"Pisząc o skutkach zainfekowania wirusem SARS-CoV-2 chciałbym przede
wszystkim określić problem z medycznego, a nie politycznego punktu
widzenia, jednakże w całej tej sytuacji elementy zdrowotne są pod
pewnymi względami tak ściśle związane z elementami polityki, że nie
sposób ich całkowicie rozdzielić.
Jak w dowcipie, który ostatnio przeczytałem: Pacjentka pyta lekarza,
czy mamy się spodziewać nowej fali zachorowań. Lekarz odpowiada: „Nie
wiem, proszę pani. Jestem lekarzem a nie politykiem”.
Na początku ogłoszenia epidemii (pandemii) nie bardzo było wiadomo,
czy nie zbliża się kolejne zagrożenie masowym wymieraniem ludności,
jak w czasie prawdziwych epidemii (dżuma Justyniana , 541-542r. – w
samym Konstantynopolu umierało dziennie 5000 osób a populacja miasta
zmniejszyła się o 40%; dżuma w Europie w XIV w – zmarła 1/3 ludności
Europy; „zaraza” w Londynie w 1665-1666r. – zmarło 20% mieszkańców
Londynu; grypa hiszpanka – śmiertelność 10-20%). To były prawdziwe
epidemie, nie takie jak sławetna świńska grypa. Oskarżono wówczas WHO
o ogłaszanie sztucznej pandemii na potrzeby koncernów
farmaceutycznych. Wykazano, że w grupie, która przygotowywała dokument
w sprawie rekomendacji stosowania szczepionek, pracowało 3 naukowców,
którzy otrzymywali wypłaty od firm farmaceutycznych. W 2010 r.
opublikowano na ten temat krytyczne raporty - zarówno na łamach
brytyjskiego pisma medycznego BMJ, jak również na posiedzeniu
Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (PACE).
W przypadku Covid-19 okazało się, że śmiertelność średnio na świecie
nie przekracza setnych części procent. W Polsce na Covid-19 zmarło
kilkakrotnie mniej, niż w tym samym czasie na zapalenie płuc. Na
HIV/AIDS rocznie umiera na świecie ok. 1 mln. osób. Liczba zakażeń
jelitowych bakterią Clostridium difficile jest kilkakrotnie większa
niż liczba osób, u których stwierdzono zainfekowanie wirusem
SARS-CoV-2, a przebieg zakażenia jest często o wiele bardziej poważny.
W ciągu kilku ostatnich miesięcy pracy na oddziale zakaźnym spotykałem
się z wieloma osobami, u których wykryto zainfekowanie Covid-19.
Celowo nie piszę, że „były chore na Covid”, gdyż ponad 95 % miało albo
lekkie objawy, ustępujące po 1-3 dniach, albo nie wykazywała w ogóle
żadnych objawów. Zwyklej u tych lekko chorych obserwowaliśmy
niewielkie podwyższenie temperatury ciała, przejściowe zaburzenia
smaku lub węchu. Oczywiście, były także osoby, u których wystąpiły
poważne objawy, wymagające hospitalizacji a niekiedy intensywnego
leczenia. Zawsze istnieli ludzie ciężko chorzy i zawsze ludzie
umierali. Nikt tego nie neguje. Na szczęście spośród osób, które do
nas trafiały, był to naprawdę niewielki odsetek. Ci pacjenci
oczywiście byli kierowani do szpitala jednoimiennego.
Nie tylko z mojej obserwacji, ale także z wymiany doświadczeń z
wieloma moimi kolegami – głównie lekarzami rodzinnymi – wynika, że w
czasie zachorowań grypowych stan pacjentów był zdecydowanie bardziej
poważny. Były to w większości osoby naprawdę chore, bardzo osłabione,
wysoko gorączkujące, a ich normalna, codzienna aktywność, była
wyłączona na kilka lub kilkanaście dni.
Przez lata spotykaliśmy się z różnymi chorobami infekcyjnymi,
przebiegającymi często z bardziej burzliwymi objawami, ale nikt z tego
powodu nie wpadał w panikę, nie zarządzał kwarantanny, izolacji, nie
zmuszał ludzi zdrowych do wykonywania testów, badań – tylko dlatego,
że znaleźli się w pobliżu osoby zainfekowanej. Po prostu zachowywano
się racjonalnie.
Pamiętam, jak zaczęły się zachorowania na HIV. Początkowo ludzie byli
naprawdę przestraszeni. Obawiali się, że zakażą się jeśli dotkną
klamki, którą przed chwilą dotykał pacjent z HIV. I co wówczas
robiono? Nakręcano panikę? Zarządzano kwarantanny? Czy podawano w
mediach, ile nowych przypadków wykryto każdego dnia? Czy wirusa
nazywano „śmiertelnym wirusem”? Nie. I władze, i pracownicy medyczni
zachowywali się wówczas zupełnie normalnie. Starano się ludzi
uspokoić, wytłumaczyć, że jest to choroba infekcyjna jak wiele innych
i oczywiście należy zachować pewną ostrożność, ale nie wolno wpadać w
panikę. To były normalne czasy. Nie było „zapotrzebowania
politycznego” na eskalowanie pandemii strachu, zupełnie inaczej niż w
chwili obecnej.
Aktualnie śmiertelność z powodu innych chorób (w tym infekcyjnych)
jest znacznie wyższa, niż śmiertelność wśród osób, które kwalifikuje
się jako zmarłe w wyniku zakażenia Covid. Na inne choroby zakaźne
umiera ponad 90% osób, a zakwalifikowanych jako Covid – poniżej 10%.
Natomiast przekaz medialny jest taki, że mamy się bać tych kilku
procent, a nie musimy się przejmować innymi zakażeniami, które są
odpowiedzialne za ponad 90% zgonów spowodowanych chorobami zakaźnymi.
Gdzie logika? Niezbędne jest w tym przypadku uświadomienie, że
zakażenie Covid może być przysłowiowym „gwoździem do trumny” u osób
schorowanych, ale praktycznie samo w sobie nie prowadzi do śmierci
(tak jak to było początkowo w przypadku AIDS - teraz są terapie, które
pozwalają zachować tych pacjentów przy życiu, lecz na początku
rozpoznanie AIDS kojarzyło się z nieuchronnym zgonem).
Już słyszę adwersarzy, którzy mówią: „A gdyby to chodziło o twoją
najbliższą osobę, schorowaną, w podeszłym wieku, to też uważasz, że
nie powinno być obostrzeń, maseczek, izolacji, kwarantanny itp.?
Powiedz to osobie, która utraciła kogoś bliskiego”.
Odpowiadam podwójnie:
- To powiedz to trzem innym osobom, które utraciły swoich bliskich z
powodu niemożności otrzymania właściwej pomocy lekarskiej z powodu
restrykcji covidowych.
2). Mój Tato w wieku 81 lat zachorował na banalną infekcję wirusową
(nie żaden Covid), która była tym przysłowiowym gwoździem do trumny.
Zmarł. I wcale nie uważam, że powinniśmy w tamtym czasie paraliżować
normalne życie, funkcjonowanie służby zdrowia, aby zredukować
możliwość przenoszenia czynników zakaźnych. Podstawowe zasady – tak.
Ale nadzwyczajne, przekraczające zasady zdrowego rozsądku –
zdecydowanie NIE.
Mimo braku istotnych różnic pomiędzy infekcją Covid a innymi
infekcjami wirusowymi (w tym – innymi koronawirusami, które występują
w populacji w ilości 5 do 15%) – zarządzono wyolbrzymione, sprzeczne z
logiką restrykcje. Sparaliżowano służbę zdrowia. Sparaliżowano
gospodarkę. Zniszczono wiele firm (niezależnie od wypłat
rekompensujących). Pozbawiono ludzi komfortu bycia wolnym człowiekiem.
Zastraszono.
Być może uchroniono (a właściwie – odwleczono w czasie) zakażenie
jakiegoś procenta osób. W miejsce tego pozbawiono zdrowia, a
niejednokrotnie życia, o wiele więcej ludzi. Terapia okazała się
gorsza niż choroba. Na co dzień spotykam się z sytuacjami, że chorzy
pacjenci nie mogą się dostać do lekarza, jeśli mają podwyższoną
temperaturę ciała. Są odsyłani z kwitkiem w formie „teleporady”, bez
badania fizykalnego, bez badań analitycznych, obrazowych (bo mogą mieć
Covida). Ostatnio poruszający, znany mi osobiście przykład z innego
miasta: starsza kobieta mieszkająca z mężem (także w podeszłym wieku)
z nieco podwyższoną temp. ciała. Pobrano wymaz w kierunku Covid i
pozostała w domu. Po kilku godzinach wzrost temp. ciała do ponad 40
st. C. Zasłabła. Mąż wezwał pogotowie. Ratownicy poinformowali, że w
oddziale zakaźnym nie ma miejsc wolnych. Szpital jednoimienny jej nie
przyjmie, bo nie ma stwierdzonego dodatniego Covida. Inne szpitale nie
przyjmą, bo nie ma stwierdzonego ujemnego Covida. Pacjentkę
pozostawiono w domu, tłumacząc, że gdyby pojawiła się silna duszność,
to niech jeszcze raz wezwie pogotowie. Może w tym czasie będzie już
wynik pobranego wcześniej wymazu w kierunku SARS-CoV-2.
Proszę mi wierzyć, to nie jest żadne wyolbrzymianie problemu. I ja i
moi koledzy spotykamy się z takimi sytuacjami często. Kiedy na
początku na wyniki testów czekaliśmy nawet kilka dni, to pamiętam, jak
jeden pacjent po wypadku nie był zaopatrzony przez 3 dni (rany nie
były zeszyte). Krążył między jednym szpitalem a drugim (w tym –
jednoimiennym, gdzie też go nie zaopatrzono twierdząc, że powinien być
zaopatrzony w miejscu zamieszkania).
Z pewnością każdy zna liczne takie przypadki. To jeden z wielu
aspektów pandemii strachu.
Inną, niezwykle przykrą konsekwencją koronapaniki jest pozostawianie
starszych, lub młodych ale poważnie chorych osób wymagających
hospitalizacji bez możliwości kontaktu z bliskimi. Tacy ludzie, często
bardzo emocjonalnie związani z innymi członkami rodziny zostają
osamotnieni, bez możliwości odwiedzin w momencie, kiedy wsparcie
najbliższych jest im najbardziej potrzebne.
Warto tu wspomnieć o depresjach (koledzy psychiatrzy i psychologowie
mają coraz więcej nowych pacjentów).
Depresja idzie w parze także ze wzrostem bezrobocia. Jak wynika z
wielu analiz – wzrost bezrobocia o 1% przyczynia się do wzrostu liczby
samobójstw o ok. 1,1%.
Kilkakrotnie na moich oczach dochodziło do omdleń, kiedy pacjenci
(nawet mężczyzna w sile wieku) z powodu założonej maseczki mieli
utrudniony dopływ tlenu. Po zdjęciu maski wracali powoli do siebie.
Wtedy mówiłem, żeby nie zakładali w tym dniu maseczki, niezależnie od
zaleceń ministra.
A propos bezpieczeństwa maseczek. Znowu wielu adwersarzy przekonuje,
że personel służby zdrowia, zwłaszcza zabiegowcy – używają na co dzień
masek i nic się nie dzieje. Tak, to prawda, ale czy w przypadku
zaostrzenia POChP lub w zaawansowanej ciąży stają za stołem
operacyjnym? Chyba nie.
Ponadto - zdecydowana większość obserwowanych przeze mnie (i nie
tylko) osób używa tej samej maski przez wiele tygodni. Jest ona
zabrudzona, zainfekowana, a zdarza się, że jeden drugiemu pożycza
przed wejściem do sklepu. Inni maja ją na samych ustach lub na
brodzie, byleby się uchronić przed mandatem. Nawet gdyby taka maska
rzeczywiście ograniczała transmisję wirusa, to w tych przypadkach nie
tylko nie ogranicza, ale dodatkowo naraża na infekcje.
Czy warto więc tak bardzo dezorganizować normalne życie, normalne
funkcjonowanie służby zdrowia, aby osiągnąć wyimaginowaną korzyść
zdrowotną w nielicznych, pojedynczych przypadkach, poświęcając pod
wieloma względami dużo większe grupy ludzi?
O co więc chodzi? Bo ze zdrowym rozsądkiem, a zwłaszcza z medyczną
zasadą „primum non nocere” (przede wszystkim nie szkodzić) - ma to
niewiele wspólnego.
Zastraszanie i wzbudzanie paniki szkodzi nam wszystkim. Proszę sobie
wyobrazić pilota samolotu, który awaryjnie lądował. Po wylądowaniu
informuje pasażerów: „proszę spokojnie podchodzić do wyjść awaryjnych.
Na zewnątrz są już służby ratunkowe. Wszyscy bezpiecznie opuszczą
samolot”. I nawet, jeśliby zagrażało większe niebezpieczeństwo, to
takie rozważne podejście i uspokojenie ludzi zwiększa szansę ich
uratowania. A gdyby pilot krzyczał: „Ludzie! Ratujcie się kto może, bo
w każdej chwili mogą wybuchnąć zbiorniki z paliwem”. Jak można byłoby
to ocenić?
Na naszych oczach odbywa się to drugie. Niestety. Nawet samo podawanie
liczb nowo zakażonych lub zmarłych osób jest sposobem manipulacji i
straszenia. Średnio w ciągu doby umiera w Polsce ok. 1100 osób. I o
tym się nie mówi w mediach. Natomiast słyszymy, że zmarło 8 osób z
powodu Covida (tak naprawdę nie wiadomo, czy rzeczywiście z powodu
Covida, bo sekcji się u nas w tych przypadkach nie robi).
Ponadto, w zdecydowanej większości przypadków ludzie umierali na inne
choroby, będąc „bezobjawowymi nosicielami wirusa” ale do informacji
publicznej podaje się, że zmarli „z powodu” koronawirusa, co jest
kolejnym elementem manipulacji zmierzającej do eskalowania strachu.
A gdyby tak informować, że dziś zginęło w wypadkach komunikacyjnych 8
osób w Polsce. I tak codziennie (tyle bowiem średnio ginie). I gdyby
stwierdzić, że trzeba wobec tego podjąć nadzwyczajne działania –
ograniczenie ilości pojazdów na jezdni (jeden pojazd od drugiego w
odległości 100 m), ograniczenie ilości pieszych na przejściach
(maksimum dwie osoby jednocześnie), konieczność noszenia przez
pieszych czapeczek z migającym światełkiem (za brak czapeczki wysokie
mandaty)? A najlepiej: „Zostań w domu, nie wychodź na ulicę – zachowaj
się odpowiedzialnie”. I tu widać nonsens nieadekwatnych działań, z
jakimi mamy do czynienia w związku z koronapaniką.
Jeżeli ktoś powie, że przykład jest chybiony, bo tu chodzi o chorobę
zakaźną - to od razu odpowiadam: chodzi o to, by zmniejszyć ilość
zgonów – niezależnie od przyczyny.
Ktoś może powiedzieć, że łatwo mi ironizować na temat ofiar wypadków.
Od razu odpowiadam: mój syn zginął w wypadku w wieku 19 lat. I nie
uważam, że powinno się nosić dla bezpieczeństwa czapeczki z migającym
światełkiem.
Dlaczego uważam, że straszenie jest częścią polityki?
Minęło kilka miesięcy. W niektórych krajach zrezygnowano z siania
paniki i prowadzono w miarę normalne życie (poza nielicznymi
ograniczeniami). Jaki skutek w porównaniu w tymi, gdzie wprowadzono
obostrzenia
Kraj / procent zakażeń w całej populacji / procent zgonów w całej populacji
USA / 1,8% / 0,055%
Brazylia / 1,8% / 0,06%
Włochy / 0,45% / 0,06%
Polska / 0,18% / 0,005%
Białoruś / 0,75% / 0,007%
Szwecja / 0,84% / 0,06%
Jak widać – nie ma istotnej różnicy pomiędzy średnią liczbą zgonów na
świecie a średnią liczbą zgonów w krajach bez obostrzeń (Szwecja,
Białoruś).
A propos Białorusi – niezależnie od oceny politycznej i moralnej ich
prezydenta, to warto zapoznać się z konferencją prasową, gdzie podał
do publicznej wiadomości, w jaki sposób próbowano go nakłonić, by
zastosował takie obostrzenia, jak w pozostałych krajach:
„Agencja Bełsat poinformowała o tym, że WHO czyli Światowa Organizacja
Zdrowia, agenda ONZ zaproponowała prezydentowi Łukaszence 92 miliony
dolarów za wprowadzenie w całym kraju restrykcji takich, jak we
Włoszech”. Odmówił. Kilka tygodni później zgłosił się do niego
Międzynarodowy Fundusz Walutowy (IMF) również agenda ONZ. Oferta za to
samo okazała się dziesięciokrotnie większa. Łukaszenko odmówił
stwierdzając - “Nie będziemy tańczyć jak nam kto zagra”. - cytuje
białoruska agencja powołując się na materiał filmowy.
Białoruś nie zamknęła swej gospodarki a 9 maja zorganizowała nawet (w
przeciwieństwie do Rosji) defiladę w Dzień Zwycięstwa. Mimo to
sytuacja epidemiczna jest na Białorusi lepsza niż w wielu innych
krajach, które zastosowały tzw. lock down”.
Czy tak m.in. wygląda „pociąganie za sznurki”? A może jeszcze innych
metod „perswazji” używano?
Przyszłość nie napawa optymizmem. Pomimo, że na początku minister
zdrowia mówił jak lekarz („maseczki nic nie dają i nie wiem, po co je
ludzie noszą”, oraz: „ja nie mam objawów chorobowych więc nie muszę
ich nosić”), później zmienił zdanie na bardziej „poprawne
politycznie”.
Zastraszanie konsekwentnie postępuje.
Ale nie wszyscy boją się „śmiertelnego wirusa” (jak się go często
określa w mediach). Coraz więcej osób porównuje go z innymi, znanymi
chorobami i widzi cały absurd tego zastraszania. Podobnie większość
moich kolegów – lekarzy. Boją się czegoś innego: kwarantanny. Wolą nie
przyjmować pacjentów, odesłać ich bez badania zasłaniając się taką
możliwością (teleporada), żeby przypadkiem nie natknąć się na
pacjenta, u którego wykryje się Covid-19.
Gdyby nie ta obawa, problem w służbie zdrowia w dużej mierze byłby rozwiązany.
Podobnie ze szpitalami jednoimiennymi, które przestają być wydolne.
Jeśliby ktoś chciał bardziej skutecznie dokonać destrukcji służby
zdrowia to można by było wprowadzić kwarantannę, izolację, badania
przesiewowe np. u osób z zakażeniami jelitowymi (w tym: Cl.
difficile), z HIV/AIDS, z zapaleniem płuc (ok. 12 tys. zgonów rocznie
w Polsce i także można się zarazić drogą kropelkową). Zróbmy w tych
przypadkach również szpitale jednoimienne i dopiero wówczas pokażemy
społeczeństwu, przed jakim straszliwym niebezpieczeństwem trzeba go
chronić. A szpitale jednoimienne nie będą w stanie przyjąć wszystkich
tam kierowanych.
Panika będzie jeszcze większa.
W prowadzonym przeze mnie oddziale zakaźnym już teraz nie jesteśmy w
stanie obsłużyć wszystkich zgłaszających się pacjentów, którym
odmówiono pomocy w innych placówkach służby zdrowia. Brak personelu,
brak „mocy przerobowych”.
Z dziesiątków osób, które się zgłaszają, tylko u pojedynczych osób
jest wykryty Covid. Cała reszta jest zdrowa. A nawet ci zainfekowani
(zgłosili się, bo dostali takie polecenie) w zdecydowanej większości
wykazują zdziwienie, że wykryto wirusa, bo nie mają ŻADNYCH objawów.
Tak więc izolujemy zdrowych (bo wykryto u nich materiał genetyczny
jednego z całej rzeszy wirusów, które normalnie zasiedlają ludzki
organizm i z którymi nasz układ odpornościowy doskonale sobie radzi),
poddajemy ich badaniom, nie mając już pełnych możliwości zająć się
chorymi na inne choroby.
A co będzie za kilka tygodni, gdy pojawią się typowe dla okresu
jesiennego infekcje z podwyższoną temperaturą ciała? Zdecydowana
większość tych osób nie będzie miała wykrytego tego „śmiertelnego”
wirusa (przypomnę, że śmiertelność w skali świata to zaledwie 0,05%!),
ale zostaną odesłani bez badania, żeby personel nie musiał poddać się
kwarantannie.
Czy te wszystkie, nieadekwatne do rzeczywistego zagrożenia
obostrzenia, mają na celu zdrowie ludzi? Wątpliwe. Gdyby istotne było
zdrowie, to prowadzono by akcje uświadamiające, że należy dbać o
naturalną odporność organizmu oraz podawano by sposoby jak można to
osiągnąć.
Byłem kilka lat temu na konferencji naukowej dla lekarzy rodzinnych
(konferencja o stanie zdrowia Polaków, pod patronatem ministra
zdrowia), gdzie podano ciekawe informacje: mamy coraz większe
możliwości w medycynie stanów nagłych, ale jeśli chodzi o choroby
przewlekłe, to sytuacja nie jest wesoła. Oczywiście stosujemy leczenie
farmakologiczne, ale w tym przypadku możemy wpływać na zdrowie
pacjentów zaledwie w ok. 10%. Natomiast 56% zależy od tego, jak
pacjent traktuje swój organizm (używki, aktywność fizyczna, zdrowe
odżywianie, uzupełnianie niedoborów witamin, mikroelementów,
fitoskładników, eliminowanie toksyn itp.). W 24% na nasze zdrowie ma
wpływ środowisko, w jakim żyjemy. W 10% - predyspozycje genetyczne, a
jedynie w 10% - tzw. medycyna naprawcza.
Od lat mam możliwość obserwacji pacjentów, którzy w oparciu o powyższe
informacje tak zmienili swój styl życia, tak zaczęli dbać o organizm,
że praktycznie przestali zapadać na infekcje pomimo, że wcześniej
często chorowali. Poprawa funkcji organizmu ma wpływ także na inne
jego czynności, nie tylko na układ immunologiczny.
Dlaczego o tym się milczy? Dlaczego zaleca się maseczki, a nie mówi
się, że można inaczej zadbać o zdrowie? Czy dlatego, że komuś zależy,
by ludzie nie byli zbyt zdrowi? Komu?
Kto pociąga za sznurki „poprawności”?
Sposobem wyjścia z zapaści, jaka czeka nas w nadchodzącym czasie
zwiększenia zachorowań, jest zaprzestanie traktowania zakażenia Covid
jak wyjątkowej choroby i traktowanie go tak, jak powiedział Premier
Morawiecki przed wyborami prezydenckimi: „Nie ma się czego bać, widzę,
że już większość z państwa nie nosi maseczek. Choroba, jak choroba,
jak inne choroby infekcyjne”.
A więc potraktujmy ją tak, jak powinniśmy - róbmy masowe badania
wymazów w takim stopniu jak to robimy w przypadku innych chorób
infekcyjnych (czyli wcale), znieśmy kwarantanny, a wówczas zajmiemy
się ludźmi naprawdę chorymi i wymagającymi leczenia a nie zdrowymi
nosicielami. Szpitale jednoimienne będą mogły być normalnymi
szpitalami, a pacjenci zainfekowani, ale wymagający hospitalizacji,
będą mogli być przyjmowani w każdym innym szpitalu bez obawy, że
trzeba będzie poddawać się kwarantannie, która paraliżuje normalne
funkcjonowanie placówek służby zdrowia i każdego człowieka."