Obecna partia rządząca po mistrzowsku manipuluje masami. Gdy usłyszałam od własnych rodziców, że nauczyciele to przesadzają, bo źle nie mają, że jak mogą stanąć przeciwko uczniom w sytuacji tak ważnego egzaminu, że płaca niska, ale pracy niewiele (legendarne niecałe 3 godziny dziennie), to po prostu oniemiałam. Taki przekaz sączy się z mediów, a wiele osób 50+ traktuje wiadomości w telewizji publicznej jako obiektywny przekaz o tym, co się dzieje.
Dlaczego oniemiałam? A dlatego, że sama pracowałam w szkole i kto jak kto, ale moi rodzice doskonale wiedzieli wówczas, ile czasu spędzam w pracy i ile wpływa na moje konto. No ale minęło już parę lat odkąd odeszłam z zawodu i widocznie ten obraz zatarł im się już w pamięci, a teraz w telewizji mówią coś innego.
Czy dopuszczam myśl o powrocie w przyszłości do dydaktyki? W zasadzie tak, ale natychmiast pojawia mi sie mnóstwo różnych "ale". Po pierwsze wynagrodzenie negocjowalne. Jestem nauczycielem w obecnym systemie awansu kontraktowym i protestuję przeciwko bzdurnemu gromadzeniu papierzysk, aby uzyskać stopień kolejny. Dyplomowanie w obecnym systemie może uzyskać każdy nauczyciel - byle była kupa papieru, często przygotowana z pomocą dyplomowanych już koleżanek ("miałaś dobrą teczkę, pożycz, to coś sobie na wzór przygotuję") i kogoś ogarniętego w edytorze tekstu, żeby to jakoś wyglądało. Teoretycznie każdy nauczyciel dyplomowany ma być biegły w TIK (technologia informacyjno - komunikacyjna), ale nie jest - sama czerpałam korzyści w postaci czekoladek, prezentów z księgarni i kwiatów doniczkowych w zamian za przygotowanie papierzysk do druku (justowanie tekstu, ustawienia marginesów, nagłówków, interlinii itp.). Wtedy podjęłam decyzję, że nie chcę sama grać w tę bezsensowną grę.
Kolejne "ale" to kretyńskie podstawy programowe. Biologia w szkole podstawowej jest przeładowana, pełna zapisów będących pustosłowiem i nastawiona na wkuwanie. Nie umiem sobie wyobrazić fajnych, inspirujących zajęć - realizacja podstawy narzuca ogromne tempo szuflowania nadmiaru informacji. Liczba godzin przedmiotu nieproporcjonalnie niska do objętości podstawy, praktycznie wymusza stosowanie w tej sytuacji metody podawczej + odtwórcze zadania domowe.
Trzecie "ale" to godziny pracy. 7:30-15:30 dla wszystkich na pełnym etacie lub z przesunięciem zależnie od zwyczajowych godzin pracy (na przykład w przedszkolach). Liczba godzin dydaktycznych do unormowania. Na przykład polonista mniej (18?), bo potrzebuje więcej czasu na ewaluację postępów ucznia poza lekcjami, wuefista nieco więcej (24?), bo ewaluacja następuje w całości podczas godzin dydaktycznych.
Wygląda na to, że raczej nie wrócę do zawodu. :)
Strajk moim zdaniem właściwie niczego już nie pogorszy. Ludzie zostali nieźle zmanipulowani ciągłym powtarzaniem, jak ważny jest egzamin po szkole podstawowej i gimnazjalny, a to nieprawda. Uczniowie uczyli się przez kilka lat, uzyskali określony poziom kompetencji, dostaną świadectwa. Czyżby wszyscy zapomnieli, że wcale nie tak jeszcze dawno tego egzaminu (który działa trochę jak wyścig szczurów i służy przede wszystkim porównaniu szkół, które koncentrują się na uczeniu "pod egzamin") wcale nie było? W szkole średniej lub na wydziale wyższej uczelni, do których trafiał absolwent prowadzono rekrutację a to poprzez konkurs świadectw, a to poprzez egzamin pisemny, praktyczny, ocenę teki z pracami, punktowanie osiągnięć sportowych - pozostawało to w gestii szkoły kolejnego poziomu edukacji.
Komplikacja pracy szkół na kilkanaście lat wynikająca z wypuszczenia teraz dwóch roczników (uczonych różnymi podstawami programowymi), a potem przechodzenia przez system edukacji podwójnego rocznika siedmiolatków i obowiązkowych sześciolatków i pustawego rocznika, gdy wycofano się z tego pomysłu. Dlaczego to zostało tak łatwo zaakceptowane?
Podstawy programowe? Nieudane.
Sukces reformy? Niewiadomy. O ile dobrym pomysłem był powrót do wzbogacenia oferty kształcenia zawodowego i technicznego, to kim ma być ono realizowane? Jaki inżynier budownictwa zatrudni się w technikum? Skąd wziąć informatyków, którzy zechcą uczyć w szkołach branżowych i profilowanych klasach techników i liceów?
Oświata jest w kryzysie. Strajk to naturalna konsekwencja "sukcesu" reform.