Mr Big Voice

in polish •  7 years ago  (edited)

Pan Wielki Głos

Tak o nim niegdyś przeczytałam, nie pamiętam gdzie.

Są artyści, których "nosi". Którzy nie zadowalają się nagraniem płyty raz na jakiś czas i odcinaniem kuponów od sławy. Tacy, którzy poszukują, eksperymentują, wychodzą daleko poza ramy, w których chcieliby ich widzieć fani pierwszej płyty. Albo dwóch pierwszych. Tacy, którzy zaskakują na maksa. Faceci i babeczki, którzy robią rocka lub metal, potem wyskakują z projektem jazzowym, by za chwilę zagrać koncert z orkiestrą symfoniczną.
Takim facetem jest dla mnie Mike Patton. On śpiewał już wszystko. Wydał z siebie każdy możliwy dźwięk. Wył, charczał, wrzeszczał, piszczał, nucił subtelnie, wyciągał pod niebiosa, pieścił głosem by potem bezlitośnie wychłostać, czarował... wysoko lub nisko, jak sobie życzysz. Od lat króluje w zestawieniach najlepszych wokalistów wszechczasów.

Nie chcę pisać o jego życiorysie. Co, gdzie, kiedy i z kim, rok po roku. To będzie subiektywny obraz mojej muzycznej przygody z tym panem.

Od czego mogło się zacząć, jak nie od Faith No More? Oczywiście. Moje lata nastoletnie i MTV, imprezki domowe, "rockoteki" na mieście, ach! Najbardziej osłuchaną wtedy płytą była Angel Dust ze sztandarowym kawałkiem Easy, będącym zresztą coverem. Co tam, że cover. Panowie z FNM są tak cudownie, naturalnie zblazowani w tym kawałku, że słucham go bez znudzenia po dziś dzień. Za tym albumem poszło poznawanie starszych płyt: We Care a Lot, Introduce Yourself, The Real Thing... i wówczas najnowszej: King For A Day, Fool For A Lifetime. Nie mogę uwierzyć, że to było... czekajcie... to było ponad dwadzieścia lat temu. DWADZIEŚCIA. A ja byłam smarkata i śmiertelnie zakochana w Panu Mike'u Pattonie po ujrzeniu tego teledysku:


Faith No More - Evidence (Official Music Video)

Nawet dziś mam ciary, gdy tego słucham. I oglądam. Och, jak ja to chętnie oglądam!


Niedługo potem poznałam inną twarz Mike'a. Czas było dorosnąć i zacząć zarabiać. Przypadkiem (choć teraz już wiem, że przypadków nie ma) podłapałam pracę w sklepie muzycznym. Na tamten czas - szczyt mych marzeń! Nie było takiego dostępu do muzyki jak teraz... Pożyczało się płyty i kasety (tak, słuchałam muzy z kaset), powoli i nieśmiało pojawiało się coś takiego, jak internet. Pierwszą, nagraną na komputerze płytę z muzyką oglądałam jak relikwię, kosztowała moją przyjaciółkę 100 złotych.

O czym ja to... aha, sklep muzyczny. To był raj. Cała muzyka bez ograniczeń, płyty, morze płyt! Wtedy dopiero zaczęłam prawdziwą edukację. Brałam na warsztat wszystko. Nie tylko to, co zapodawało MTV, puszczali w radio czy na imprezach. Mogłam pogrzebać głębiej.

I wygrzebałam Mr Bungle. Na wokalu - Mike Patton. Doprawdy, nie potrafię recenzować. Słuchając muzyki mogę jedynie opowiedzieć co widzę i co czuję. Otóż słuchając Mr Bungle widzę objazdowe wesołe miasteczko obsługiwane przez uciekinierów z domu wariatów, włóczęgów, zdeformowanych cyrkowców oraz przypadkowych zombie powstałych przed chwilą z okolicznych mogił. Nigdy, pomimo mego uwielbienia do Mike'a, nie udało mi się za jednym podejściem wysłuchać żadnej płyty Mr Bungle od początku do końca. Wcześniej czy później lewa powieka zaczynała drgać i to był znak, że czas na przerwę. Natomiast uwielbiałyśmy z koleżankami puszczać wybrane kawałki głośno na sklepie i obserwować reakcje klientów. Często to robiłyśmy. Oprócz Mr Bungle miałyśmy obok odtwarzacza CD dyżurną płytę polskiego zespołu yassowego Kury - Polovirus. Podczas kawałka Nie mam jaj obserwowałyśmy pilnie twarze panów snujących się po sklepie. Ubaw po pachy. Po dziś dzień serdecznie polecam całą płytę na niemoc życiową, stawia na nogi od strzała.


Mr. Bungle "Travolta"


Taaaak. Mr Bungle i Faith No More. Po okresie młodzieńczego wyszumienia nastąpiła kilku[nasto]letnia przerwa w naszych relacjach. Takie tam - życie, jak go zwą. Skończyć studia, zarobić, dzieci trochę odchować. Gdy wróciłam do świata mogłam już bez ograniczeń znaleźć każdą muzykę w internecie. Wtedy gruchnęła wiadomość, że Faith No More zagra w Polsce. W moim mieście! Czekałam na koncert grzecznie wiele miesięcy, odgrzewając w międzyczasie platoniczną miłość do pana Pattona. Przy okazji poznawałam jego twórczość z okresu mojego zejścia do podziemia życia rodzinnego. Z rosnącym zachwytem odkrywałam kolejne projekty i występy Mike'a.

Oto Fantomas. Wokal - Mike Patton. Na garach - Dave Lombardo, niezwykle utalentowany i wszechstronny perkusista, znany przede wszystkim ze Slayera, udzielał się też chyba w Suicidal Tendencies i w wielu innych kapelach. Pozostałych muzyków nie pamiętam. Fantomas. Podobnie jak w przypadku Mr Bungle bardzo trudno jest mi wysłuchać jakiejkolwiek ich płyty w całości. Aczkolwiek w niektórych sytuacjach, wybitnie absurdalnych, lubię stosować ich twórczość jako podkład, istny temat muzyczny mojego życia. Moją ulubioną płytą jest album The Director's Cut - przeróbki motywów filmowych. Serdecznie polecam całą płytę, pierwszym kawałkiem, na który się złapałam było Rosemary's Baby. Przepadłam!


Fantômas - Rosemary's Baby


Klimatem panowie dorównują formacji Mr Bungle, zresztą w obu kapelach gra ten sam basista - Trevor Dunn, przypomniałam sobie :) Nie będę Was więcej katować, zainteresowanym polecam rzucenie uchem choćby na kawałek ich występu na żywo:


Fantomas - Live at Jazz Montreux (full concert)


Szłam jak burza. Jak mnie już ktoś/coś zauroczy, oczaruje, zagarnie, to szukam i drążę, aż poznam do cna. Tak też dotarłam do takich koncertów jak ten, John Zorn w Warszawie. Jazzujący, grający szeroko rozumianą muzykę eksperymentalną, współpracujący z kim? Z moim panem Pattonem! Polecam serdecznie cały koncert, bardzo żałuję, że nie rozpoczęłam swoich poszukiwań kilka lat wcześniej, być może obejrzałabym go na żywo...


John Zorn - Zorn@60 // Warsaw Summer Jazz Days 2013 // Sala Kongresowa, Warszawa, Poland, cały koncert


No dobra, wszystko pięknie i ładnie. Mike Patton, wariat, eksperymentator, mruczący, zawodzący, kwiczący [...tu wstaw jakikolwiek dźwięk...] artysta. Myślałam, że wszystko już wiem, wszystko już widziałam. Otóż nie. Bo na sam koniec spotkałam album "Mondo Cane". Piosenki (tak, piosenki!) włoskie z lat 50-tych i 60-tych w wykonaniu pana Pattona. Wiosna 2015 roku. Późny wieczór, nie czas na słuchanie, więc zgrywam album na telefon. Rano do pracy, spory kawałek na butach jak co dzień - zakładam słuchawki, włączam Mondo Cane. Pierwsze akordy - zaskoczenie, rezerwa... a potem wchodzi wokal a ja już jestem cała jego, już cała do ostatniej komórki wiem, że uwielbiam tę płytę. Te trąbki, melodyjki i zaśpiewy. Kocham. Pamiętam ten dzień - wiosna, słońce, pamiętam w którym miejscu swojej codziennej trasy byłam.... pamiętam swój uśmiech rozlewający się się na twarzy, niepowstrzymany. Dla takich chwil kocham muzykę. Kocham innych ludzi za to, jak olbrzymią radość mi nią sprawiają.


Mike Patton's Mondo Cane -01 - IL Cielo In Una Stanza


W czerwcu 2015 widziałam koncert Faith No More w Krakowie. Nie będę się rozwodzić, bo każdy czuje po swojemu "własnemu". To był kawał mojego życia upchany w dwie godziny i wór emocji jakich rzadko doświadczam. Panowie z zespołu, około 50-letni, przy****** na instrumentach przyzwoicie. Po koncercie rozważałam założenie kołnierza ortopedycznego, obyło się. Zastanawiam się czasem, z którego koncertu mnie kiedyś po prostu wyniosą :D


FNM.jpg


Mike Patton udzielał się i wciąż udziela w wielu projektach (m.in. zespół Peeping Tom, Tomahawk, gościnne występy z wieloma artystami), wymieniłam tylko te, które dotychczas dobrze poznałam i zapadły mi w pamięć. Pod koniec roku 2016 widziałam go na żywo jako gościa specjalnego na koncercie Virginal Co Ordinates (w ramach krakowskiego Festiwalu Sacrum Profanum). Powiem wprost - poszłam na koncert tylko dla niego. I było mi mało, mało jego wokalu. Przez cały koncert dręczyło mnie uporczywe wrażenie niekreślonego dyskomfortu. Gdy ucichła orkiestra, światła poczęły rozjaśniać salę a ludzie niespiesznie się rozchodzili, ja wciąż, wraz z przyjaciółką, siedziałam wpatrując się w to miejsce na scenie, gdzie przed chwilą stał On. Długo tak siedziałyśmy.

Jak dobrze, że przestali - powiedziała moja przyjaciółka - Słyszałaś ten nieustający, powtarzający się zgrzyt na skrzypcach, czy na czym to do cholery było???
Dziękuję ci kochana - odpowiedziałam z ulgą.

Już wiedziałam, co mi tak przeszkadzało. Musiałam wypić sporo piwa tego wieczoru, zanim tik w policzku, pozostałość uporczywego skrzypu smyczka, ustąpił zupełnie. Ale dla wokalu Mike'a na żywo - wszystko. Wszystko mogę znieść.

Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!
Sort Order: