Wiara czyni cuda. Nie wierzysz?

in wiara •  5 years ago 

Według przeprowadzonych badań dotyczących wiary w reklamy jesteśmy narodem najmniej podatnym na reklamę. My po prostu reklamie nie wierzymy. Okazaliśmy się też najmniej lojalnymi klientami. Wiemy dobrze, że oni (zawsze są jacyś oni...) tak naprawdę chcą nas wykiwać i tylko wyciągnąć od nas kasę.
To pewnie pozostałości po czasach, w których ani telewizji, ani gazetom, ani wszelkim gadającym głowom się po prostu nie wierzyło.

Poza tym jesteśmy w ogóle strasznie nieufnym narodem. Nie ufamy politykom, bo jesteśmy przekonani, że kierują się przede wszystkim swoim interesem, a nie interesem narodu - czytaj naszym interesem, nie ufamy sprzedawcom, bo dobrze wiemy, że chcą wykorzystać naszą słabość do zakupów i wcisnąć zupełnie nie potrzebne nam sprzęty, produkty czy usługi. Nie ufamy nikomu. Dochodzi do tego, że nawet sobie samym nie ufamy...

Zazdrościłem wiary 2 milionom Amerykanów, którzy w zimny styczniowy dzień (przy temperaturze minus 2, ale tak naprawdę odczuwalnej minus 11) stali przed Kapitolem, gdy 44 prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama obejmował władzę. My Polacy nigdy byśmy nie darzyli takim zaufaniem żadnego polityka, żadnego przywódcy. Tym bardziej nie stalibyśmy na przenikliwym chłodzie, by zobaczyć jak przejmuje władzę z rąk swego poprzednika. Amerykanie natomiast stali i jestem przekonany, że nawet nie czuli chłodu, bo wierzyli, że jest to jeden z najważniejszych dni w ich życiu. Może nawet ważniejszy od dnia ich ślubu, czy też dnia narodzin ich dziecka. Oni wierzą, że tak jak gwarantuje Obama, nastąpi wielka zmiana. I w dodatku stali tam dumni z tego, że to oni - zwykli mieszkańcy Stanów Zjednoczonych - oddając swój głos wybrali tego prezydenta, który zmieni na lepsze ich kraj.

Zazdroszczę Amerykanom tego przekonania, że ich głos ma tak wielką moc sprawczą.

Bo my, choć idziemy na wybory, to rzadko kiedy wierzymy, że nasz głos coś tam zmieni. Głosujemy, bo mamy demokrację, o którą kiedyś tam walczyliśmy, ale tak naprawdę, gdyby ktoś nas zapytał, czy wierzymy, że człowiek, na którego oddajemy swój głos coś zmieni na lepsze, albo czy ten nasz głos lub głos oddany przez sąsiada ma tak naprawdę jakieś znaczenie, tylko byśmy wzruszyli ramionami i odwrócili się na pięcie.

Przecież my lepiej znamy życie.
My - naród doświadczony przez liczne klęski i niepowodzenia nauczyliśmy się, by nikomu nie wierzyć, nikomu nie ufać.
Czy lepiej nam z tym?
Jestem przekonany, że ten nasz sceptycyzm zabija nas od wewnątrz, zjada nas i pozbawia wiary.
A wiara czyni cuda.

Ile osób czytając ten fragment skrzywi się?
Ale ten gość, który to pisze jest naiwny - pomyślą.
Wiara czyni cuda, he, he, idealista jakiś się znalazł, życie go chyba nie kopnęło w d...

Właśnie ten sceptycyzm nas zabija.

Wcale nie jestem lepszy.
Pierwszą myślą, która przeszła mi przez głowę, gdy patrzyłem na te tłumy Amerykanów stojących pod Kapitolem na mrozie, było: ale naiwni ci Amerykanie, życia nie znają. Myślą, że jak przyjdzie nowy prezydent, to coś się zmieni...
Potem walnąłem się w głowę i pomyślałem, że ich dzięki ich wierze w tego prezydenta, oni sami staną się lepsi i to oni zmienią swój kraj. Przecież to nie jest tak, że jeden człowiek coś zmieni, ale jeśli potrafi on zaszczepić wiarę milionom swych rodaków, to będzie mógł zmianami na lepsze pokierować. Na tym przecież polega istota przywództwa, aby wskazywać drogę i zarażać nadzieją na lepszy świat, który wszyscy razem będą umieli zbudować. Budowanie lepszej rzeczywistości nie polega na tym, by usiąść i czekać aż ten gość, który ją obiecuje sam ją zbuduje własnymi rękami, ale na tym, by wszyscy, którzy wierzą, że może być lepiej, ten świat budowali.

Bo sceptycyzm zabija, a wiara uzdrawia.
Ta wiara naprawdę potrafi nas uzdrowić.

Wiara w innych ludzi powoduje, że przestajemy robić wszystko i pozwalamy innym ludziom przejąć część naszych obowiązków.
Wiara w siebie, we własne umiejętności, własne zdolności powoduje, że udaje się nam lepiej realizować zamierzenia, których się podejmujemy, jesteśmy mniej zestresowani i mniej nerwowi, a tym samym łatwiej komunikujemy się z innymi.

Wiara w szczytne idee, które ktoś głosi sprawia, że wyruszamy na wyprawę, by uczynić świat lepszym, a brak tej wiary powoduje, że siedzimy w tym samym starym fotelu i narzekamy na świat.

Czekamy wówczas, jak biedni Papuasi, których dusze opanował kult cargo, na cud. Jak Papuasi na Nowej Gwinei po raz pierwszy zetknęli się z białymi, zobaczyli, że do miast wybudowanych przez białych osadników na wybrzeżu wyspy co pewien czas przylatują samoloty, wypełnione po brzegi kontenerami z jedzeniem, to byli przekonani, że samoloty

  • wielkie, ryczące ptaki - zsyłają białym osadnikom przodkowie z zaświatów, by ci mieli co jeść i pić. Zaczęli więc wznosić modły do swoich przodków, by ci również wysłali im samoloty z kontenerami wypełnionymi dobrami i czekali na nie niczym na cud. W tym przypadku jednak nawet silna wiara im nie pomogła...

Dajmy się czasem porwać przywódcom, którzy mówią ważne dla nas rzeczy, bo to my je będziemy realizować, a nie oni.

Weźmy takie sprzątanie świata.
Wszyscy narzekamy, że jest brudno wokół nas. W lesie leżą śmieci, na wolnych działkach leżą śmieci. Ludzie zaśmiecają również chodniki. Wywożą stare lodówki do lasu. Jednym słowem wszędzie jest brud i syf. Czy coś robimy, by to poprawić? Przecież, gdyby każdy z nas podniósł chociaż jedną gazetę, jedną butelkę walająca się na trawniku, byłoby wokół nas czyściej. Jednak na co dzień brakuje nam motywacji do działania. Dlatego wymyślono dzień sprzątania świata. Nie różni się on od innych dni, ale motywuje nas do działania, bo ktoś próbuje nas porwać, żebyśmy opuścili ten nasz skostniały od narzekania świat i zrobili coś dla lokalnej społeczności, czyli tak naprawdę dla nas samych. Gdyby pojawił się przywódca zachęcający codziennie do tego, byśmy sprzątali śmieci wokół nas, pokazujący nam wizję zmian, dzięki którym za kilka lat nie będzie na trawie ani jednej butelki, ani jednej gazety, a w lasach nie będziemy potykać się o worki ze śmieciami - to prawdopodobnie byśmy próbowali trochę zmienić otaczający nas świat. Uwierzylibyśmy, że możemy coś zmienić na lepsze.

Wiara w szczytne cele, wiara w ludzi głoszących te cele, pomaga zmieniać świat - pod warunkiem, że znajdą się przywódcy, którzy nakłonią nas do ich realizacji...

Szczytne cele nie wystarczą, jeżeli nie znajdą się ludzie, którzy je zrealizują. Przywódcy mogą najwyżej je wskazać, pokazać do nich drogę i wyruszyć w tę drogą jako pierwsi. Jeżeli nikt za nimi nie pójdzie, to sami nie zrealizują założonych celów. Jeśli odwrócimy się na pięcie i stwierdzimy: to się na pewno nie uda, nie warto się angażować, nigdy nie będziemy mieć szansy, to nie zobaczymy, co mogliśmy osiągnąć.

Bardzo trudno jest pociągnąć za sobą ludzi, zaszczepić w nich pomysły oraz zachęcić do działania. Nasze organizmy są tak zaprogramowane, aby nie tracić zbędnej energii na zmiany, na nowe działania. To jest pierwsza przeszkoda, która każe nam bronić status quo, nawet gdyby nam się ono nie podobało.

Po drugie boimy się porażki. I paradoksalnie wolimy jakiś działań nie zaczynać, niż gdybyśmy mieli ponieść podczas ich realizacji porażkę. No i boimy się samych zmian, bo nigdy tak naprawdę nie wiemy, jak będzie wyglądał ten nowy świat.

Na koniec zostawiłem jeszcze jeden argument przeciw angażowaniu się w różne - nawet najszczytniejsze idee - nie mamy w nich bezpośredniego interesu. Jesteśmy tak zagonieni,
w naszym codziennym kieracie, że staramy się nie podejmować żadnych działań, które nie przyniosą nam natychmiastowej poprawy naszego stanu życia i posiadania.

Biorąc pod uwagę opory, które nie pozwalają nam podążać za szczytnymi ideami i przywódcami je głoszącymi, możemy jedynie współczuć przywódcom. Oni mają z nami naprawdę ciężkie życie. Ile muszą się namęczyć, żeby skłonić nas do działania, zaszczepić
w nas energię do zmienienia status quo.

Żeby było przywódcom jeszcze trudniej dorzućmy do tego jeszcze nasz, narodowy, wrodzony sceptycyzm.
Amerykanie mają przynajmniej wiarę w ludzi.
My z natury przywódcom nie ufamy.

Co ma robić przywódca, żeby nakłonić ludzi, do tego by za nim podążyli?

Po pierwsze musi głęboko wierzyć, że jego zamierzenia mają szansę powodzenia.
Musi na tyle głęboko w to wierzyć, że gdy spotka sceptycznych ludzi, to będzie umiał swą wiarą zmiękczyć ich sceptycyzm.

Po drugie musi mieć w sobie tyle zapału, graniczącego wręcz z desperacją, że sam zajmie się realizacją tych idei, które propaguje, nawet wtedy, gdy nie znajdzie ani jednego zwolennika. Bo ludzie będą przywódcę obserwować, zanim pójdą jego śladami. Powinien więc swoją pracą i poświęceniem udowodnić im, że warto realizować jego cele. Musi swoją wytrwałością udowodnić, że naprawdę wierzy w to, co mówi. Wiara przywódcy powinna być silniejsza niż sceptycyzm ludzi, których chce nakłonić do działania.

Po trzecie przywódca musi pamiętać o wspólnych wartościach. Ludzie, którym przewodzi mają swoje własne potrzeby i interesy. Dlatego wizje kreślone przez przywódcę nie mogą być im obce. Przywódca musi realizować tylko takie cele, które odpowiadają wspólnym wartościom w przeciwnym razie zostanie sam. Tę prawdę odkrył w starożytności Aleksander Macedoński, który mawiał, że nie stworzyłby imperium, gdyby nie chcieli tego Grecy. Tę prawdę na nowo przypomina Barack Obama, a Amerykanie za nim powtarzają: Yes we can.
A czy Ty wytyczając cele i przewodząc swoim podwładnym również o tej prawdzie pamiętasz?

Authors get paid when people like you upvote their post.
If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE STEEM!