Cóż, analogia być może nie jest zbyt ścisła, co słusznie zauważyłeś. Jest ona jednak wystarczająca, w świetle fikcyjnej przykładowej dyskusji, jaką przedstawiłem w swoim wpisie. Skoro Etatysta uznał, że Libertarianin ma rację twierdząc, iż "słusznym jest, by każdy miał pełne prawo do swego ciała i owoców swej pracy", to wystarczy wskazać (anty)przykład, kiedy "samowłasność" nie jest respektowana. Nie da się też ukryć, że pomiędzy oboma sytuacjami (podatnikami finansującymi pod przymusem służbę zdrowia i więźniami obozu finansującymi obozową służbę zdrowia) istnieje zasadnicze podobieństwo. W obu tych przypadkach powstaje ten sam kłopot (który ująłbym jako dyskomfort moralny), zasygnalizowany przez Etatystę (poczucie winy w razie wystąpieniu przeciwko obowiązującemu, wyraźnie niemoralnemu, ale z jakichś względów oportunistycznie akceptowanemu systemowi).
Oczywiście prawdą jest też, że wiele osób nie zgodzi z libertariańską wizją świata nawet co do samowłasności (a zatem odrzuci wynikające z tego twierdzenia wnioski). Z tymi ludźmi należałoby rozmawiać inaczej, jeżeli oczywiście istnieje choćby cień nadziei, że dadzą się przekonać racjonalnym argumentom. Trzeba tutaj zastosować sokratejską metodę majeutyczną, wypytując takich ludzi w jaki sposób możemy wyznaczyć granicę między prawami jednostki a prawami jakiejś bliżej nieokreślonej zbiorowości do jej zniewalania i wskazując na problemy praktyczne z jej wyznaczeniem zasiać choć trochę zwątpienia w głowie rozmówcy.