestię. Przynajmniej według moich przemyśleń.

Ja skłaniam się raczej w kierunku tej drugiej grupy. Jestem uzależniony od tatuowania się, ale nie ma to formy radykalnej. Chociaż wytatuowanie sobie dłoni czy przodu szyi już może niebezpiecznie wskazywać na taki kierunek. A taka radykalizacja niesie za sobą społeczne konsekwencje. I o tym będzie kolejna część artykułu.

W Polskę idziemy…

Tatuaż, jako forma osobistej ekspresji i formy sztuki, jest coraz bardziej oswojony w przestrzeni społecznej. Nadal jednak ogromna praca przed nami. W części społeczeństwa, tatuaże nadal są stygmatami półświatka przestępczego, moralnego zepsucia, dekadentyzmu i braku przywiązania do tradycji i wartości. Jest potworna praca do wykonania, jeśli chcemy, żeby tatuaż nie kojarzył się z recydywą, a inne formy modyfikacji z zaburzeniami psychicznymi (bo i takie opinie słyszałem). Jednak sytuacja wygląda obiecująco.

Coraz więcej tatuażu widzimy w mediach głównego nurtu, jako zwykły element dekoracji i ekspresji celebrytów, dziennikarzy. I nie jest on eksponowany. Przez to się oswaja, jako coś zwykłego. Bo najciekawszym zjawiskiem jest to, że osobom wytatuowanym nie przeszkadza, że ktoś tatuaży nie ma. Odwrotnie – często jest to bariera nie do przeskoczenia. Obserwujemy to codziennie, ale odnoszę wrażenie, że wraz ze zmianą pokoleniową, te trendy wygasają. Zwłaszcza, gdy odwiedzam studia tatuażu i najbliższe wolne terminy to maj-czerwiec. I to nie, dlatego, że tyle osób się tatuuje. Dlatego, że studia nie przyjmują dłuższych rezerwacji, bo to nie ekonomiczne. Gdy jakiś czas temu szło się do uznanego studia, to terminy były nawet do pół roku do przodu.

Kilka lat temu nie mogliśmy nawet pomyśleć o konwencie tak niszowego „hobby”. Dziś konwenty w kilku miastach w Polsce odbywają się kilka razy w roku. W samej Warszawie mamy dziś (chyba trzy, a na pewno dwie) cykliczne imprezy, które przyciągają tysiące widzów, kilkuset tatuatorów z całego świata i blisko stu wystawców – studia tatuażu, producentów sprzętu i akcesoriów, odzieży, salonów barberskich. Środowisko rośnie i jest forpocztą nowego miejsca tatuażu i innych form modyfikacji w świecie sztuki, ale też w życiu codziennym, zawodowym czy osobistym.


Jakie macie osobiste odczucia w zakresie tatuaży i innych modyfikacji? Jestem bardzo ciekawy Waszych opinii.

Może nieco inaczej patrzycie na niektóre poruszone przeze mnie kwestie. Chętnie podyskutuję.




foot.png


Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!
Sort Order:  

Tutaj nie mówię o kwestiach poglądowych, tylko raczej pokoleniowych. Bo moja mama nie ma problemu z moimi tatuażami. Babcia już tak. Więc to raczej tutaj bym stawiał wagę.


Osobiście nie mam żadnego tatuarza, ale wiem, że gdybym zrobił sobie nawet tylko jeden to na pewno bym w to popłynął. Poza tym cieszy mnie aspekt edukacyjny - obecność tatuarzy w przestrzeni publicznej uczy tolerancji w naszym homogenicznym kraju.

  ·  7 years ago Reveal Comment