Ludzie różnie oceniają poszczególne książki poświęcone Wiedźminowi. Od niektórych słyszałem, że opowiadania są lepsze, inni z kolei wyżej cenią sobie sagę. Jeśli o mnie chodzi, to jestem gdzieś po środku. Lubię zarówno dwa tomy opowiadań, jak i pięcioksiąg, choć każdy z różnych powodów. Opowiadania mają mocniejszy wydźwięk i zdarzyło się po paru rozdziałach, że musiałem zrobić sobie przerwę przed rozpoczęciem kolejnego. Wydaje mi się również, że były napisane w nieco mroczniejszy, surowszy sposób, choć to może być jedynie moje subiektywne wrażenie. Z kolei saga ma nieco bardziej skomplikowaną fabułę (ale nie na jakimś szczególnie wysokim poziomie), więcej bohaterów i bardziej rozwinięty świat. Jasne, losy niektórych postaci przeplatają się z głównym wątkiem, czasem w naprawdę zaskakujący dla mnie sposób, ale nie czyni to z tej opowieści czegoś niezwykłego na tle innych powieści. Ot, opowieść jakich było już tysiące w książkach czy serialach - ma parę fajnych elementów, ale nie tyle dużo, by w zdecydowany sposób wyróżniać na tle innych dzieł fantasy. Inne zdanie mam jednak wobec pomysłu na kreację świata przedstawionego i jego bohaterów. Pomysł, bo Sapkowski niespecjalnie się na nim skupił. Pisał swoje książki dla bohaterów, a świat pełnił wyłącznie rolę narzędzia w celu ich przedstawienia. Nie zrozumcie mnie źle - nie mówię, że "Wiedźmin" to słaba książka, byłbym hipokrytą tak mówiąc. Nie uważam go za fenomenalną opowieść, natomiast za dobrą i wartościową już jak najbardziej. Niestety, jak to powiedział lata temu mój dawny kumpel - "Bycie dobrym czy bardzo dobrym jest niewystarczające dla wybicia się w niektórych przypadkach. Czasem konkurencja jest za duża i prezentuje zbyt równy poziom, by się wybić ponad szereg”. Starke powiedział to co prawda o innych książkach, ale idealnie nadaje się do gatunku fantasy i książki Sapkowskiego. Stety lub niestety, jest od groma wartościowych książek zarówno na sklepowych półkach, bibliotekach, jak i takich, które nie miały za mało szczęścia i znalazły się na śmietniku historii.
Nie wiem, czy Sapkowski grał w gry RPG czy inspirował się dziełami pisanymi, ale jeszcze nigdy nie czytałem książki fantasy, w której autor tak dobrze przedstawiałby świat z magią i heroicznymi wojownikami za pomocą słów. Zwalam to jednak na moje małe doświadczenie, przez lata słyszałem o wielu utalentowanych twórcach piszących fantasy. Po prostu spotkałem się z tym po raz pierwszy. W książkach George’a Martina, czy Johna Tolkiena nie czułem aż tyle elementów fantasy, co w dotychczas przeczytanych książkach Sapkowskiego. Może to wina przekładu i klimat fantasy się zatracił. Opis broni, narzędzi, czy działanie magii, często przypominały mi większość elementów gier z tego gatunku. Wszystko jest tak dokładnie napisane, że można by pomyśleć, iż autor naprawdę wie, co pisze. Bez większych problemów można rozpoznać myśli i słowa wypowiadane przez elfa, człowieka, niziołka czy przedstawiciela dowolnie innej rasy. Elfy są wyniosłe wobec ludzi, nieco mniej wobec krasnoludów. Trudno im odmówić racji - żyją dużo dłużej, są wrażliwe na magię, nauczyli jej ludzi, są bardziej zaawansowani na każdym polu, umieją odmówić sobie przyjemności, które zabierają czas. Nasza rasa ze świata "Wiedźmina" nie bardzo różni się od nas samych. Jesteśmy czasem krótkowzroczni, za często bywamy okrutni i gdybyśmy tylko mogli, to wielu z nas oddawałoby się nieustannym hulankom i swawolom. Niziołki, gnomy i inne maluchy momentalnie przywodzą mi na myśl hobbity z filmów na podstawie twórczości Tolkiena. Krasnoludy z kolei zachowują się dokładnie tak, jak faceci którzy siedzieli zdecydowanie za dłuuuugo w swojej piwnicy (niewielka zmiana, wszakże krasnale robią przez lata pod ziemią kopiąc rudę), tj. pierdzą, sikają, nie przejmują się niczym i nie czują większego wstydu przy machaniu swoim zaganiaczem przed innymi.
Świetnie to było widać, gdy nasi bohaterowie podróżowali przez kraj ogarnięty wojną. Bohaterowie odzywali i zachowywali się w sposób charakterystyczny dla swojej rasy i profesji. Nawet nie trzeba przyglądać się, kto z kim rozmawia, bo da się to odczuć po samych słowach. Czułem się jakbym obserwował jakieś absurdalne party z gry komputerowej - medyk-wampir, oficer-wojownik armii przeciwnika, łowca potworów, dziewczynka wychowana przez driady oraz krasnoludy i gnom. Czytało mi się to nieporównywalnie przyjemniej niż wyprawę drużyny pierścienia i osławioną przyjaźń między Gimlim, a Legolasem. Gdy czarodzieje lub czarodziejki, rozmawiają o magii lub tłumaczą jej działanie nieznającym się ludziom, to czuję się jakbym czytał opis zaklęć z Doty, LoLa, WarCrafta (np. Znak Ard to skumulowana energia kinetyczna odpychająca przeciwników na X metrów, zużywając przy tym Y many). Magia została jedynie lekko nakreślona (zresztą nie tylko ona, geografia uniwersum Geralta też powstała tylko i wyłącznie do miejsca, w którym było to niezbędne autorowi do przedstawienia bohaterów) oraz brakuje dokładniejszych i pełniejszych wyjaśnień, jak w przypadku niektórych światów z innych książek, czy mang. Pozostaje pytanie, czy seria książek o wiedźminie potrzebowała dokładnej charakterystyki i wytłumaczenia od A do Z. Moim zdaniem nie, a przynajmniej póki co tego nie odczułem. Uniemożliwia to jednak merytoryczną dyskusję o magii, w przeciwieństwie do "One Piece", czy "Hunter x Hunter", które w miarę dokładnie wytłumaczyły odpowiedniki magii w swoim świecie (wiemy co i jak, dlaczego, po co, znamy ich historię itd.).
Trudno byłoby mi wskazać postać, której nie lubię w tym uniwersum. Bardzo polubiłem Cahira, Dijkstrę, Milvę, Szczury, większość bohaterów epizodycznych. O nich jednak napiszę w kontekście konkretnych wydarzeń, bo nie mam za dużo do powiedzenia. W przeciwieństwie do Bonharta, Emhyra, Regisa, Vilgefortza i Zoltana, którym poświęcę trochę miejsca.
Zacznę od Cesarza. Jedna z wielu genialnie zaadaptowanych postaci w grze. Za każdym razem, gdy czytam jego rozkazy, to w wyobraźni słyszę jego nieznoszący sprzeciwu głos. Idealnie pasuje do postaci, jaką poznałem w książkach. Apodyktyczny ch*j, który ma pełno trupów w pokoju wypełnionym szafami. Chłodno kalkulujący i nieprzeciętnie inteligentny tyran, któremu nie drgnie brew przy wydawaniu rozkazu rozszabrowania tego co ma jakąkolwiek wartość, spalenia nieistotnych wiosek i wybicia lub zniewolenia mieszkańców krajów północy. Jednym zdaniem, definicja prawdziwego męża stanu, o jakich czytamy w książkach lub widzimy w telewizji. To o nich przeczytacie/usłyszycie, zależy od opcji propagandowej, co zostało bardzo dobrze pokazane przez Sapkowskiego. Duny vel. Emhyr raczej nie ma żadnej super moc, która pozwoliłaby mu spopielać przeciwników. Nie jest też świetnym wojakiem, dla którego wielu użytkowników broni białej, to mniejsze lub większe pały do lania (jak Vilgefortz, Geralt, Bonhart). Ma za to inne walory - Emhyr wyrwał ładną loszkę z wyższych sfer mając paskudną mordę jeża. Mówcie sobie co chcecie, ale jeśli typ wygląda obrzydliwie (Sapek się o to postarał opisując jego twarz), a kobieta rozkłada przed nim nogi z miłości, to gościu musi emanować swą męskością i charakterem na każdym polu. Że już nie wspomnę o tym, że typ z totalnego nikta stał się najsilniejszym władcą w świecie Geralta. Nawet gdyby zawdzięczał to wyłącznie Vilgefortzowi (bo nie wiemy, w jakim stopniu pomógł on Emhyrowi), to fakt że utrzymuje się cały czas na cesarskim tronie i nie daje się z niego zrzucić, dobitnie świadczy o jego umiejętnościach.
Regis to elita wśród wampirów. Nie musi pić ludzkiej krwi, nie działa na niego światło słoneczne, może zamienić się w mgłę, jest nieśmiertelny (nawet jak zostanie rozprdolony na atomy i "zespawany" z domem, to nadal żyje, choć bez krwi innego wampira się nie zregeneruje). Prawdę mówiąc, to zabić go może tylko inny wampir wyższy, a pozostałe metody to środki co najwyżej raniące lub eliminujące z dalszej walki. Regis zapytał wiedźmina o to, na ile wycenia jego power-lvl. Geralt mu odpowiedział, że za zwykłego wampira bierze konia z solidnie wypchanymi jukami, a za niego wziąłby kilka razy tyle + musiałby się bardzo solidnie przygotować do walki. W "Krew i Wino" mogliśmy zobaczyć część jego mocy. Generalnie gościu może latać po niebie z prędkością błyskawicy, jak Goku z końcówki DB i wypidalać dziury w klatce piersiowej gołą pięścią (a i przyjmowanie takowych też go niespecjalnie boli). W sensie że nie wyglądało na to, by taki cios był wymagający dla innego wampira wyższego o podobnej mocy do Regisa. Świetnie to kontrastuje z jego niepozornym wyglądem i osobowością. To intelektualista i pacyfista, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Jest pokorny i mimo swojej olbrzymiej wiedzy nie ma w sobie arogancji. Ma w sobie za to dużo dobra i czasem to za bardzo okazuje, co niekiedy budzi podejrzenia jego kompanów. Siłę wykorzystuje wyłącznie w ramach niezbędnej konieczności. Wie że czasem nie ma innego wyjścia niż pobicie kogoś lub jego zniszczenie. Zawsze jednak stara się najpierw załagodzić spór sztuczkami lub dialogiem nim da swoje przyzwolenie do działania.
Tak jak Regis jest moją ulubioną postacią, tak na ten moment, drugi jest Leo Bonhart. Uwielbiam go za 3 rzeczy - profesjonalne podejście do pracy, nienaganną kulturę i jego roztropność. Nie ma w niej jakiś pozytywnych cech, chyba że za takową uznamy wisielcze poczucie humoru. No i w sumie gdyby wziąć w nawias jego krwawą działalność, to bezproblemowo się z nim współpracuje . Poza tym, Bonhart jest na wskroś przepełniony okrucieństwem, wystarczy na niego po prostu spojrzeć by poczuć się co najmniej niespokojnie. Nie lubi zostawiać za dużo rzeczy w rękach losu i stara się być jak najlepiej przygotowanym do walki oraz na wszelakie możliwe sytuacje. Z przyjemnością kilkukrotnie czytałem jego debiutancką scenę w sadze. Facet dał wybór swoim ofiarom i zapytał, czy wolą odejść z tego świata przyjemnie (czyt. szybkie przecięcie aorty) czy boleśnie. Szczury wybrały wersję bolesną, więc łowca wiedźminów został zmuszony do styrania około 10 bandytów na raz. Ale jak on to zrobił! Tnąc celnie po najważniejszych miejscach niczym Geralt. Albo rozkwaszając komuś głowę, jakby ciął dojrzałego arbuza. Takiego w pełni dojrzałego, pełnego soków. Generalnie odpadali jeden po drugim w bolesny sposób.
Akcja z Ciri pokazuje też, że facet nie jest głupi i umie szybko "łączyć kropki", jak również wyciągać z nich prawidłowe wnioski. Nie robi tego zbyt szybko, by czegoś nie pominąć lub źle zinterpretować, woli się upewnić w swoich osądach. Nie lekceważy też niektórych rzeczy, które zostałyby uznane za nieistotne dla niedoświadczonego obserwatora. Bardzo ładnie wytłumaczył Rience'owi i Puszczykowi swój tok myślenia i to, jak dowiedział się o wartości Ciri. Jestem ciekaw, jak wyglądałoby jego starcie z wiedźminem. Gabarytowo zdają się być mniej-więcej podobni, obaj świetnie władają bronią białą i mają olbrzymie doświadczenie na wielu polach stykających się z wojowaniem. Obaj są również upartymi sku***synami. Tak upartymi, że są nawet w stanie sobie zaszkodzić, jeśli osiągną cel. Pewnie finalnie wygrałby Biały Wilk (zwłaszcza będąc pod wpływem jakieś mikstury), ale bez chemicznych wspomagaczy, to mielibyśmy ciekawe starcie.
Solówka między Vilgefortzem, a Geraltem, jak i czarodziejski Kage-kon na wyspie Thanedd, to póki co mój drugi ulubiony arc w "Wiedźminie". Poznałem bliżej czarodziejki, płakałem ze śmiechu czytając jak niektóre z nich licytowały się, gdzie by się oddały Geraltowi. Podobnie reagowałem obserwując reakcje Yennefer na podniecenie magiczek w związku z urodą łowcy potworów. Większość traktowała jako kochanki drugiej kategorii i zwyczajnie nie reagowała - bo i na co? Co najwyżej dziwiłaby się Geraltowi, że puszcza się z byle kim. Przy niektórych zaś wku**iała się za to w uroczy sposób o najdrobniejszy flirt. Poza tym była świetna akcja z Wiewiórkami, pozostałymi żołnierzami, jak i całe zamieszanie pod koniec zlotu czarodziei. Wplątał się tam nawet Dijkstra i mimo, że jest raczej tłustszy niż w grze, to miał swój mikro udział (współczuję mu nogi, zasyczałem z bólu w tym samym momencie, jak Geralt mu ją wykręcił). No i rzecz najważniejsza - przeczytałem oczekiwaną przeze mnie walkę pomiędzy czarodziejem, a wiedźminem. Nie wyglądała ona jednak tak, jak ją sobie wyobrażałem. Co prawda już wcześniej zaznaczono, że Vilgefortz jest sprawny fizyczne i umie walczyć bronią białą, ale nie spodziewałem się, że jego fechtunek jest porównywalny z tym Geralta. A może nawet jest jeszcze lepszy. Tak czy siak, ich starcie czytało się wyśmienicie. Wiedźmin zachowywał się jak stereotypowy Sebix. Wyzywał maga, uwłaczał jego godności, wyciągał bolesne dla niego sprawy, generalnie spluwał na jego osobę. Vilgefortz cierpliwie i spokojnie znosił wyzwiska. Kontrolował swoje emocje, nawet wtedy, kiedy Geralt posuwał się za daleko. Nasz bohater podchodził do tej walki z myślą o zwycięstwie, które było dla niego nieosiągalne. Co zresztą sam zrozumiał: "Kilka tygodni później, już wyleczony staraniem driad i wód Brokilonu, Geralt zastanawiał się, jaki błąd popełnił w czasie walki. I doszedł do wniosku, że podczas walki nie popełnił żadnego. Jedyny błąd popełnił przed walką. Należało uciec zanim walka się zaczęła."
Całą walka zajęła łącznie z 1.5 strony. Połowa z tego to sceny, jak Vilgefortz znęca się nad Białym Wilkiem i łamie mu kości swoją magiczną, żelazną pałką. Pojedynek sprowadził się do skontrowania śmiertelnych ciosów wiedźmina, a następnie przekopania go jak szmatę i psychicznego dobijania. Jak słusznie zauważył mój kumpel, Paweł, żelazna pałka Vilgefortza prawdopodobnie była wzmacniana magią. Nie zmienia to jednak faktu, że Geralt był w nie najgorszej formie i miał swój srebrny miecz, który przywiózł mu nieco wcześniej Jaskier. Mag nie spocił się za bardzo, a biorąc pod uwagę to, że rozdupcył Regisa na solówie, to śmiem wątpić w szanse Wiedźmina. Nawet po 6 miesięcznym treningu w stylu Rocky'ego, żrąc przy tym na potęgę suple, które brała mała Cirilla w Kaer Morhen. A, jeszcze papa Vesemir by przygotował turbo-eliksir dający 120 lvl na czas jednej walki. Nie ta liga, Vilgefortz odpaliłby magię i Geralt skończyłby jeszcze gorzej niż po dostaniu po ryjku swoim stylem walki. Szkoda, że tak rzadko pojawia się w książce. Jest najsilniejszą znaną mi istotą w tym świecie, ale to jego świetne opanowanie czyni z niego naprawdę przerażającą istotę (facet zniósł na miękko, jak portal Ciri wyjarał mu pół ciała, jak Two-Face’owi!). Nie wiem, jak jest w "Pani Jeziora", ale póki co nie pamiętam, by kiedykolwiek się unosił. Jest pokorny, ugodowy, a ponadto sprawia wrażenie bycia honorowym. Całkiem ciekawa postać, mam nadzieję, że jego motywacje do przejęcia łożyska Ciri nie okażą się zbyt tanie.
Zoltan Chivay jest lepszy niż w grze, co oznacza że jest zajebistą postacią. Arc z wesołą karawaną jest moim ulubionym, w dużej mierze właśnie dzięki jego osobie. Choćby ze względu na runiczny miecz, którym Geralt przepięknie wywijał. Ponadto dzięki niemu dowiedziałem się o tajnikach wykuwania broni przez krasnoludy i gnomy oraz ich wpływie na świat i geopolitykę (a tak przy okazji - jeszcze lepiej ten aspekt wyszedł, jak Dijkstra popłynął z misją dyplomatyczną na północ). Nie żeby historia była szczególnie istotna dla fabuły, ale przez kilka tomów dawała złudne poczucie, że Sapek stworzył cały świat, a nie tylko jego kawałki wokół bohaterów. Wracając do Zoltana, te informacje, to drobnostki wobec jego charakteru. Krasnolud nie jest idealny i jak sam mówi, ma parę złych występków na sumieniu. Stara się jednak wykorzystywać każdą okazję do pomagania komuś z najbliższego otoczenia. Kieruje się mądrą maksymą - po co przejmować się wydarzeniami dziejącymi się daleko stąd, na które nie mamy kompletnie wpływu? Lepiej pomagać ludziom, których widzimy na codzień i możemy ich wspomóc.
Co tu dużo gadać, Zoltan to poczciwy i szczery chłopina z dobrym gadanym. Dzięki niemu rechotałem przy wielu rozdziałach "Chrztu Ognia". Najmilej zapamiętam picie bimbru. Scena jak Jaskier, Zoltan i inni prześcigali się jeden przez drugiego, by pochwalić napitek upędzony przez Regisa była prześwietna. W niczym nie ustępowało to melanżowi w Kaer Morhen. Był równie rozbrajający i zbliżony do rzeczywistości. Swoje też dodała papuga, która nie dość, że klęła jak szewc, to miała dobry timing i niektóre żarty nabierały podwójnej gęstości. Była sytuacja, jak Feldmarszałek Duda powiedział "pier...", czy tam "jeb..." do kobiet, z którymi akurat rozmawiali. Płakałem wtedy ze śmiechu. Ale spokojnie, dla równowagi dostaliśmy feministyczną Lożę Czarodziejek i jeśli Netflix ją zaadaptuje, to internet może zapłonąć od postów o politycznej poprawności. No ale co, nie wolno wytykać charakterystycznych dla mężczyzn wad! Takich sytuacji, jak w/w było więcej, choć tę zapamiętałem najmocniej. Poza tym, Sapek ma subtelniejszy i inteligentniejszy humor niż większość dowcipów z "Wiedźmin 3: Dziki Gon" + DLC. Nie rzuca tak gęsto bluzgami i częściej śmieszy sytuacjami, czy działającym na wyobraźnię opisem. Częściej operuje żartami w stylu “nakopię wam tak płazami po rzyci, że...” itd. Bluzgi zaczęły się częściej pojawiać wraz z krasnoludami, jak również zbereźne sceny lub dialogi.
Z równą przyjemnością, czytałem w jaki sposób rozwijały się relacje Cahira i Geralta. Kompletnie inaczej wyobrażałem sobie jego rolę po koszmarach Ciri, ale nie jestem rozczarowany. Podobała mi się ich droga od wrogów, do przyjaciół. Świetnie podsumowały to dwa wydarzenia. Pierwsze, walka na moście. Na pewnym etapie bitwy, walczyli z wieloma wrogami plecy w plecy, niczym Goku i Vegeta w DBZ. To tam Geralt pokazał na co stać runiczne ostrze z Mankhamu. Gdyby to był LoL/DotA to usłyszelibyśmy odpowiednik podwójnego penta-killa, czy rampage'a. Nilfgaardczyk skutecznie dowodził wojskami królowej Lyrii. Cięli jednego Nilfgaardczyka po drugim, mieli sporo fragów na koncie. Aż piękna królowa ich pochwaliła i pasowała na rycerzy. A że szybko zapomniała o ich heroicznych czynach... Cóż, to jedna z naszych wielu wad - szybko zapominamy. Cytując pseudo Vesemira ze starego serialu dla TVP - "Wy ludzie nie wiecie, co to honoru". Druga sytuacja to swoiste katharsis, gdy wiedźmin po raz kolejny traktuje Nilfgaardczyka per noga. Cahir wku**ia się o bezpodstawne oszczerstwa i sprzedaje Geraltowi bombę w mordę. Zasłużenie, co później sam przyznał. Jaka szkoda, że Bonhart go zabije w "Pani Jeziora". Niedługo po tym, jak go naprawdę polubiłem.
Skoro już o takich sytuacjach mówię, to warto wspomnieć o świetnym wątku dotyczącym aborcji Milvy. Bardzo życiowy i pozbawiony banałów, nie sprawiając przy tym moralizatorskiego wrażenia. Nie wiem, czy autor miał wówczas taki zamiar, ale słowa Regisa właśnie tak podziałały. Moje zdanie nie odbiega tak bardzo od tego prezentowanego przez wampira wyższego, ale dokonałem w nim pewnych korekt przez ten wątek.
Wspominałem już o tym we wcześniejszym tekście, ale tutaj wyszło to jeszcze lepiej. Sapkowski świetnie piętnuje złe cechy u ludzi, czy obśmiewa nasze przywary. Nie tylko w przypadku naszej rasy. Świetnie portretuje typy charakterów, czy narodów w przypadku elfów, krasnoludów i innych humanoidalnych ras. Nilfgaardczycy kojarzą mi się z Niemcami, niespotykane okrucieństwo to z kolei obie wojny światowe. Jest wiele przykładów na okrucieństwo i egoizm ludzi - od brutalnych scen po przykłady pedofilii. Postać Angoulême, dziewczyny podobnej do Ciri, gwałconej przez starszych panów w przytułku dla sierot, czy masturbująca się baronowa, która podniecała się po fisstechu, walczącej na arenie Ciri, tak ją podnieciło, że była gotowa wskoczyć na Bonharta. Skoro o nim i Cintryjce mowa, staruszek strasznie traktuje Ciri, gdy ma ją w swojej mocy. Czuć jego nienawiść i zło przez kartki książki, tak jak w przypadku stanowczości i dobitności u Emhyra. Nie dość, że kazał jej patrzeć na odrąbywanie głów jej bandy i dziewczyny, to jeszcze ciągnął ją po ziemi jak psa. Nie przyświecały temu jakieś ambicje, czy chuć seksualna, jak u baronowej. To jest po prostu czyste zło i chęć bycia sadystą i oglądania aktów sadyzmu. Uwielbia zamęczać dzieci na arenie i lubi na to patrzeć.
Autor na tych i innych przykładach, dobitnie nam pokazuje, jak ludzie potrafią się bezmyślnie kierować instynktami lub emocjami. Równie mocne były sceny pokazujące ludzką obojętność, krótką pamięć i wyparcie. W przypadku tych pierwszych, świetnie to widać po królowej Lyrii względem Geralta i spółki, jak również obojętności uratowanych przez nich kobiet. Na szczęście ich dzieciaki podziękowały Zoltanowi, Geraltowi i ciotce Milvie za eskortę. Z kolei gwałt na kobiecie zajmującej się chorymi na czarną ospę, zobrazował mechanizm wyparcia. Gdy mamy do czynienia z jakąś silną emocją (np. śmierć rodzica, śmierć dziecka dla rodzica), to nasz mózg nie dopuszcza do siebie tej informacji. Śmiejemy się, udajemy że nic się nie stało, takie typowe mechanizmy obronne. Ale to wszystko działa do czasu.
Na koniec parę akapitów o Ciri i jej własnym długim arcu. Dzięki niej Vilgefortz już nie jest boskim chadem, który ma większe wzięcie wśród kobiet niż Biały Wilk. Bardzo mi się podobała jej podróż po pustyni. Głównie dzięki jej dziecięcemu charakterowi i temu, jak Sapek przedstawił perspektywę nastoletniej dziewczynki będącej na pustyni. Mam na myśli reakcje, to jak postrzegała ten świat. Nazywała jednorożca konikiem, zdrabniała w dziecięcy sposób jego zachowania. Generalnie za każdym razem, gdy czytam fragmenty Ciri (również na łyżwach <3), to naprawdę wyobrażam sobie nastolatkę robiącą takie rzeczy. Jej wątki są tak świetnie napisane, jakby to pisała faktyczna dziewczyna w jej wieku.
Jej późniejsze perypetie ze Szczurami były ciekawą odskocznią od jej dotychczasowych przygód. Przede wszystkim mogła pozwolić ulżyć swojej nastoletniej chuci, bo poznała swoją pierwszą i jedyną partnerkę w historii znanej z książek. Dzięki Mistle i pozostałym kamratom, łatwiej jej było przeżyć nagłe i bolesne rozstanie z przybranymi rodzicami. Niestety, rzeczywistość szybko dała o sobie znać, bo Bonhart zwęszył trop szczurów, a jak skończyło się ich spotkanie, to już pisał - odrąbał ich głowy piłą na jej oczach.
Tymczasem powoli wkręcam się w "Panią Jeziora" i raczej do końca wakacji napiszę swoje krótkie wrażenia. Będzie to głównie narzekanie na Sapkowskiego, który zachował się trochę jak ponoć Togashi ze swoim "Yuu Yuu Hakusho" (żeby było śmieszniej, Togasz też zrobił podobny numer pod koniec swojej historii xD) - strollował czytelników. Piszę ponoć, bo nie mam dowodu, ale znajomy, który świetnie ogarnia HxH tak kiedyś mi pisał. Chłopaki z op.com.pl mogą potwierdzić istnienie Mikisiego jak coś, nie zmyślam :P. Sapek zabił większość postaci, a twórca HxH odwalił sztukę, zamiast się porządnie przyłożyć do długo zapowiadanego finału.
Pragnę oficjalnie podziękować Karolowi za to, że przez jego pomoc zaoszczędziłem dużo czasu na research i doczytanie o niektórych wydarzeniach. Gdyby nie Twoja pomoc, to pisałbym to jeszcze dłużej.